Marcin Łopucki złotymi medalami mistrzostw sportowych zagłuszał samotność. To on przywrócił Katarzynie Skrzyneckiej wiarę w miłość. W to, że bez medialnych fajerwerków i wielkich deklaracji można budować szczęśliwą przyszłość. U nas po raz pierwszy razem mówią o swoim związku.

Reklama

– Od jak dawna się znacie?
Katarzyna Skrzynecka:
Od kilku lat. Kiedyś byliśmy sąsiadami z apartamentowca.

– Byłaś już wtedy mężatką?
Katarzyna Skrzynecka:
Tak, znaliśmy się za czasów mojego małżeństwa, byliśmy serdecznymi kolegami, potem przyjaciółmi przez parę lat. Kiedyś nawet zażartowałam: „Marcin, może jeśli będziesz obiektem lekkiej zazdrości, pomożesz mojemu małżeństwu…”. Mimo że wtedy byliśmy zaledwie kumplami. Kolorowa prasa spekulowała na temat naszych domniemanych „romansów”, ilustrując to „sensacyjnymi” zdjęciami ze wspólnego lunchu na sushi. Nie pozostawało nam więc nic innego, jak śmiać się z tych głupot, które czytaliśmy na swój temat.

– Podejrzewałaś wtedy, że kiedyś może z tej przyjaźni wyniknąć coś więcej?
Katarzyna Skrzynecka:
Wówczas nie przyszłoby mi do głowy, że możemy być kiedyś razem. Przynajmniej z mojej strony moje małżeństwo nigdy nie miało żadnej konkurencji. I jest to jedna z niewielu sfer, w której jestem zupełnie nietolerancyjna. Nie tylko sama nigdy nie zrobiłabym niczego, co mogłoby zniszczyć mój związek, ale też związek innej kobiety. Nie szanuję i gardzę kobietami, które romansują z cudzymi mężami. A wobec żonatych panów, którzy wdzięczą się i próbują być dla mnie uwodzicielscy, potrafię być bardzo obcesowa. Nie mam potrzeby „podrasowywania” własnej wartości w oczach cudzych partnerów.

– Co się stało, że nagle po tych kilku latach przyjaźni spojrzeliście na siebie innym wzrokiem?
Marcin Łopucki:
To nie był jakiś jeden moment, gorączka sobotniej nocy. Po prostu w jakiś naturalny sposób stawaliśmy się sobie coraz bliżsi i czuliśmy, że pasujemy do siebie. Że mamy szansę. Gdy zakochałem się w Kasi, wciąż potrzebowałem jeszcze czasu, by się do tego przyznać. Widziałem też, że Kasia była mocno pokaleczona po pierwszym małżeństwie i boi się nowego związku.
Katarzyna Skrzynecka: Można by zażartować, że to miłość od setnego wejrzenia.

Zobacz także

– Baliście się kolejnej próby?
Marcin Łopucki:
Zawsze byłem idealistą. Miałem 21 lat, gdy zostałem z kilkumiesięcznymi bliźniakami, synkiem i córką. Ich mama zdecydowała się wówczas założyć nową rodzinę. Dziś jesteśmy w życzliwych układach. Wielu młodych chłopaków pewnie stchórzyłoby w takiej sytuacji. Dzięki pomocy rodziny udało mi się wychować Paulę i Dawida na mądre, uczuciowe i otwarte dzieciaki. Wciąż jednak jestem optymistą i gdybym myślał, że może nam się nie udać, nie byłoby mnie tutaj. Najważniejsze, by wyciągać wnioski z porażek, bo tak naprawdę nie ma ludzi bez problemów, a szczęście bywa często jedynie fasadą, za którą rozgrywają się dramaty. Nie przestałem być romantykiem i było warto! Dla Kasi.
Katarzyna Skrzynecka: Marcin o wiele bardziej wierzy w szczęśliwą miłość niż ja. Czasami nawet wypomina mi ten mój sceptycyzm i próbuje mnie z niego dźwignąć. Pyta: „Kiedy ty, kotku mój kochany, przestaniesz nastawiać się na jak najgorsze?”. Ale gdy ma się za sobą już kilka porażek, człowiek staje się mniej ufny, bardziej ostrożny. I traci naiwną wiarę w wielkie uczucie do końca życia.

– Czujesz, że na dobre zamknęłaś drzwi po poprzednim związku?
Katarzyna Skrzynecka:
Moje małżeństwo zakończyło się rozwodem, którego bardzo nie chciałam. Byłam pewna, że to właśnie jest „miłość życia”. Jak widać – nie była. Przynajmniej ze strony mojego męża. Są ludzie, którzy nawet po ciężkim ciosie potrafią szybko się pozbierać i ruszyć dalej. Ja dopiero po roku od rozstania nabrałam do tego dystansu, choć nigdy nie użalałam się nad sobą. Zastanawiałam się nawet, „co by było, gdyby…” i czy warto byłoby dawać drugą szansę… Dziś wiem, że najtrudniej byłoby odbudować zaufanie. Poza tym po co? By żyć w ciągłym lęku? Drżeć na każdy dźwięk SMS-a, który do niego przychodzi? Zrozumiałam, że w końcu trzeba się z tego otrząsnąć, przestać wierzyć w bajki, bo czas ucieka. Trzeba dać sobie jeszcze w życiu szansę na szczęście!

– Potrafiłaś wybaczyć?
Katarzyna Skrzynecka:
Nie. Staram się zapomnieć. A z byłym mężem, Zbyszkiem, jesteśmy w życzliwych, koleżeńskich stosunkach i z pewnością w razie potrzeby nie odmówimy sobie w życiu pomocy.

– Nie boicie się, że ta miłość to jedynie lekarstwo na poprzednie związki?
Katarzyna Skrzynecka:
Miłość i dom to zawsze jest lek na wszelkie zło tego świata. Ale po rozwodzie nie szukałam kolejnej miłości. To ona znalazła mnie! I długo trwało, nim zdecydowaliśmy z Marcinem spróbować wspólnego życia. Wziąć odpowiedzialność za siebie i naszych bliskich, także za dwójkę jego wspaniałych dzieci, których nie możemy skrzywdzić.
Marcin Łopucki: Daliśmy sobie wystarczająco dużo czasu, żeby nabrać pewności, że jest to prawdziwe uczucie, a nie byle jakie pocieszenie po poprzednich „cudownych” związkach. Długo rozmawialiśmy o tym, co nas łączy i czego oczekujemy od siebie. To nie był ślepy poryw serca, tylko świadomy wybór dojrzałych ludzi.

– Jaka jest ta miłość, która łączy Was teraz?
Katarzyna Skrzynecka:
Na pewno inna niż bananowa miłość 20-latków. Wyrosła z przyjaźni, więc o wiele spokojniejsza, bardziej oparta na mądrości niż szaleństwach. Co bynajmniej nie oznacza, że pozbawiona czułości.
Marcin Łopucki: I szczerej namiętności. A taka bywa tym silniejsza, im dłużej się przed nią wzbraniasz!
Katarzyna Skrzynecka: To prawda. Przyzwyczajeni byliśmy traktować się jak przyjaciele. Trochę jak zakazane jabłko – pomimo że oboje od dłuższego czasu byliśmy wolnymi ludźmi. Czasem piękna miłość jest tuż obok ciebie. Pomaga ci remontować mieszkanie, zjada z tobą przysłowiową beczkę soli. W którymś momencie zaczynamy dostrzegać, jak mocno jesteśmy dla siebie jednak mężczyzną i kobietą. A to już żywioł! Na szczęście wiemy, jak wyglądamy nie tylko wtedy, gdy jest nam dobrze, ale też wtedy, gdy żyć nam się nie chce. I być może będzie to trwalsze uczucie, które wytrzyma próbę czasu.
Marcin Łopucki: Dlatego chcemy uniknąć manifestowania swoich uczuć, opowiadania się z tego w mediach i wielkich deklaracji. Nie chcemy ogłaszać, że oto narodziło się wielkie uczucie. Po prostu próbujemy żyć wspólnie, czujemy się szczęśliwi i wierzymy, że nam się uda. A co przyniesie los? Czas pokaże. Szczęśliwy związek to nie prężenie się przed fotoreporterami, tylko nasza prywatna, prawdziwa miłość i opieka – tu, za drzwiami naszego domu!
Katarzyna Skrzynecka: Nie mam wpływu na ukazujące się nagłówki typu: „Tak! Jesteśmy razem!” albo: „Ciężko mi samej, potrzebowałam partnera”. Wkłada mi się w usta hasła, których nigdy nie wypowiedziałam. Pracując w tak zwanym telewizyjnym zawodzie, nie jestem w stanie ochronić całkowicie swojej prywatności. Media i tak tworzyłyby opowieści na nasz temat. Zdecydowaliśmy się zatem po raz pierwszy przyjść razem właśnie na wasze zaproszenie – uroczystość VIVA! Najpiękniejsi – i VIVIE! jako jedynej udzielić szczerego dłuższego wywiadu.

– Nie chcecie zapeszyć?
Katarzyna Skrzynecka:
W ogóle rzadko chodzimy na medialne uroczystości. W tej chwili układanie sobie życia osobistego jest nieco na drugim planie. I choć to szczęście, że mamy siebie nawzajem, całe moje życie podporządkowane jest teraz mojej rodzinie i pomocy mamie walczącej z ciężką chorobą. Mama jest bardzo dzielna, a ja jestem jedynaczką i naturalną koleją rzeczy jest, że poruszyłabym niebo i ziemię, by jej pomóc.

– Wierzysz, że mama wyzdrowieje?
Katarzyna Skrzynecka:
Wszyscy wierzymy, że jeszcze będzie lepiej! I nie damy stracić wiary mamie!

– Co jej choroba przewartościowała w Twoim życiu?
Katarzyna Skrzynecka:
Poważna choroba, własna czy kogoś z najbliższych, uczy wielkiej pokory wobec losu. Uświadamia, że każdego z nas w jednej chwili może to dotyczyć. Trzeba się cieszyć każdym drobiazgiem i miłością najbliższych, dopóki przy nas są! Gdy najprostsze czynności stają się ciężkim wyzwaniem, zdajemy sobie sprawę, jakim „niczym” są nasze problemy. Praca, pieniądze, intrygi. Weryfikuję nawet swoje marzenia… Zawsze cieszyłam się, że gdy będę miała kiedyś dziecko, w każdej chwili będę liczyć na pomoc mamy w jego wychowaniu. Dziś wiem, że jeśli wygra z chorobą, już nigdy nie będzie tak silna i energiczna. Patrzę na mojego tatę, który po ponad 40 latach małżeństwa siedzi przy łóżku mamy w domu, gotuje dla niej, myje ją, przytula, całuje i co drugi dzień stawia jej przy łóżku wazon świeżych róż. „Kasiu, prawdziwa miłość to kochać kogoś ze wszystkimi jego wadami i tęsknić nawet za nimi, gdy miałoby ci tej osoby zabraknąć!”, powiedział mi ostatnio. A ja dziękuję Bogu, że jestem do taty tak bardzo podobna.

– Jak na ironię Twoje życie osobiste jest pełne dramatów, gdy w zawodzie odnosisz sukces za sukcesem…
Katarzyna Skrzynecka:
Widać nie ma tak w życiu, by być we wszystkim szczęśliwym naraz. Przez ostatnie lata moje życie zawodowe zaczęło układać się rewelacyjnie. Współpraca z TVN zaowocowała nie tylko „Tańcem z gwiazdami”, programem, który już siódmy sezon cieszy się wielkim powodzeniem telewidzów. Popularność tego programu sprawiła też, że gram coraz więcej koncertów, spektakli. Pracuję nad nową płytą. Jesteśmy też po premierze nowej sztuki w teatrze Bajka pod tytułem „Sceny dla dorosłych, czyli sztuka kochania” – komedii na tematy męsko-damskie w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. Tworzymy tu z Piotrem Gąsowskim szereg zabawnych duetów ludzkich w dwuznacznych sytuacjach, transformując się co chwilę w inne postaci. Praca jest moją pasją i czasem pozwala odpocząć myślom od zmartwień osobistych. Ale jestem ostrożna z wielkimi planami, bo wiem już, jak kruche jest nasze życie i szczęście.

– To był ciężki rok…
Katarzyna Skrzynecka:
Z pewnością był najtrudniejszym rokiem mojego życia. Nie wiem, jak przetrwałabym to wszystko, gdyby nie wsparcie Marcina. Gdyby nie to, że zdjął teraz z moich barków wszystkie domowe obowiązki, bym mogła jak najwięcej czasu spędzać z mamą.

– Ale to chyba niejedyna zaleta, jaka ujęła Cię w Marcinie?
Katarzyna Skrzynecka:
Jest skromnym i spokojnym człowiekiem. Rodzinny, ciepły i kocha dom. Cenię w nim sportową pasję i konsekwencję jako zawodnika. Oddanie dyscyplinie, która wymaga bardzo ciężkiego treningu i restrykcyjnej diety.

– Marcin przez wiele lat był zawodnikiem, trenerem i w końcu sędzią taekwondo WTF. Od kilku lat jest pionierem męskiego fitnessu w Polsce, kilkakrotnym mistrzem kraju i wicemistrzem Europy w tej dyscyplinie.
Katarzyna Skrzynecka: W tym roku będę trzymać kciuki za kolejne medale!

– Marcin, jak odnajdujesz się w związku z aktorką, osobą publiczną?
Marcin Łopucki:
Nie ukrywam, że wolałbym, gdyby pisano o mnie jako o zawodniku sportowym, a nie nowym partnerze znanej aktorki. Ostatnio przeczytałem nawet, że jestem trenerem aerobiku. Śmiałem się. Ale zdaję sobie sprawę, że dla niektórych dziennikarzy wejście na moją stronę internetową to zbyt duży wysiłek i nie mam z tym problemu. Każde z nas ma swoją drogę życiową, swoje pasje. Kasia akceptuje mój tryb życia pełen wyrzeczeń i ciężkich treningów, choć wiem, że życie z takim facetem ma swoje minusy. Z drugiej strony to właśnie związek z Kasią daje mi ogromną siłę jako sportowcowi i wreszcie czuję, że mogę przenosić góry. Człowiek rozwalony emocjonalnie ma znikome szanse na osiągnięcie sukcesu w pracy. Szczęśliwy, spokojny dom to podstawa, by budować coś w innych sferach życia. Jeśli będę miał szczęście zwycięstwa na mistrzostwach, to dzięki mojej ciężkiej pracy, ale przede wszystkim dzięki tej miłości.

– Czego oczekujecie od Waszego związku?
Marcin Łopucki:
Spokoju i pewności. Nigdy nie należałem do facetów, którzy lubią klubowe życie. Oboje pragnęliśmy normalnej i szczęśliwej rodziny, bo życie to nie tylko czułe słowa. To także praca i problemy, które trzeba wspólnie rozwiązywać. I nie przestać kochać.

– Potraficie wciąż marzyć?
Katarzyna Skrzynecka:
Może to nie zabrzmi wiosennie, ale na tym etapie życia mam o wiele mniej marzeń niż kiedyś i są one bardziej realistyczne. Dziś trudniej już wierzyć w: „i żyli długo i szczęśliwie”. Choć, przyznaję, Marcin wciąż mnie zaskakuje.
Marcin Łopucki: Choroba mamy Kasi pokazuje chyba najlepiej, jak los może nas zaskoczyć, więc nie ma co gdybać. Trzeba się cieszyć tym, co jest tu i teraz. Dla mnie nasze spotkanie było jak dar od losu, który chcę pielęgnować najlepiej, jak będę potrafił. Wiem też, że teraz, w wieku 34–35 lat zostanie ponownie ojcem byłoby dla mnie bardziej dojrzałą i świadomą radością, niż gdy miałem lat 20.

– Kasiu, a Twoje wielkie niespełnione marzenie o dziecku?
Katarzyna Skrzynecka:
Wszystko jeszcze do spełnienia. W moim pierwszym małżeństwie to się nie udało. Jako idealistka zawsze uważałam, że taki moment jak macierzyństwo powinien być wspólną decyzją obojga ludzi. I oboje cieszyć. Ale może nie zawsze tak się da. Może czasem trzeba być w życiu troszkę egoistką i nieco więcej wymagać od partnera. Wiele kobiet nie pyta o zgodę na macierzyństwo. Stawiają faceta wobec faktu dokonanego i nie mają żadnych skrupułów. Zbyt uległe partnerki są mniej szanowane.

– Będziesz więc teraz kobietą bezwzględną?
Katarzyna Skrzynecka:
Nie. Ja nie mam takiej natury...
Marcin Łopucki: Kasia jest uczuciowa, ciepła i kobieca, a to czyni większe cuda!

Reklama

Rozmawiała: Magda Łuków
Zdjęcia Marek Straszewski
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Karolina Gruszecka
Makijaż Gonia Wielocha
Fryzury Robert Kupisz
Produkcja Ela Czaja
Asystent Tomasz Czmuda

Reklama
Reklama
Reklama