Dom przy Polanki w Gdańsku-Oliwie. Adres znany wszystkim mieszkańcom Pomorza. Tutaj widzę się z panią Danutą – skromną żoną byłego prezydenta. Siedzimy przy stole w aneksie koło kuchni, przy którym spotyka się czasem cała rodzina. Chociaż co chwilę zastrzega, że nie chce rozmawiać o mężu, to i tak rozmowa schodzi na jego temat. Bo przecież nie można oddzielić jej życia od życia Lecha Wałęsy. I nawet książka „Marzenia i tajemnice”, która wszystkich tak poruszyła, jest też o nim – bohaterze, który 30 lat temu przeskoczył przez płot, co miało znaczenie dla historii świata. Niełatwo jednak żyć z legendą.

– Żałuje Pani, że napisała tę książkę?
Danuta Wałęsa:
Nie, nigdy niczego nie żałuję i nie żałowałam. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Długo zastanawiałam się, czy w ogóle pisać o moim życiu, ale chyba tak było postanowione gdzieś wyżej, bo pewnego dnia uznałam, że tak, muszę coś o sobie opowiedzieć. A zresztą gdybym nawet żałowała, i tak już się stało i nic tego nie zmieni. Tak samo jak nic nie odmieni tego dnia, gdy do kwiaciarni, gdzie pracowałam, przyszedł chłopak z wąsami i między nami zaiskrzyło.

Reklama

– Zdobyła się Pani na wielką odwagę, bo książka jest bardzo szczera.
Danuta Wałęsa:
Nie sądzę, żeby to była odwaga. Po prostu jak już coś mówić, to szczerze i w taki sposób, jak ja to czułam. Nie popełniłam błędu, bo książka została tak odebrana, jak to sobie wymarzyłam. Podczas wszystkich moich spotkań – w większości z kobietami, bo to faktycznie książka jest przeznaczona dla kobiet – czytelniczki mówiły o swojej wdzięczności za to, że zdobyłam się na taką szczerość. A nawet pewien pan, już 75-letni, napisał do mnie list, że czytając, tak bardzo się wzruszył, że łzy nieraz popłynęły mu z oczu.

– Tyle lat jednak broniła się Pani nie tylko przed pisaniem, ale także wywiadami.
Danuta Wałęsa:
Nie tyle że się broniłam, ale po prostu nie miałam wygórowanych ambicji, żeby istnieć w polityce i w mediach. Moim przeznaczeniem była rodzina i nadal nim jest. To dla niej żyłam i żyję do tej pory. A książka powstała przypadkiem. Nieraz różne osoby namawiały mnie: „A może byś coś napisała, masz takie ciekawe życie”. Miałam nawet już przygotowaną umowę z pewnym wydawnictwem, ale Jarek mnie powstrzymał: „Mama, poczekaj jeszcze”. Ale złamałam się, gdy na mojej drodze stanął dziennikarz Piotr Adamowicz. Znałam go dużo wcześniej, rozumiemy się, a ja lubię rozmawiać z ludźmi, którzy rozumieją mnie jakby w pół zdania, wyczuwają.

– Nie bała się Pani ujawnić swojego wnętrza? Internauci robią nawet głosowanie, czy jesteście z Lechem Wałęsą udaną parą. Sześćdziesiąt trzy procent twierdzi, że nieudaną.
Danuta Wałęsa:
Każdy ma prawo osądzać, chociaż to dziwne, że ludzie interesują się bardziej czyimś życiem niż swoim własnym. I chcą na siłę oceniać, jakim my jesteśmy małżeństwem.

– Panią to dotyka?
Danuta Wałęsa:
Nie, gdyż ja tego nie czytam. Nie lubię Internetu, w przeciwieństwie do męża, który jest jego fanem. Moim zdaniem popadł w uzależnienie. Nie lubię zaprzątać sobie głowy sprawami, na które nie mam wpływu. Natomiast mój mąż nie może się z tym pogodzić. Ale nie chciałabym się na jego temat wypowiadać.

Zobacz także

– Tylko w takim stopniu, w jakim dotyczy to też Pani. Rozmawialiście o tej książce, mąż ją czytał?
Danuta Wałęsa:
Sądzę, że nie, bo zauważyłabym, gdyby leżała gdzieś z zakładką. Zanim zaczęliśmy z panem Piotrem pracować nad książką, zapytałam męża, czy mam ją napisać. Powiedział: „Napisz”. Ale teraz stara się o tym zapomnieć. Nie dawałam mu jej do czytania w brudnopisie, bo nieustannie by z czymś dyskutował, a tak to nie był pewien, czy ona powstaje. Kilka razy zapytał: „Pisze się ta książka czy nie?”. „No, pisze się”, odpowiadałam. Pisała się dwa lata.

– Mnie powiedział, że czytał i że jest zbyt intymna, ale że jest w niej sama prawda. Tylko że wolałby zatrzymać ją dla siebie.
Danuta Wałęsa:
Nie wiem, co zaważyło na tym, że odebrał ją negatywnie, przecież ja go w niej dowartościowuję. Przecież my jesteśmy jak medal – awers i rewers. Oboje stanowimy wartość, jesteśmy dopełnieniem siebie wzajemnie.

– Może odebrał tę książkę jako zdradę?
Danuta Wałęsa:
Przecież ja go w niej absolutnie nie krytykuję, opisuję tylko nasze życie takie, jakie było. Niech pani posłucha tych kobiet, z którymi się obecnie spotykam. Płaczą ze wzruszenia. Bo często mają podobne życie ze swoimi partnerami, tylko kto zechce ich słuchać. Przez tę książkę stałam się jakby ich rzeczniczką.

– A gdyby mąż zabronił Pani pisać tę książkę? Posłuchałaby go Pani?
Danuta Wałęsa:
Mego męża słuchałam przez 11 lat małżeństwa, uważałam, że jest starszy i mądrzejszy. Poza tym pochodzę z tradycyjnej rodziny, w której to mężczyzna był najważniejszy. Jakiś czas uważałam, że to dobrze, bo ja jestem dla niego, a nie on dla mnie. Ale chyba się wyzwoliłam.

– Chciała Pani wyjść z cienia?
Danuta Wałęsa:
Mnie było dobrze w tym cieniu. Zastanawiam się tylko, dlaczego zdecydowałam się tyle opowiedzieć, i sama do końca tego nie rozumiem. Moje słowa płynęły jakby same, jakby stanowiły uzdrowienie nie tylko dla mnie, ale też wielu innych kobiet.

– Może chciała Pani poruszyć swojego męża, potrząsnąć nim?
Danuta Wałęsa:
Nie, nie. Chciałam tylko, żeby on był ze mną, żeby cieszył się moim sukcesem, który jest też jego sukcesem. Żebyśmy razem się cieszyli tym, że książka rozeszła się w niemal 300 tysiącach egzemplarzy. Że ludzie mi dziękują.

– „Nasz dom był naprawdę idealny, przez 50 lat żadnego przekleństwa”, powiedział mi. A tu Pani przypomina zdanie wypowiedziane tuż po Waszym ślubie: „Ojej, co ja zrobiłem”. Pewnie w ogóle tego nie pamiętał. A w Panią te słowa zapadły i tkwią do dziś.
Danuta Wałęsa:
On to mówił kilka razy, lecz nie zastanawia się nad pewnymi słowami, nie myśli o tym, że mogą kogoś zaboleć. Prawdą jest, że starałam się nie zwracać na to uwagi, bo to przecież mój pierwszy i jedyny mężczyzna, którego tak kochałam. Kocham go nadal, ale inaczej niż na początku.

– A to ciekawe, bo Pani mąż też powiedział, że kocha Panią, ale inaczej.
Danuta Wałęsa:
Czasem myślę, że on mnie nigdy nie kochał. Tyle spraw było ode mnie ważniejszych. On też nie pozwala mi się kochać tak, jak kiedyś. Jesteśmy obok siebie, a nie razem. A ja bym chciała, żeby był ze mną, jak dawniej.

– To znaczy jak?
Danuta Wałęsa:
Żeby to wszystko, co się dzieje, dawało nam bodziec do życia, dalszego postępowania. Żebyśmy razem usiedli i rozwiązywali problemy, a nie – załamywali się.

– Dla mnie Pani książka jest krzykiem: jestem tu żywą z krwi i kości kobietą, spójrz, Lechu, to jestem ja, twoja żona.
Danuta Wałęsa:
Może i jest wołaniem. Może i jest przypomnieniem, że pomagałam mu w działalności politycznej, że w trudnych chwilach mógł na mnie polegać. Byłam takim murem, o który rozbijał się każdy, kto próbował go zburzyć. Ale nie wiem, czy mój mąż zechce to usłyszeć. Nie rozumiem go. A bardzo bym chciała zrozumieć. Myślę, że on chce mieć taką żonę, jaką byłam 40 lat temu, ale ja już nie chcę być tamtą Danutą.

– Zgadzającą się na wszystko dziewczyną?
Danuta Wałęsa:
Zakompleksioną, zagubioną, żyjącą marzeniami. Te moje marzenia realizowały się, ale ja nie chciałam pozostać na tamtym etapie. Pragnęłam się rozwijać, uczyć życia i wyciągać z tej nauki wnioski. Sądzę, że mam ukończone studia życia w wielu dziedzinach. Obserwuję ludzi, kocham ich, chcę się z nimi spotykać, gdyż od każdego można się czegoś nauczyć. I dlatego nie mogłam pozostać tamtą Danusią.

– Wspomina Pani: „Cały czas myślałam o mężu, nawet wtedy, rodząc dziecko”.
Danuta Wałęsa:
To o Bogdanie, naszym pierwszym synu.

– „On tego raczej nie docenia, może nie umiał, może nie był nauczony, może nie pracował nad sobą. Zawsze uważał, że powinno się odbierać jako szczęście to, co on robi. Natomiast ja uważam, że aby ten drugi człowiek był szczęśliwy, należy mu to szczęście okazywać, dawać”.
Danuta Wałęsa:
Cały Wałęsa. Tym cytatem odpowiedziała pani sobie na pytania.

– Nie zmienił się przez 40 lat Waszego małżeństwa? Byliście jak „zaciśnięta pięść”, a przecież i tak nie było go w domu?
Danuta Wałęsa:
Przez 11 lat był z nami, troszczył się o nas, byłam tak zakochana, że nie widziałam nic złego w tym, że go nie ma. Gdy powstawały wolne związki zawodowe, chodził na spotkania, co jakiś czas go aresztowali. Mówiłam: „Ojej, lepiej żeby nie wychodził”, ale tak mu ufałam i wierzyłam, że wszystko będzie dobrze. Jak powiedział: „Nie przejmuj się”, mnie to już wystarczało. A jeszcze gdy dodał: „Ładnie wyglądasz” czy: „Dobrze coś zrobiłaś…”.

– Mówi teraz czasem, że ładnie Pani wygląda?
Danuta Wałęsa:
Nie mówi, sama siebie dowartościowuję. Postawiłam w kuchni swoje dobre zdjęcie, spoglądam na nie i myślę: Danusia, jesteś piękna (śmiech). Gdyby on przeczytał tę książkę tak prawdziwie, od serca, może by coś zrozumiał. Był taki moment, gdy gdzieś powiedziałam, że lubię kwiaty, a on mi ich nie przynosił. Powiedział wtedy: „Dobrze, będę ci dawał kwiaty”. Ale nie dawał. Czasem przynosi kwiaty, które jemu wręczają, lecz one nie dają mi satysfakcji. Sądzę, że chciałby, abym to ja wyszła z jakąś inicjatywą, powiedziała: „Ta książka nie istnieje, skłamałam”. Ale nie da się już tego cofnąć. Zresztą to nie tylko moja książka, ktoś ją napisał. A tak bym pragnęła, żebyśmy cieszyli się nią razem, żeby mnie pochwalił. Przecież wybudowałam mu w niej pomnik. Najgorsze jest to, że ja tak go wspierałam, a on odsuwa to w niepamięć.

– A przecież to Lech Wałęsa Panią stworzył, zbudował jak Pigmalion swoją Galateę. Bez niego Pani też by nie istniała.
Danuta Wałęsa:
To niech mu pani to powie, tylko bez długiego wywodu, bo się rozzłości. Prawda jest taka, że oboje bez siebie nic byśmy nie znaczyli. Rodzina zawsze jest oparciem, czy się tego chce, czy nie. Wychowałam nasze dzieci i teraz chcę czegoś innego. Wszystko robiłam dla męża, dla synów i córek, dla świata, ale nigdy dla siebie. To może mój największy błąd.

– A jednak mówi Pani, że zawiodła jako matka.
Danuta Wałęsa:
Tak, bo może powinnam przeciwdziałać temu, żeby moje dzieci nie czuły się zagrożone, bo w każdej chwili mogła zapukać bezpieka. Jarek jednak powiedział coś pięknego: „Mamo, nigdy nie czułem się zagrożony. Dawałaś mi poczucie bezpieczeństwa”. Ale on był bardzo ze mną związany, bo przecież od 1980 roku dzieci jakby nie miały ojca. Starałam się je obserwować, wyczuwałam, gdy miały jakiś problem. Są skryte i nie skarżyły mi się. Za prezydentury męża musiały znosić docinki od kolegów, których rodzice między sobą źle mówili o mnie i o mężu. Ludzie bywają okrutni. A moim najważniejszym pragnieniem jest, by dawali sobie miłość gestem, słowem i szacunkiem. Może dlatego przestałam trzymać to pod kloszem. Może dlatego wszystko opowiedziałam.

– Chciała Pani męża sprowokować?
Danuta Wałęsa:
Być może czekałam, że on sam się obudzi.

– Obudził się. Znowu mi powiedział, że uświadomił sobie, że stracił 37 lat życia. Oddał je polityce, a nie domowi, nie żonie, nie dzieciom. „Ale to jest cena, jaką musiałem zapłacić”, dodał.
Danuta Wałęsa:
Oboje zapłaciliśmy swoją cenę. Pamiętam sierpień ’80 i moją euforię. Jakie to były piękne dni. Ja za nimi tęsknię. Ale one minęły. Życie potoczyło się dalej. Tłumaczę mu: „Słuchaj, dzieci wychowane, wnuki odchowane, teraz możemy być dla siebie”. A on odpowiada: „Masz jechać ze mną na wykłady”. A ja nie lubię polityki, nie będę się katować. Jestem już emerytką i nic nie muszę. Chcę mieć swoje życie, iść z koleżankami na kawę, do kina, do teatru. Mam kilka serdecznych przyjaciółek, dobrze się z nimi czuję. A mąż uważa, że on powinien być najważniejszy, a reszta jest tylko dodatkiem. Uważam, że najwięcej zła wyrządziła mu prezydentura.

– A gdyby nie został prezydentem?
Danuta Wałęsa:
To zostałby tym Wałęsą, którym był przedtem. Pamiętam, jak chodziliśmy na spacery z dziećmi – jedno zawsze było w wózku – jak rozmawialiśmy, jak przychodził po pracy, jadł obiad, pół godziny pospał, a potem prowadziliśmy rodzinne życie. Wszystko robiliśmy razem.

– A teraz jak żyjecie?
Danuta Wałęsa:
Przychodzi z biura, je obiad i siada do komputera, ma swój świat, poza którym niewiele go interesuje.

– Widziałam, jak płakał, modląc się po wypadku Jarka.
Danuta Wałęsa:
Nawet zastanawiałam się, pytałam Boga: Aż takiej ofiary chciałeś, żeby u nas się wszystko zmieniło? Ale nie zmieniło się. Głęboko wierzyłam, że Jarek wyjdzie z tego. Nigdy nie boję się na zapas. Czuję nad nami jakby parasol ochronny. Gdy mąż chorował, też nie dopuszczałam do siebie myśli, że może się stać coś złego.

– Co Pani robi, kiedy mąż siedzi przy komputerze?
Danuta Wałęsa:
Zawsze mam jakieś zajęcie, rozmawiam z koleżankami, z dziećmi. Idę na zakupy. Dbam o ogród. Lubię pooglądać serial, poczytać książkę. Mam życie wypełnione. Tak bardzo bym chciała tylko, żeby mój mąż był szczęśliwy. Bo wtedy wszyscy wokół niego odczuwaliby szczęście.

– Czy ta książka jakoś Panią zmieniła?
Danuta Wałęsa:
Może dowartościowała, wzmocniła, może więcej zrozumiałam? Moim marzeniem było, żeby mąż inaczej spojrzał na życie. Powiem pani w zaufaniu, że żal mi go. On jest bardzo samotny, nieszczęśliwy. Ta pięść się rozwarła. Czy się jeszcze zamknie?

– Już i do kościoła nie chodzicie razem?
Danuta Wałęsa:
Dla mnie kościół to świątynia mojej izolacji od świata, potrzebuję takiej samotności.

– Ojciec Święty wyczuwał to, co się w Pani dzieje, darząc Panią tak wielką przyjaźnią?
Danuta Wałęsa:
Byłam z nim blisko, a teraz modlę się do niego i błagam o wstawiennictwo, żeby tu wszystko się poukładało. Bo jak nie, to już mi wszystko jedno, co się stanie. Ale nie będę żyła w niewoli. Mąż mówi, że się wyprowadzi do Warszawy. Trudno. Ja stąd nie wyjadę. Tu jest mój świat.

– Ma Pani dzieci, dziesięcioro wnuków.
Danuta Wałęsa:
Tak, i nigdy nie będę samotna. Pani Czubaszek w telewizji stwierdziła: „Jaka ona samotna? Przecież ma ósemkę dzieci”. Uśmiechnęłam się. Bywam sama, a nie samotna! Nawet lubię być sama, tylko z Mają, naszą 14-letnią suczką. Nieczęsto jednak mam ten komfort. Z trojgiem wnucząt jestem bardzo związana. Madzia mieszka ze mną, jej synek skończył dziewięć lat. Bardzo fajny chłopczyk, grzeczny, inteligentny i mądry. I dwóch synków Sławka, Michał i Tomek, jest ze mną blisko.

– Myślała Pani o sobie, że jest taka silna?
Danuta Wałęsa:
Nigdy, choć ludzie mówili: „O, ta to ma charakter, to twarda baba”. Co oni mówią – myślałam – jaka twarda? Takie liche, wrażliwe stworzenie, które można urazić. A tymczasem chyba jestem silna. Myślę, że już przy urodzeniu miałam scenariusz napisany przez Boga i to łaska boska, że umiałam go odczytać. Jak trzeba będzie, to przyjmę na siebie wszystko, modlę się tylko, żeby Pan Bóg, dając mi krzyż, dał też siłę. Chyba słucha moich modlitw.

– Jakie Pani teraz ma marzenia?
Danuta Wałęsa:
Na razie nie marzę.

– Będzie Pani miała własne pieniądze z tej książki. Co Pani z nimi zrobi?
Danuta Wałęsa:
Na razie jeszcze nic z niej nie mam, ale jak się ma taką dużą rodzinę, to zawsze znajdę dla tych pieniędzy przeznaczenie. Trzeba żyć co dzień, robić opłaty, dom utrzymać, bo mąż, jak się zbuntuje, to może powie: „Masz pieniądze, to sama wszystko opłacaj”.

– Powiedział w telewizji, że przez tę książkę rozsypała mu się rodzina.
Danuta Wałęsa:
Tak powiedział? Jak to rozsypała? Przecież wartością jesteśmy dla siebie oboje. Największym naszym błędem było, że przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Mąż tłumaczył, że w mieszkaniu były podsłuchy i nie mieliśmy czasu dla siebie przez tę politykę. Ale teraz moglibyśmy wszystko sobie zrekompensować. Przecież jakby się otworzył, pomogłabym mu. Moglibyśmy wszystko zostawić za sobą. Zacząć od nowa.

– Musicie przede wszystkim uczciwie ze sobą porozmawiać. Macie dzieci, wnuki – to łączy aż do śmierci. Byliście taką wzorcową parą.
Danuta Wałęsa:
No i osiągnęliśmy razem wiele, nikt nam tego nie zabierze. Mieliśmy ciekawe życie. Spotkaliśmy wspaniałych ludzi, wielkich tego świata. Nie miałabym na to szansy bez męża. Tylko że ja nigdy nie oderwałam się od ziemi, a mąż tak. A właśnie teraz moglibyśmy się przyjaźnić i cieszyć się prostymi sprawami. Otrzymaliśmy przecież tak dużo. Jarek mówi: „Mama, tyle nas jest i każdy ma wszystko, co potrzeba, jest zdrowy”. Ale czy mój mąż myśli podobnie? Czasem chciałabym być nim, żeby wiedzieć, co myśli.

– Dlaczego mówi Pani o nim „Wałęsa” lub „mój mąż”. Nigdy – „Leszek”?
Danuta Wałęsa:
„Wałęsa”, bo ludzie tak go nazywają. A „mój mąż” – to prywatnie. W domu jednak zwracam się do niego po imieniu: „Leszku, chodź na obiad”. A on do mnie mówił: „Żabko”, ale kiedyś zrobiłam mu awanturę, bo tak nazywał wszystkie kobiety.

– I nadal Pani twierdzi, że nie żałuje opublikowania „Marzeń i tajemnic”?
Danuta Wałęsa:
Naprawdę nie żałuję. Ciągle wierzę, że nastąpi jakiś przełom, że urodzi się z niej coś dobrego.

Reklama

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska

Reklama
Reklama
Reklama