Zakochana?

Reklama

To nie czas, żeby o tym rozmawiać.

Dlaczego nie chcesz mówić o tym związku?

Nauczyłam się ostrożności. Jesteśmy dwójką dorosłych ludzi. Każde z nas ma swoją przeszłość, swoją rodzinę. Chcemy być delikatni wobec nich.

Wreszcie się udało?

Zobacz także

Nie uważam, że mi się do tej pory nie udawało. Miałam udane pierwsze małżeństwo, a po rozwodzie przyjaźnię się z byłym mężem. Moglibyśmy być wzorem dla par, które się rozstają. Mój były teść wysyła mi po każdym programie sms-y. Bardzo cenię sobie naszą relację. Nawet kolejne związki, mimo że się „nie udały”, wiele mnie nauczyły. Przestańmy w sprawach obyczajowych operować XIX-wiecznymi kryteriami. Już dawno skończyły się czasy Maryni Połanieckiej. Życie kobiety nie może być nieudane tylko dlatego, że się rozstała, rozwiodła albo jest sama. Bo co to znaczy udane małżeństwo czy związek? Dla mnie to relacja, w której kobieta i mężczyzna są szczęśliwi, dobrze się czują, nie oszukują się nawzajem. Banał, ale prawdziwy. Utrzymywanie fikcji nie jest dla mnie. Wolałam się rozstać, niż trwać w czymś, co mi nie służy.

I gdy przestałaś szukać miłości…

Nigdy jej nie szukałam. To ona musi cię znaleźć.

Czy czujesz, że dopiero po czterdziestce zaczęłaś żyć pełnią życia?

Przez lata żyłam jak w wirówce. Telewizja, dzieci, dom, praca. Ciągle w kieracie, w jakim są zresztą tysiące kobiet, które próbują zdążyć na czas ze wszystkim, a z trudem wyrabiają na zakrętach. I na koniec zapominają o samej sobie. Dużo rzeczy po drodze traciłam, aż w pewnym momencie usłyszałam, że czas starych prezenterek się kończy. Prawdopodobnie gdybym kierowała się jedynie strachem przed tym, co mnie czeka za bramą Woronicza, nie zmieniłabym nic w swoim życiu. Ta sytuacja zmusiła mnie jednak do pracy nad sobą. Siedem lat temu, gdy odchodziłam z TVP, zadałam sobie pytanie: „Gdzie popełniam błąd?”.

Od czego zaczęłaś?

Od siebie. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam zmęczoną życiem 40-letnią kobietę. Pomyślałam, że nie mogę się poddać, że nie jestem jeszcze stara, że jeszcze wiele przede mną. I zdecydowałam się odejść z TVP. Nikt mnie nie wyrzucił. Pewnego dnia, jak to często bywa, zniknęłam z grafiku, nie było już dla mnie pracy, nikt ze mną nie chciał gadać. Zaczęłam odbijać się od ściany. W tej sytuacji miałam dwa wyjścia – degradacja albo ewakuacja. Wybrałam to drugie. Dzieci powiedziały mi wtedy, że na telewizji świat się nie kończy: „Mamo, nic się nie stało. I tak zrobiłaś mnóstwo wspaniałych rzeczy”. Uświadomiłam sobie, że aby zaistnieć na nowo, muszę coś światu od siebie zaproponować. Nie mogę cały czas powtarzać: „Jak oni mogli mi to zrobić?! Co za niewdzięczność za te wszystkie lata, które dla nich poświęciłam!”. Nie mogłam zamknąć się w domu i płakać. Napisałam pierwsze w życiu cv i zabrałam się do pracy nad sobą.

Jakiej?

Przede wszystkim poszłam na terapię. Miałam problem z wiarą w siebie, poczuciem własnej wartości, z tym, że coś dla siebie znaczę. Tysiąc osób mogło mi bić brawo, a ja schodziłam ze sceny i szukałam w oczach każdej napotkanej osoby potwierdzenia: „Czy dobrze wypadło? Fajna jestem?”. Jeden mówił: „Dobrze”, inny: „Nie”. I potem bardzo to odchorowywałam. Jako dziecko odczuwałam ogromną potrzebę podziwiania i uwagi, a w naszym domu bardzo dużo się działo. Bohaterami pierwszego planu byli tata i mama. To wytworzyło we mnie silną potrzebę bycia prymusem. Po wielu latach „piekielnych mąk” doszłam wreszcie do tego, co zresztą teraz powtarzam kobietom na spotkaniach: „Nie czekajcie, aż ktoś was doceni, doceniajcie się same, ile się da. Jeśli nie dostałyście w posagu poczucia własnej wartości, musicie je same zbudować. Nikt tego za was nie zrobi”. Dziś już wiem, ile jestem warta.

Ile?

Dużo (śmiech).

Obwinianie rodziców jest często łatwym wytłumaczeniem, nie uważasz?

Nie polecam, chociaż często tak robimy. Nasze dzieci też nas obwiniają. A nie ma przecież idealnych rodziców. Najważniejsze, aby zrozumieć, gdzie popełniono błąd. Jako wieczny prymus miałam problem z tym, by odpuścić. Ambicja mi nie pozwalała, a brak podziwu nauczycieli i rodziców bywał nieznośny. Bardzo mnie to blokowało i wiele czasu poświęciłam, żeby się z tym uporać. W trakcie terapii człowiek potrafi nagle odkryć jakiś drobiazg, z którego istnienia nie zdawał sobie sprawy, a on go blokował przez lata. Przez lata miałam poczucie, że nie jest mi dobrze samej ze sobą, że z jakichś powodów nie mogę osiągnąć maksimum swoich możliwości w miłości i pracy. Musiałam wreszcie zrozumieć, że to ja decyduję o swojej wartości, a nie inni.

Co było kamieniem milowym w Twojej terapii?

Moment, w którym zrozumiałam, że to, co ja uważam o sobie, jest ważniejsze od tego, co uważają o mnie inni. Nauczyłam się mówić: „nie”. To zbiegło się w czasie z tym, że moje dzieci dorosły i odeszły z domu. Wracałam z Polsatu do pustego mieszkania. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chwytałam odruchowo za telefon, żeby zadzwonić do dzieci i zapytać: „Zjadłeś? Co robisz? Jak się czujesz?”. I zanim wykręciłam numer, odkładałam słuchawkę. Musiałam ułożyć sobie z dziećmi relacje od nowa. Stawali się przecież dorośli. Stąd wziął się pomysł na portal OnaOnaOna. Założyłam go z myślą o kobietach, które znalazły się w podobnej sytuacji. I nie ma znaczenia, czy stąpają po czerwonym dywanie, czy pracują w szkole, czy na poczcie. Wszystkie czujemy się podobnie, kiedy nasze dzieci wylatują z gniazda, a szef i mąż mówią: „Pani na dzisiaj dziękujemy”. Myślałam o kobietach, które mają odwagę przyznać się do tego i nie godzą się z tym, tak jak ja, aby świat zepchnął je na margines. Czytałam wpisy od nich na forum mojego portalu OnaOnaOna i czułam, że nie jestem z tym wszystkim sama. Dodawałyśmy sobie otuchy. Dzięki temu portalowi zyskałam szacunek dla samej siebie, wielką radość, że stworzyłam coś wartościowego, co pozwoliło mnie i innym kobietom zmieniać jakość życia. Wygrałam, zajmując się samą sobą i świat się po mnie zgłosił. Dzieci same zaczęły dzwonić, dostałam ciekawsze propozycje zawodowe. Na dodatek na horyzoncie zaczęli się pojawiać różni mężczyźni, którym nie bałam się już powiedzieć: „Przepraszam, ale nie”.

Reklama

Cały wywiad z Agatą Młynarską znajdziecie w najnowszym numerze magazynu "Viva!" (22/2013)

Reklama
Reklama
Reklama