– Pani brat Dominic zdradził kiedyś, że prosiła Pani Boga o to, żeby dał Pani duże piersi.

Reklama

Mój brat kiedyś ostro oberwie za swój długi język. Ale to prawda, że zawsze chciałam mieć duży biust. No i talię. Litościwy Bóg wysłuchał moich próśb. Moja talia to chyba jedyna chuda rzecz, jaką można znaleźć na moim ciele.

– To pewnie teraz dzięki tym piersiom właśnie fani porównują Panią do Sophii Loren?

Myślę, że to porównanie komplenie bezzasadne. Przecież ona jest 100 razy ładniejsza.

– Ja nie mogę od Pani oderwać wzroku. W tym roku skończyła Pani 47 lat, ale wcale nie wygląda Pani na swój wiek.

Zobacz także

To miło, że pani tak mówi. Nie ukrywam, że dobrze się czuję w swojej skórze. Co ciekawsze, z czasem czuję się w niej coraz lepiej. Gdy miałam dwadzieścia kilka lat, skupiałam się przede wszystkim na tym, jak jestem odbierana przez innych, czy będę się im podobać. Potem nauczyłam się, że najważniejsze jest to, co sama o sobie myślę. I że kiedy ja jestem szczęśliwsza, to i moim bliskim żyje się ze mną lepiej.

– Pani córka Cosima jest już nastolatką. Macie ze sobą dobry kontakt?

Bardzo. Myślę, że się przyjaźnimy, mimo że Cosima nie przypomina mnie ani fizycznie, ani psychicznie. Może trudno w to uwierzyć, ale moja córka jest filigranową blondyneczką o romantycznym usposobieniu.

– Lubi gotować?

Szczerze mówiąc, nie jest tym zbyt zainteresowana. Ale za to odziedziczyła po mnie łatwość pisania. Niedawno sprawdzałam esej, który napisała, i bardzo mi się podobał. Kto wie, może zostanie kiedyś dziennikarką. Kuchnią o wiele bardziej zainteresowany jest mój 10-letni syn Bruno. Jego największą pasją jest piłka nożna. Kiedy wraca z treningu, już od progu woła: „Co dziś ugotowałaś, mamo?”

– Macierzyństwo zmieniło Pani życie?

Pojawienie się dzieci było dla mnie na pewno bardzo ważne, ale nie wiem, czy można powiedzieć, że mnie zmieniło. Gdyby nie było moich dzieci na świecie, żyłabym inaczej, pewnie więcej bym podróżowała, może nie pracowałabym w domu. Myślę jednak, że nigdy nie potrafiłabym się poświęcić jedynie ich wychowaniu. Nie nadaję się na kurę domową. Muszę się realizować także w pracy. Najbardziej cieszę się z tego, że udało mi się zachować harmonię między domem a pracą. Bo te dwie dziedziny nie muszą się wykluczać. A nawet więcej: mogą się wspaniale uzupełniać.

– Na przykład wówczas, gdy na ekranie przyrządza Pani naleśniki z syropem klonowym i woła do kuchni dzieci, które zajadają się nimi na oczach całego świata?

Na przykład. Kiedy dostałam propozycję prowadzenie programu kulinarnego, warunek był jeden: będę to robiła w domu. Chciałam, żeby dzieci miały mnie przy sobie, kiedy odrabiają lekcje, bawią się czy oglądają telewizję. A dla nich kamery włączone w domu nie były żadną niedogodnością. Traktowały to jak zabawę.

– Kiedy były małe, czego przede wszystkim chciała ich Pani nauczyć?

Pamiętam dzień, kiedy Cosima miała trzy lata. Poszłam z nią wtedy na plac zabaw. Szybko znalazła sobie towarzystwo i razem z innymi dziećmi zaczęła się bawić w piaskownicy. W pewnym momencie jakiś maluch zaczął rozdzierająco płakać. Z przerażeniem zauważyłam, że żadne z dzieci nawet nie zwróciło na to uwagi. Pochłonięte były swoją zabawą i nie liczyło się dla nich nic więcej. I wtedy postanowiłam, że swoje dzieci nauczę empatii. Potem zrozumiałam, że muszę to zrobić w na tyle mądry sposób, żeby zrozumiały też, że nie mogą być wobec innych służalcze. Nauczenie dzieci sztuki życia jest najtrudniejszym zadaniem, przed jakim staje każdy rodzic.

– A przekazywanie pasji? To Pani matka wprowadziła Panią w świat gotowania.

Wiele jej w tej kwestii zawdzięczam. Pamiętam, że kiedy byłam bardzo mała i budziłam się w nocy, często znajdowałam ją w kuchni. Mama nie przejmowała się przepisami. Tłumaczyła mi, że nie wszystko musi się od razu udać i że z potrawami jest jak z różnymi przygodami w życiu: niektóre są niezapomniane i chcielibyśmy wracać do nich ciągle, a inne budzą niesmak i staramy się jak najszybciej o nich zapomnieć.

– Patrzy Pani na świat tak jak ona?

Tylko w kuchni. Poza nią mam zupełnie inny styl bycia. Moja mama przez wiele lat walczyła z anoreksją, wiecznie się odchudzała. Dopiero niedawno zrozumiałam, że te problemy miały podłoże psychiczne. To przykry wniosek, ale wydaje mi się, że moja mama nie była szczęśliwą kobietą. I to jest dla mnie ciągle bardzo smutne.

– Pani ojciec był ministrem finansów w rządzie Margaret Thatcher. Pani interesuje się polityką?

Zupełnie nie. Oczywiście mam świadomość tego, co dzieje się wokół mnie, ale wolę żyć tu i teraz i zajmować się rzeczami, które dotyczą prawdziwego świata.

– Ale gotowała Pani obiad nawet dla prezydenta USA, George’a Busha.

Przygotowałam mu dziczyznę z ziemniakami. A na deser pyszny creme brulée.

– Był zachwycony?

Pytanie!

– Stała się Pani sławna przede wszystkim dzięki telewizji. Ale początkowo zupełnie nie wierzyła Pani w to, że programy prowadzone przez Panią okażą się tak wielkim sukcesem.

Tak. Myślę, że nigdy nie odważyłabym się stanąć przed kamerą, gdyby nie mój pierwszy mąż John Diamond. Poznaliśmy się w redakcji „The Sunday Timesa” i to on powiedział mi, że mówię w taki sposób o jedzeniu, że powinnam zająć się tym zawodowo. Tak naprawdę to przede wszystkim jemu zawdzięczam swój sukces.

– John Diamond zmarł na raka. Trzy lata po jego śmierci wyszła Pani za mąż za milionera Charlesa Saatchiego. On też Panią wspiera?

Myślę, że w życiu największe szczęście miałam do wspaniałych i mądrych mężczyzn. Mój pierwszy mąż wskazał mi drogę, którą powinnam pójść, a drugi wspiera mnie w tym, co robię. Czasem zaczyna dzień od zdania: „Mówiłem ci już, jaki jestem z ciebie dumny?”, a mi nic tak nie dodaje skrzydeł, jak taka pochwała. Zresztą jestem takim typem kobiety, która na bieżąco musi się dzielić swoimi rozterkami, problemami i radościami. Dlatego co wieczór rozmawiam z mężem, a on doradza mi, co powinnam zrobić. Najśmieszniej jest wtedy, gdy dostaję jakieś nowe propozycje i opowieści o nich rozpoczynam od zdania: „Na pewno nie dam sobie z tym rady”. Wtedy Charles się wścieka: „Nigella, to nonsens. Świetnie sobie z tym poradzisz.”.

– To prawda, że najwspanialej odpoczywacie, jedząc w łóżku?

O tak, uwielbiamy to! I to ja przekonałam Charlesa, że nie warto przejmować się okruchami pod kołdrą!

Reklama

Rozmawiała: Iza Bartosz
fot: TVN, Medium

Reklama
Reklama
Reklama