Reklama

Stanąć przed publicznością w T-shircie i dżinsach? To było niedopuszczalne. Przez długie lata Zbigniew Wodecki nie wyobrażał sobie, że mógłby wystąpić na scenie inaczej niż ubrany w garnitur, białą koszulę i z muszką pod szyją. Dopiero pod koniec zaczął sobie pozwalać na nieco luźniejszy strój – bez muchy, z rozpiętym kołnierzykiem, czasem nawet zdarzało mu się zostawić w garderobie marynarkę. Ubierał się tak nie dlatego, że lubił galowe stroje. Uważał, że musi być elegancki, bo okazuje w ten sposób szacunek ludziom, przed którymi występuje. Z tego samego powodu zawsze wychodził na scenę perfekcyjnie przygotowany, robił próby, choć będąc wirtuozem, mógł z nich zrezygnować. Ale nie rezygnował, bo bał się, że przytrafi mu się wpadka, czym zawiedzie publiczność. Czyli ludzi, których kochał prawie tak mocno jak najbliższą rodzinę.

Reklama

Publiczność dawała mu energię. Tak się doładowywał. Był pod tym względem istotą wampiryczną. Tak samo jak wampir, który musi wyjść w nocy wyssać czyjąś krew, Wodecki wychodził na scenę i wżerał się w serca – za pomocą smyczka czy trąbki, a przede wszystkim własnego głosu - powiedział jego przyjaciel, reżyser Krzysztof Jasiński w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

Kariera muzyczna Zbigniewa Wodeckiego

O tym, że Zbigniew Wodecki był wręcz uzależniony od występów na żywo, przekonana jest też Alicja Majewska.

Kochał to. Te kontakty z publicznością, ale także to uwielbienie. Był showmanem w najlepszym znaczeniu tego słowa, bo bawił w inteligentny sposób. Radował ludzi swoją osobowością i talentem tak bardzo! Dlatego teraz – jak Polska długa i szeroka – ludzie mówią:

Nie znałem go osobiście, ale płaczę jak po kimś z rodziny - wyznała.

Ale choć Wodecki od dziecka zapowiadał się na genialnego muzyka, to na króla estrady zadatki miał marne. Sam przyznawał, że jako dziecko był potwornie leniwy. Nie lubił się uczyć, w podstawówce był gotów zatrzasnąć się w ubikacji, żeby tylko nie iść na lekcje. Zbyszka nie interesowały zwyczajne przedmioty, ale i to, do czego miał talent, czyli muzyka. Nie cierpiał ćwiczyć i gdyby nie ojciec, który był trębaczem w Orkiestrze Polskiego Radia w Krakowie, pewnie szybko rzuciłby skrzypce.

Chciał być Robin Hoodem, ale nigdy skrzypkiem. Chciał grać na skrzypcach, ale gdy je dostał, nie wiedział, że skrzypce same grać nie chcą. Że trzeba masakrycznie się katować, żeby się nauczyć na nich grać - mówił Wacław Krupiński, autor wywiadu rzeki „Pszczoła, Bach i skrzypce”.

EastNews

Zobacz także: QUIZ! Czy znasz teksty kultowych polskich hitów? Udowodnij w wielkim teście Party!

Kilkuletniego Zbyszka do systematycznych ćwiczeń nie ciągnęło, za to do niebezpiecznych zabaw – bardzo. Po latach wspominał, że cudem nie stracił życia, bo podwórkowa banda, w której działał, toczyła wojny z użyciem kamieni, cegieł, metalowych dzid. Huligańskie wybryki wybił małemu Wodeckiemu z głowy ojciec. Wybił dosłownie, bo muzyk nie ukrywał, że tata go bił, żeby nakłonić go do sumiennych ćwiczeń. Wspominał to bez cienia pretensji, przeciwnie, uważał, że ta brutalna metoda była skuteczna.

Gdyby ojciec mnie nie lał, toby nic ze mnie nie było - powiedział w jednym z wywiadów.

Z czasem polubił wielogodzinne ćwiczenia, a nawet zaczęło mu sprawiać przyjemność opanowywanie coraz bardziej skomplikowanych utworów muzyki klasycznej. I wtedy spotkał go cios – został wyrzucony ze szkoły muzycznej. Podobno niesłusznie, ukarano go za coś, czego nie zrobił. Ale to właśnie dzięki temu rozpoczął karierę na estradzie. Któregoś dnia zaczepił go młody chłopak, który szukał skrzypka do zakładanego właśnie zespołu. Zbyszek, nie mając nic lepszego do roboty, zgodził się przyjść na próbę. Tym chłopakiem był Marek Grechuta, a zespołem – Anawa, która wkrótce zyska ogromną popularność. Początki na estradzie były trudne, bo Wodecki nie miał cech gwiazdora. Był skryty, zamknięty w sobie.

Kiedy go poznałem, to był cichy, nieśmiały chłopak. Do tego w okularach, więc może miał przez to jakieś zahamowania. Jak pierwszy raz zobaczyłem, że on śpiewa, trochę mnie to rozśmieszyło, bo prezentował sylwetkę estradową typu monumentalnego. Smoking, wolne ruchy... Uroczysty był. Marek Grechuta, który śpiewał wysztywniony, był przy nim rockandrollowiec -wspominał początki współpracy z Wodeckim kompozytor Jan Kanty Pawluśkiewicz.

East News

Zobacz także: Wzruszające słowa córki Zbigniewa Wodeckiego: "Byłam z tatą do końca".

Zbigniew Wodecki o ojcostwie: "Mam do siebie pretensje"

Z Anawy Zbigniew szybko trafił do Piwnicy pod Baranami, gdzie został akompaniatorem Ewy Demarczyk. Tu też nie został długo. Pokochał estradę, publiczność i postawił na karierę solową. Zanim jednak odszedł z Piwnicy, poznał tam kobietę, która stała się najważniejszą osobą w jego życiu. Podczas jednego z koncertów wypatrzył na widowni piękną dziewczynę. Umówił się z nią na randkę i… spędził z nią resztę życia. Krystyna została jego żoną, gdy miał zaledwie 21 lat. Cztery lata później mieli już troje dzieci – córki Joannę i Katarzynę oraz syna Pawła. Po latach pytany o to, jakim jest ojcem, Wodecki z goryczą przyznawał, że za mało zajmował się dziećmi. Nie był też zadowolony z tego, jakim jest dziadkiem.

Nie poświęcam im zbyt wiele czasu i mam o to do siebie pretensje- mówił.

Ale jego córki wyznały, że to duża przesada, bo choć ojciec ciągle był w trasie, to duchem był z nimi. Codziennie dzwonił, o wszystko pytał, słuchał zwierzeń i starał się pomóc. Niezależnie od tego, jak daleko wyjechał, zawsze był bliski. Nie tylko dla rodziny.

EastNews

Zobacz także: Za co rodzina kochała najbardziej Zbigniewa Wodeckiego?

Reklama

Od dziecka wiedział, że ma talent, ale nie cierpiał ćwiczyć. Zamiast tego, wolał łobuzować z kumplami. Jednak gdy miał wystąpić publicznie, mobilizował się, by zagrać idealnie. To mu zostało na całe życie. Zbigniew Wodecki zawsze uwodził fanów i dlatego był uwielbiany. Zbigniew Wodecki zmarł 22 maja 2017 roku. Pamiętamy Czarodzieju.

Autor: Katarzyna Troszczyńska

East News, Piotr Kamionka
Reklama
Reklama
Reklama