– Właśnie na jakimś towarzyskim portalu przeczytałam: „Księżniczka na imprezie bogaczy”. Dobrze się czujesz w tym świecie?
Anna Czartoryska:
Nie czerpałabym wiedzy na mój temat z portali plotkarskich. Większa część mojego życia toczy się tak jak zawsze, w domowych pieleszach, w sferze prywatnej, codziennej. I w pracy – na próbach i planach.

Reklama

– Kiedyś informacje o życiu osobistym celebrytów rzadko przeciekały do mediów, ale teraz plotkarskie portale, paparazzi – to codzienność.
Anna Czartoryska:
To, jak ludzie odbierają plotki na mój temat, więcej mówi o nich niż o mnie, o tym, jaka jestem.

– To nie plotki. Uczestniczyłaś w gali Polskiej Rady Biznesu w przepięknych wnętrzach Ufficio Primo, w doborowym towarzystwie. Więc pytanie, jak się czujesz w tym świecie, jest uprawnione.
Anna Czartoryska:
Dzięki mojemu zawodowi, rodzinie i działalności moich rodziców – artystycznej mamy, dyplomatycznej taty – miałam okazję przebywać w wielu wyjątkowych miejscach i poznać wielu wyjątkowych ludzi. Przebywanie wśród nich jest niezwykle inspirujące, ale mimo tego zawsze czuję ulgę, gdy wracam do domu i szpilki zmieniam na trampki. Od kiedy poznałam Michała, gazety wypisują niestworzone historie na temat naszego „bywania”. A my poznaliśmy się, tak jak wiele innych par, na imprezie u wspólnych znajomych. I już.

– Prawda jest taka, że gdy rozstałaś się z jednym z najpopularniejszych aktorów i zaczęłaś spotykać z kimś innym, pojawiło się zainteresowanie Twoją osobą. To chyba ludzkie.
Anna Czartoryska:
Wciąż nie rozumiem, dlaczego ja – przeżywająca w życiu coś dla mnie ważnego, ale intymnego – miałabym być obiektem publicznego zainteresowania? Nikt nie wie, co czuję, ale daje sobie prawo, by to komentować. Ja żyję dla siebie, nie na pokaz, i jeśli cokolwiek chciałabym udowodnić, to tyle, że jestem dobrą aktorką. I mam nadzieję, że moja praca zostanie dostrzeżona, a moje życie osobiste zejdzie na plan dalszy. Gdy ktoś chce słuchać mojego głosu, to najpiękniejsza nagroda, gdy kogoś wzruszę do łez – to dla mnie prezent. Chcę grać, śpiewać, stać przed kamerą. Ciągle szukam potwierdzenia, że to marzenie się spełnia.

– Na imprezie charytatywnej Vody Naturalnej, gdzie byłaś w towarzystwie ukochanego, Michała Niemczyckiego – właściciela firmy, zebraliście prawie 40 tysięcy złotych na Fundację TVN „Nie jesteś sam”. Doszłam tam do wniosku, że nie ma piękniejszego widoku niż zakochani, i wcale się nie dziwię, że miłość to tak ekscytujący temat. Aż chciałoby się zakrzyknąć: „Chwilo, trwaj”.
Anna Czartoryska:
Są momenty prawdziwe, które chciałoby się chronić i pielęgnować. Ale wie pani, co jest najważniejsze? Aby w tym całym zgiełku, w tym, co rozprasza, wkradając się do naszego życia, nie zgubić prawdy i autentyczności. Bo jak człowieka tak co chwilę szarpie, a proszę mi uwierzyć, otaczający świat dobija się ze wszystkich stron, ingeruje, pyta i ocenia – strasznie ważne, aby nie zatracić siebie. Nikt nie lubi, kiedy ktoś wtrąca się do jego życia i wymusza deklaracje. Koleżanka opowiada: „Przyjeżdżam do babci, a ta pyta: »Kiedy ty wreszcie będziesz miała chłopaka?«. Sąsiadka ma wnuka to może z nim, a jak nie z tym, to z tamtym dwa domy dalej? Wreszcie przedstawiłam babci ukochanego i od razu słyszę: »Kiedy wy wreszcie ten ślub weźmiecie?«. A po ślubie: »A kiedy wreszcie doczekam się wnuków?«”. Jakaś zgroza.

Zobacz także

– No właśnie, właśnie, to kiedy ślub?
Anna Czartoryska:
Ha, ha. Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Tu człowiek nie zdąży się jeszcze nacieszyć chwilą, a żądają od biedaka kolejnych deklaracji, werbalizacji postanowień.

– Jedna aktorka rozmawia z drugą o trzeciej: „Jaka tam ona ładna! Żebyś ją widziała bez makijażu”. No więc ja Ciebie widzę sauté i jesteś prześliczna. Nawet mama Twojego chłopaka Michała Niemczyckiego powiedziała: „Jacy oni oboje są ładni”.
Anna Czartoryska: Mało powiedziane. My jesteśmy piękni w środku!

– Jesteś świadoma swoich atutów?
Anna Czartoryska:
Tak mnie wychowano, że pamiętam, co się liczy: wiedza, umiejętności, bardziej to, na co sobie zapracuję, niż co dostałam od natury. Uczono mnie, abym z tytułu urody albo pochodzenia nie uważała, że mi się cokolwiek należy. To jedyne zobowiązanie wobec przodków, które mi wpajano. Nie czuję się upoważniona, by czerpać korzyści z tego powodu, że moi przodkowie zrobili coś dobrego, tak jak nie można mnie winić, jeśli zrobili coś złego.

– Ktoś mówi do Ciebie „księżniczko”?
Anna Czartoryska:
Jako pieszczotliwe określenie, wśród przyjaciół, bywa zabawne. Naprawdę słyszałam na ten temat wszystkie możliwe żarty, nauczyłam się sama z tego żartować. Zaczęło się, gdy po ośmiu latach pobytu z rodziną, najpierw w Hadze, potem w Oslo, gdzie tata był dyplomatą, ale moje nazwisko nie budziło żadnych skojarzeń, wróciliśmy do Polski. Kiedy na wycieczce szkolnej skaleczyłam się w palec, wszyscy zaczęli szukać mikroskopu, żeby zobaczyć, czy rzeczywiście mam błękitną krew. Na szczęście mam do tego dystans.

– Twój dziadek miał jedenaścioro rodzeństwa, tata siedmioro. Z Tobą też nie jest źle, zazdroszczę Ci tylu przystojnych braci.
Anna Czartoryska:
Prawdziwych i „przyszywanych”. Zawsze chciałam mieć dużo rodzeństwa, a że są przystojni – to prawda. Najważniejsze, że mogę na nich liczyć! Kiedyś jeden z nich, Maciek, zmienił mi koło w samochodzie w strasznym błocie, a był w pięknym garniturze. Zyskałam przyszywane rodzeństwo, gdy już byłam dorosła. Mój jedyny rodzony brat, Michał, jest o dwa lata ode mnie młodszy. Gra na klawiszach w zespole The Phantoms. Spotkaliśmy się wczoraj i nie mogliśmy przestać gadać o muzyce.

– Michał tu, Michał tam…
Anna Czartoryska:
Jest jeszcze trzeci Michał – syn żony mojego taty, który jest lekarzem, pracuje w Norwegii. Rzeczywiście sami nie możemy się połapać wśród tylu Michałów w rodzinie (śmiech)!

– Ty też chciałabyś mieć dużą własną rodzinę?
Anna Czartoryska:
Będzie, co będzie…

– „Kiedy tata powiedział mi, że jestem księżniczką, byłam rozczarowana: Jak to? Księżniczka nie dzieli pokoju z bratem, tylko mieszka w pałacu. Więc gdzie ten pałac?”, spytałaś ojca. Jak się dzieliło pokój z bratem?
Anna Czartoryska:
Byłam dominującym dzieckiem i chciałam, żeby wszystko było tak, jak ja chcę. Wystawiałam brata na różne próby, a on był bardzo cierpliwy. Dzisiaj jest inaczej, bardziej partnersko. Właściwie stał się moim starszym bratem i dużym oparciem. Zawsze się mogę do niego zwrócić o pomoc i radę. Wciąż jest bardziej cierpliwy niż ja.

– Co księżniczka umie w domu zrobić własnymi dziesięcioma palcami?
Anna Czartoryska:
Grać na pianinie (śmiech).

– A sprzątanie, odkurzanie, pranie, prasowanie?
Anna Czartoryska:
Pewnie! Po mojej rodzinie widać, że człowiek się łatwo adaptuje, dostosowuje do zmiennych kolei losu. Ja też jestem elastyczna, a wychowanie w tym pomaga. Wpojono mi, by nie użalać się nad sobą, uczono obowiązków – szkolnych, domowych.

– Umiesz gotować?
Anna Czartoryska:
Umiem, choć w większości improwizuję. Daję radę.

– Pierwsze pieniądze?
Anna Czartoryska:
Pierwsze poważne pieniądze zarobiłam, gdy jako nastolatka, w wakacje, opiekowałam się dziećmi we francuskiej rodzinie. Gdy studiowałam muzykologię, opiekowałam się zagranicznymi muzykami podczas Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”. Znam płynnie angielski, dobrze mówię po francusku, znam holenderski, choć teraz gorzej, bo rzadko w nim mówię.

– Jesteś aktorką i piosenkarką. Wolisz grać czy śpiewać?
Anna Czartoryska:
Śpiewałam już w kołysce, jak twierdzi moja mama, która była wtedy solistką Teatru Wielkiego. Nawet jak płakałam, to śpiewająco: „la, la, laaaaa…”.

– Talent wyssany z mlekiem matki.
Anna Czartoryska:
Pewnie! Dziś moja mama uczy śpiewu w zespole Mazowsze, i to z wielką pasją. Śpiewu uczyłam się jako licealistka, w szkole muzycznej II stopnia. Prawda jest taka, że bez szkoły aktorskiej nie rozwinęłabym się jako wokalistka, a śpiewanie pomaga mi w aktorstwie. Zagrałam w pięciu spektaklach muzycznych, w monodramie z piosenkami, nawet w „Szpilkach na Giewoncie” gram piosenkarkę. Nierozerwalne światy. Potrzebuję ekspresji, a muzyka daje mi szansę wyrażania emocji. Tą ścieżką idę.

– Akcja „Domu nad rozlewiskiem” dzieje się na Mazurach, „Szpilek na Giewoncie” – w górach. Który plan jest Ci bliższy?
Anna Czartoryska:
Obie role bardzo lubię. W „Rozlewisku…” gram młodą mamę, bardzo naturalną dziewczynę. Ta rola kojarzy mi się z latem, przyjaźniami nawiązanymi na planie, przepięknym miejscem koło Ostródy. Znam je, bo jako dziecko spędzałam niedaleko wakacje z rodzicami i dziadkami. Kraina mojego dzieciństwa. Mój wątek w „Szpilkach…” toczy się w Warszawie, nie pod Tatrami. Tylko chwilę byłam w Zakopanem. Moja postać w serialu jest mocno wystylizowana, jak diwa, która gra na okrągło, roztacza „gwiazdorską aurę”. Kontrast między tymi dwiema postaciami to marzenie każdej aktorki.

– Pewnie niejeden raz słyszałaś opowieści, jak to po wojnie właściciele stracili majątki. A Ty w spektaklu „To idzie młodość” w Teatrze Współczesnym zagrałaś zetempówkę i śpiewałaś piosenki ZMP.
Anna Czartoryska:
Niedawno w Teatrze Telewizji wyemitowano sztukę „Najweselszy człowiek” – o Kornelu Makuszyńskim, gdzie też zagrałam aktywistkę ZMP. Śmialiśmy się z ojcem, że pewnie dziadek się w grobie przewraca, bo jego wnuczka staje się specjalistką od pieśni masowych. Bardzo ciekawe doświadczenie, które skłoniło mnie do rozmów z tatą, wiele się nauczyłam o tamtych czasach. Na przykład mój tata był jednym z dwóch, którym „za karę” nie pozwolono wstąpić do ZMP. Jemu ze względu na pochodzenie, tamtemu – bo trzeci rok repetował klasę. Tata był bardzo zadowolony, bo nie musiał chodzić na apele, zebrania, masówki.

– Twoja krewna Izabela Czartoryska, pani na Puławach, mecenaska kultury, kolekcjonerka, której kultura polska wiele zawdzięcza, robiła, co chciała, zmieniała mężczyzn jak rękawiczki, każde dziecko miała z kim innym – z mężem, z królem Stasiem, posłem Repninem, diukiem de Lauzunem…
Anna Czartoryska:
Widzę, że orientuje się pani nie tylko w bieżących plotkach…

–To nie plotki, to historia.
Anna Czartoryska:
Zastanawiałam się, jak ona zdążyła tyle dokonać: wychować czwórkę dzieci, założyć pierwsze muzeum w Świątyni Sybilli i park w Puławach, zjechać Europę, tyle napisać… Postać szalenie inspirująca, dająca do myślenia. Nam wciąż brakuje czasu, a ona tyle zrobiła w czasach bez Internetu, komórek.

– I bez portali towarzyskich. Na szczęście byli uważni obserwatorzy i historycy. Kolejny monodram zrób o Izabeli, jesteś jej to winna.
Anna Czartoryska:
Byłby strasznie długi, bo żyła 90 lat! A na serio, pomyślę o tym – bo i tak o niej myślę – gdy tylko skończę nagrywać „Morfinę”.

– Mnie ten tytuł jakoś nie najlepiej się kojarzy.
Anna Czartoryska:
Morfina jest lekarstwem, uśmierza ból. Nazwa pochodzi od Morfeusza, boga snu, bo piosenki w tym monodramie wszystkie opowiadają o nocy. Poza tym naukowcy dowiedli, że działanie morfiny jest podobne do działania… miłości. Endorfiny, które wyzwala to uczucie, też trochę koją ból. Bohaterka mojego monodramu, Jelena Bułhakowa, też była „morfiną” dla Bułhakowa, kochała go najbardziej na świecie. Sprawiła, że ostatnie lata jego życia były lepsze, chociaż żył w strasznych czasach, prześladowany i cierpiący.

– Bułhakow, autor „Mistrza i Małgorzaty”, a czasy stalinowskie. Ona dla niego zostawia wszystko, mimo iż wie, że on umiera. Czy los takiej kobiety to temat dla Ciebie – zakochanej młodej kobiety?
Anna Czartoryska:
Mam dla niej wiele empatii i zrozumienia. Żona generała, żyjąca w wygodnym małżeństwie, dla miłości postawiła wszystko na jedną kartę. Bułhakow – ciężko chory na nerczycę – ostrzegał ją, że będzie umierał w męczarniach. Ona, wbrew wszystkiemu, wybrała miłość, wiedząc, że będzie cierpiała. I cierpiała. Przeżyła Bułhakowa o 40 lat. Dbała o jego spuściznę, szmuglowała zakazane dzieła za granicę. I spotykała się z nim w snach. Prowadziła dziennik, w którym zapisywała te nocne spotkania. Historia, o której opowiada „Morfina”, zaczyna się wieczorem, a kończy o świcie. Noc dla Jeleny to czas, kiedy może o Bułhakowie śnić, gdy ożywają wspomnienia.

– Czy historia o Jelenie to nie jest trochę historia Twojej mamy i Twojego ojczyma, wiceministra obrony narodowej Stanisława Komorowskiego, który dwa lata temu zginął w katastrofie smoleńskiej? Połączyła ich wielka miłość i wielka strata.
Anna Czartoryska:
Utrata najbliższej osoby to największy strach, najbardziej przerażające cierpienie na świecie. Boimy się go bez względu na to, czy mamy 20, czy 100 lat. Dlatego w swoim spektaklu nie staram się grać ani starszej, ani mądrzejszej, ani bardziej doświadczonej, niż jestem. To historia Jeleny budzi empatię, uwalnia emocje, ja jestem tylko jej przekaźnikiem.

– To na jakim etapie życia Cię teraz znajduję? Z bardzo wysokim poziomem endorfin?
Anna Czartoryska:
Wysokim. Czy taka odpowiedź wystarczy? Kombinuję, jak by tu wymijająco odpowiedzieć.

– Uczuć nie trzeba się wstydzić.
Anna Czartoryska:
Też tak mówię. Więc nic więcej nie powiem.

– To zmieńmy temat: jakim samochodem jeździsz?
Anna Czartoryska:
Czerwonym mini cooperem. Nowe modele są przestronne w środku, mieści się w nim nawet mój dwumetrowy brat. Michał – ten rodzony, od Phantomsów.

– Szykują się nam mistrzostwa piłki nożnej. Uciekniesz z Warszawy swoim mini czy pokibicujesz?
Anna Czartoryska:
Lubiłam futbol jako dziecko. Chodziłam na zajęcia z piłki nożnej w szkole, stałam na bramce.

– Że też fotografa przy tym nie było.
Anna Czartoryska:
To było w Hadze, byłam wtedy fanką Ajaxu. Do dziś im kibicuję. Więc jak uda się zdobyć bilety na jakiś mecz, pójdę z pewnością.

– Chciałabyś być…
Anna Czartoryska:
…spokojniejsza. Nie gonić tak, bo wciąż bardzo się spieszę, żeby zrealizować wszystkie moje marzenia. Uczę się cierpliwości, ale za wolno. Tak jak staram się opanować sztukę asertywności, ale nie do końca ją opanowałam.

– No proszę, a wydajesz się taka ułożona, opanowana. Czego się nie boi Anna Cz.? Czego się boi?
Anna Czartoryska:
Nie boi się wyjść przed ludzi i śpiewać, bo radość bycia na scenie dodaje skrzydeł, choć wiem, że wielu ludzi to przeraża. Wiem już też, że czasem trudniej zaśpiewać dla jednej osoby niż dla wielkiego audytorium, bo wtedy jest nieporównanie bardziej intymnie, osobiście. Pod wieloma innymi względami Anna Cz. jest strachliwa i nieśmiała. Nigdy nie miałam potrzeby, żeby prowokować, eksperymentować ze swoim wyglądem czy jakimiś używkami. Boję się braku kontroli nad sobą. Jestem przeciwieństwem osoby śniącej, marzącej o lataniu, oderwaniu się od ziemi. Mnie się wyłącznie śni… spadanie.

– Śpiewać dla Michała jest łatwiej niż dla publiczności?
Anna Czartoryska:
Nie chcę o tym mówić. To rzeczywistość… poza słowami.

Reklama

Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska
Zdjęcia Marlena Bielińska/Move
Stylizacja Anna Poniewierska
Współpraca Monika Lewandowska
Fryzury Kacper Raczkowski/D’Vision Art
Makijaż Marianna Jurkiewicz/D’Vision Art
Producja sesji Piotr Wojtasik

Reklama
Reklama
Reklama