Ta diagnoza brzmiała jak wyrok: złośliwy guz rabdoidalny wątroby. Syn modelki Magdaleny Stępień i piłkarza Jakuba Rzeźniczaka był trzecim dzieckiem w Polsce, u którego rozpoznano ten rodzaj nowotworu. Inni pacjenci przegrali walkę z tą chorobą. Mimo to Stępień nie poddała się i szukała ratunku dla syna w Izraelu, gdzie lekarze podjęli się leczenia. Niestety po kilku miesiącach walki, 28 lipca, Oliwier zmarł. Teraz Magdalena przerywa milczenie i opowiada o tym, jak radzi sobie po jego śmierci i wspomina chwile, które spędziła z nim w Izraelu.

Reklama

Magdalena Stępień o życiu po śmierci synka

Ewelina Gołębiowska: Czy śmierć dziecka to rana, której nie leczy czas?

Magdalena Stępień: Wszyscy mi mówią, że czas leczy rany, ale mi się wydaje, że on tylko przyzwyczaja do bólu, który nosimy w sercu. Muszę się nauczyć żyć z tym, że Oliwierka nie ma, ale ten ból towarzyszy mi cały czas. Czuję się może troszkę lepiej, ale nie wiem, czy kiedykolwiek w swoim życiu poczuję się naprawdę dobrze. Codziennie płaczę i mam w sercu straszną dziurę.

EG: Kiedy jest najtrudniej?

MS: Gdy jestem sama i przeglądam jego zdjęcia. Gdy opowiadam innym o nim, o jego walce. Wtedy łzy lecą, ale staram się być silna. To zasługa Oliwiera, on pomaga mi przejść przez żałobę. Wierzę, że on tam w niebie wyprasza mi łaski, żebym nie rozpaczała po jego śmierci i była silna.

Zobacz także

EG: Jakie masz najpiękniejsze wspomnienie związane z synkiem?

MS: Każda chwila była piękna, bo jego uśmiech był cudowny. Biły od niego radość i szczęście. To był najpiękniejszy rok w moim życiu. Po Oliwierku nie było widać, że cierpi i walczy. On kładł się na brzuszek mimo tego, że miał na nim wielki guz. Chciał raczkować, żyć normalnie. Nawet chemioterapię znosił bardzo dzielnie. Dzięki swojej waleczności stał się dla mnie bohaterem. To był mały wielki człowiek. W szpitalu w Izraelu skradł serca wielu osób. Poznałam tam kobietę, która nie ma własnych dzieci, powiedziała mi, że dzięki Oliwierowi w wieku 55 lat otworzyła się na świat. Że to dziecko zmieniło jej życie. Pomyślałam o tym, jak wyjątkowego synka miałam, i to bolało jeszcze bardziej, kiedy wiedziałam, że go straciłam na zawsze.

Ola Skowron/Dzien Dobry TVN/East News

Zobacz także: Magdalena Stępień o powrocie na ścianki: "To jest pewnego rodzaju terapia"

Magdalena Stępień o ostatnich chwilach Oliwierka

EG: Czekaliście w Izraelu na operację, ale ona się nie odbyła. Dlaczego?

MS: Sytuacja się zmieniała. Raz guz się zmniejszył, potem znów rósł. Chemia na niego nie działała. Pojawił się przerzut na płuca, ale lekarze mówili, że są w stanie to usunąć. Oliwier miałby dwie duże operacje, ale to byłoby możliwe do zrobienia. Jednak guz nagle tak zaczął rosnąć, że lekarze nie chcieli podjąć się operacji. Miałam wtedy plan, żeby wrócić do Polski i szukać pomocy w innym miejscu. Myślałam, że mamy czas, ale było już za późno.

EG: Stan Oliwiera nagle się pogorszył?

MS: Zaczęły się problemy z oddychaniem i wylądowaliśmy w szpitalu. Lekarze powiedzieli mi, że on może umrzeć, ale ja nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Dużo się modliłam. Moja wiara w Boga jest tak silna i głęboka, że wierzyłam w cud. Mówiłam: „Nie, Panie Boże, Ty mi go nie zabierzesz”. Czasem czuję straszny ból, jak sobie przypomnę ten widok: jego wielki brzuszek i moją niesłabnącą nadzieję, że wyjdzie z tego. Matka wierzy do końca, matka nigdy się nie poddaje… Przez te ostatnie trzy dni był z nim już mniejszy kontakt. Miał wysoką gorączkę i chciałam mu ulżyć, dlatego dałam mu lody. Zapamiętam ten moment do końca życia. Tak się cieszył, że je jadł. Wtedy w nocy zmarł. Nadzieja umiera ostatnia i ona umarła wraz z nim, gdy odszedł w moich ramionach. Jeszcze poprosiłam lekarzy, żeby zostawili go na chwilę. Nie ma nic gorszego niż moment, gdy odchodzi dziecko, a ty nic nie jesteś w stanie zrobić.

EG: Był wtedy z tobą ojciec Oliwiera, Kuba?

MS: Tak. Przez te trzy dni w szpitalu wcale nie spałam i ostatniej nocy, gdy przyjechał Kuba, udało mi się zasnąć na dłużej. Gdybym wiedziała, że to będą moje ostatnie godziny z Oliwierem, to nigdy bym nie zasnęła. Ale on chciał, żebym wyspała się chociaż trochę, bo kolejne dni też były ciężkie. Musieliśmy sprowadzić ciało do Polski, zorganizować pogrzeb.

Instagram/Magdalena Stępień

Zobacz także: Magdalena Stępień wraca do życia: "Szykuje się bardzo intensywnie"

Magdalena Stępień o swojej żałobie

EG: Jak wyglądały te pierwsze dni po śmierci Oliwiera?

MS: Na pogrzebie byłam jeszcze w szoku, nie docierało to do mnie. Potem było strasznie, gdy byłam sama. Nie miałam myśli samobójczych, ale naprawdę nie chciało mi się już żyć. Mówiłam: „Panie Boże, zabierz mnie wraz z nim”. Cząstka mnie umarła. Niby żyję, ale to bardziej egzystencja. Wszystko jest mi obojętne. Już nie boję się śmierci, a kiedyś bardzo się jej bałam. Jak widzisz śmierć swojego dziecka, to już niczego się nie boisz, bo nie ma nic gorszego niż to, co cię spotkało.

EG: Co ci najbardziej pomaga w okresie żałoby?

MS: Rodzina i przyjaciele, którzy są ze mną. I modlitwa. Nie mam żalu do Boga, bo modlitwa pomogła mi przeżyć ten czas choroby i potem, gdy Oliwier odszedł. I choć go nie ma, a w sercu czuję straszną pustkę, wszystko w moim życiu układa się dobrze. Dostałam pracę, jestem zdrowa.

EG: Czy mówienie głośno o twoich przeżyciach to dla ciebie forma terapii?

MS: Tak, na pewno, ale robię to z innego powodu. Czuję wewnętrzną motywację, że muszę mówić głośno o tym, co mnie spotkało, żeby pamięć o Oliwierze nie zginęła. On już pomógł wielu osobom. Ludzie piszą do mnie, że dzięki historii Oliwiera poszli na badania, zabrali swoje dzieci na USG brzucha czy kontrolne badanie krwi. Może nagłośnienie historii Oliwiera zmotywuje naukowców do tego, żeby zbadać ten rzadki rodzaj raka, sprawdzić, skąd on się bierze i dlaczego tak szybko zabiera dzieci. Wpłacam też pieniądze na wiele zbiórek i zachęcam do tego innych. Chcę pomagać rodzicom chorych dzieci, bo często są pozostawieni sami w bólu. Będę organizować spotkania dla osób, które przeżywają taką samą tragedię jak ja.

EG: Masz dużo zapału, energii. Wydajesz się taka silna, a może to tylko pozory?

MS: Codziennie dostaję 100–200 wiadomości od osób, które piszą do mnie: „Jak Ty dajesz radę? Ja nie dałam rady się pomalować, nie dałam rady się ubrać”. Wszyscy widzą tę siłę i to jest niesamowite, bo ja do tej pory nie czułam się aż taka silna. Kobiety piszą, że swoim przykładem motywuję je do walki o siebie. To wielki zaszczyt usłyszeć takie słowa i one zagrzewają mnie do działania. Jest tyle osób, które mają chore dzieci i nie mogą powiedzieć głośno: „Jest mi ciężko”. Ja mogę, więc chcę być głosem tych osób, które cierpią, bo często są oceniane i krytykowane przez innych, a przecież przeżywają największą tragedię w swoim życiu. Ja też przeżywałam, a hejterzy i tak mnie nie oszczędzali.

East News/KAMIL PIKLIKIEWICZ

Zobacz także: Magdalena Stępień czuje się coraz lepiej. "Małymi krokami do przodu"

Magdalena Stępień o zbiórce na leczenie synka

EG: Krytykowano cię najpierw za zbieranie środków na leczenie Oliwiera, a teraz za to, że mówisz głośno o swoim cierpieniu oraz… nosisz ubrania w jasnych kolorach.

MS: W Polsce Oliwier był trzecim dzieckiem z tym rodzajem nowotworu. Dwoje dzieci zmarło w czasie leczenia w naszym kraju. Miałam zostać i czekać na jego śmierć? Nawet rodzice tej dwójki, która odeszła, mówili mi: „Jedź, zrób coś więcej, niż my mogliśmy”. Nie żałuję tej podróży, choć byłam tam zupełnie sama. Hejterzy nie zważali na to, że walczę o życie mojego śmiertelnie chorego dziecka. Teraz też nie patrzą na to, że przeżyłam tragedię, i piszą, że lansuję się na śmierci mojego synka. To jest okropne. A co do noszenia jasnych kolorów – czy ubiór ma świadczyć o przeżywaniu żałoby? Na pewno nie. Mnie mało już interesuje zdanie innych, to oni będą kiedyś rozliczani ze swoich słów.

EG: Czy po śmierci Oliwiera była szansa na pojednanie między tobą a Kubą?

MS: Była, ale wyszło inaczej. Wtedy w szpitalu w Izraelu byliśmy w tym razem. Był innym człowiekiem i bardzo mnie wspierał. Myślałam, że tak będzie też później… Są jednak osoby z boku, które mają wpływ na sytuację, dlatego nie mamy dziś kontaktu. Kuba jest mi już zupełnie obojętny, niczego od niego nie oczekuję, nie mam do niego żalu o przeszłość. Każdy jest kowalem swojego losu i odpowiada za swoje życie.

Instagram @magdalena___stepien

Zobacz także: Magdalena Stępień wymownie komentuje ślub Jakuba Rzeźniczaka i Pauliny Nowickiej!

Jaka dziś jest Magdalena Stępień?

EG: Jaka dziś jest Magdalena Stępień?

MS: Pokorna. Docenia każdy dzień, każdą chwilę. Na co dzień zapominamy o tym, że istnieją oddziały onkologiczne, hospicja dla dzieci. Spędziłam 10 miesięcy na onkologii dziecięcej i mogę powiedzieć tylko tyle, że to miejsce jest piekłem. Widziałam, jak te dzieci walczą, jakie tam się dzieją dramaty. Chciałam wszystkie ich choroby wziąć na siebie, odebrać im cały ból. A te dzieci mają taką siłę walki. Pytałam je: „Jak wy dajecie radę?”, a one mówiły: „Ta chemia nie boli”. Zawsze miały uśmiechy na twarzach, chciały walczyć, chciały żyć. Oliwier był pierwszym dzieckiem na tym oddziale, które odeszło. Wiele osób opłakiwało jego śmierć. Obserwowanie tych dzieci nauczyło mnie pokory i tego, żeby doceniać życie, bo rak może przyjść w każdej chwili. Dlatego będę zachęcać ludzi do pomocy rodzicom chorych dzieci, bo wiem, co czują. Wkrótce przeprowadzam się do Warszawy.

EG: Myślisz, że jeszcze kiedyś zostaniesz mamą?

MS: Tak, czuję, że tak. I bardzo bym tego chciała, choć nie jestem jeszcze na to gotowa. Codziennie myślę o Oliwierze, czuję jego obecność. Bez tego nie dałabym rady. On jest moim aniołem. To, co się dzieje w moim życiu, jest jego zasługą. To, że żyję i mam siłę wstawać rano. Odkąd on umarł, moje życie jest smutne, bo go nie ma, a jednocześnie ktoś mi wlewa taką radość do serca i wszystko mi się układa. Paradoksalnie w całym tym piekle dzieje się coś dobrego. I jestem za to wdzięczna. Także za ludzi, którzy mnie otaczają. Dziękuję Ci za to, Oliwierku.

Instagram @magdalena___stepien
Reklama

Rozmawiała Ewelina Gołębiowska

Reklama
Reklama
Reklama