Reklama

Tomasz Komenda nie żyje - przekazano do mediów w środowe popołudnie 21 lutego. Szczegóły i okoliczności śmierci będą wyjaśniane. Informację o śmierci mężczyzny przekazał dziennikarz "Uwagi!" TVN i "Superwizjera", Grzegorz Głusza. Przypominamy dramatyczną historię życia mężczyzny i jego walki o wolność oraz powrót do normalności.

Reklama

Tragiczna noc

„Zgwałcenie, wykrwawienie, zamarznięcie”. Tak brzmiał wpis w akcie zgonu 15-letniej Małgorzaty Kwiatkowskiej, której nagie ciało odnaleziono 1 stycznia 1997 roku w pobliży stodoły na prywatnej posesji graniczącej z dyskoteką Alcatraz w Miłoszycach pod Wrocławiem. To właśnie w tym klubie kilkanaście godzin wcześniej dziewczyna razem ze znajomymi żegnała rok 1996. To było jej pierwsze samodzielne wyjście. O zgodę prosiła rodziców prawie miesiąc. Ostatecznie ulegli. Brutalna zbrodnia wstrząsnęła Miłoszycami. Wszyscy tam się znają. Nikt nie mógł uwierzyć, że wśród sąsiadów znalazł się ktoś zdolny do takiego bestialstwa. Policja szybko ustaliła, że Małgosia w czasie zabawy sylwestrowej wyszła na zewnątrz z kolegą. Potem widziano ją jeszcze w towarzystwie trzech mężczyzn, ale nikt nie potrafił określić, kim byli. Śledztwo utknęło na trzy lata. W końcu pewnego dnia nastąpił przełom. W jednym z odcinków „Telewizyjnego Biura Śledczego” pokazano narysowaną podobiznę mężczyzny, który feralnej nocy najprawdopodobniej bawił się razem z Małgosią. Po emisji programu na policję zadzwoniła kobieta, której mężczyzna z rysunku wydawał się łudząco podobny do wnuka jej sąsiadki – 23-letniego pracownika myjni, Tomasza Komendy. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że kobietą, która zadzwoniła, była niejaka Dorota P. Wykonany przez nią telefon był swego rodzaju zemstą. Wiele lat wcześniej mama Tomasza, Teresa Klemańska, dorabiała jako opiekunka do dzieci – zajmowała się właśnie dzieckiem Doroty. Ta jednak z czasem przestała je odbierać i Teresa, zaniepokojona zachowaniem kobiety, zrezygnowała z pracy.

Jeszcze przeze mnie zapłaczesz
- odgrażała się podobno Dorota.

Miała rację. Telefon Doroty P. na policję okazał się kluczowy dla sprawy. Co więcej, udało się ustalić, że włos znaleziony na kominiarce niedaleko miejsca zbrodni należał do Tomasza. To nie koniec. Porównano odciski jego zębów ze śladami ugryzień na ciele ofiary. Pasowały. Co prawda badający dowody eksperci z wrocławskiej Akademii Medycznej wyraźnie zaznaczyli, że zarówno włos, jak i ślady zębów pasują także do kilku innych osób, ale prokurator uznał to za nieistotny szczegół. Dla oskarżyciela najważniejszy był fakt, że Komenda przyznał się do winy. Tomasz wielokrotnie podkreślał, że przyznanie wymusili na nim biciem policjanci, i stanowczo zaprzeczał, że zgwałcił i zabił nastolatkę.

Tak mnie katowali, że gdyby kazali mi się przyznać, że strzelałem do Jana Pawła II, to też bym się przyznał
- wyznał później Komenda Grzegorzowi Głuszakowi, autorowi książki ''25 lat niewinności. Historia Tomasza Komendy''.

Zanim jednak książka ta powstała, Tomasz Komenda przeszedł piekło. Prokuratury i sędziego nie przekonało nawet mocne alibi, które Tomasz Komenda miał na sylwestrową noc. Dwunastu świadków, w tym brat Tomasza Gerard i jego żona, zeznało, że całą noc spędził z nimi na zabawie w oddalonym od Miłoszyc o 23 kilometry Wrocławiu.

Witamy w piekle

W 2003 roku sąd pierwszej instancji skazał Komendę na 15 lat pozbawienia wolności. Następnego roku Sąd Apelacyjny we Wrocławiu przedłużył ten wyrok o 10 lat. Niewinny, jak miało się okazać dopiero po 18 latach, Tomasz Komenda miał 26 lat i całe życie przed sobą. Chciał założyć rodzinę, cieszyć się młodością. Zamiast tego trafił do piekła. Na początku Tomasz cały czas wierzył, że sąd potwierdzi w końcu jego niewinność i przeprosi go za to, że musiał spędzić trzy lata w areszcie. Potem, już w więzieniu codziennie walczył o życie, bo skazanych za gwałt i zabójstwo nieletniej współwięźniowie uznają za pedofilów i traktują ze szczególnym okrucieństwem.

Byłem przekonany, że ja już nie wyjdę. Myślałem, że mnie zabiją w kryminale
- wspominał Tomasz w programie ''Uwaga!''.

Celę zmieniał średnio raz na trzy miesiące. Przyznał również, że szykany, znęcanie się, bicie i grożenie śmiercią, na co strażnicy przymykali oko, doprowadziły go do załamania psychicznego.

Miałem próby samobójcze. Nawet doszło do czegoś takiego, że ja wisiałem. Wisiałem, ale mnie współosadzeni odcięli. Po prostu na tamtą chwilę nie był czas dla mnie, po prostu miałem jeszcze żyć, żeby doczekać tej chwili, jaka jest dzisiaj
- wyznał w jednym z wywiadów.

Na tej jednej próbie odebrania sobie życia się skończyło, bo wówczas Komenda uznał, że musi przetrwać, bo ma dla kogo żyć.

imgeyseVt-b57cbc1
East News

Matka Teresa

Rodzina dawała mi wsparcie. To było dla mnie na tamtą chwilę najważniejsze
- powiedział Tomasz.

Ale jego bliskim też nie było łatwo. W rodzinnej miejscowości bracia i rodzice Komendy żyli z piętnem zbrodni. Traktowani byli z pogardą, wyzywani, szykanowani.

Pluto nam pod nogi, wieszano nam na drzwiach zgniłe mięso, straszono nas, męża chcieli nawet z drogi, zrzucić, jechał za nim jakiś samochód
- opowiadała jednej z gazet Teresa Klemańska, mama Tomasza.

Jej osoba była dla niego kluczowa. Z całych sił wspierała niesłusznie osadzonego w więzieniu syna i nawet na chwilę nie straciła wiary w jego niewinność. Przez kilkanaście lat prawie codziennie prosiła prokuratorów, prawników, policjantów, aby ją wysłuchali. Pisała do syna listy, wysyłała mu pieniądze oraz produkty, które mógł w więzieniu „sprzedać” za kilka dni spokoju. Przynosiła Tomaszowi domowe jedzenie: gołąbki, pieczone mięso, pierogi ruskie. Czekała pod murami więzienia z lornetką, aby choć przez chwilę, z dystansu, zobaczyć syna.

Mama bardzo skoncentrowała się na zrobieniu wszystkiego, co możliwe, by pomóc Tomkowi. Poniekąd wszyscy ją na długi czas straciliśmy. W pewnym momencie się w tym zatraciła, doszło do prób samobójczych
- wyznał brat Tomasza, Gerard Komenda.

Teresa Klemańska dwukrotnie próbowała sobie odebrać życie. Ból, tęsknota za synem i dramat, który dzieliła z nim przez wiele lat, wpędziły ją w alkoholizm. Zawsze jednak każdemu, kto wypominał jej, że jest matką zbrodniarza, cierpliwie powtarzała, że Tomasz jest niewinny. Być może w sprawie nie wydarzyłoby się nic więcej, gdyby w okolicach Miłoszyc nie zamieszkał Remigiusz Korejwo, funkcjonariusz CBŚP.

W rozmowie z ludźmi z okolic większość z nich mówiła, że siedzi niewinny człowiek. Mówili po prostu w sposób pewny, że to nie jest sprawca, że tego człowieka nigdy nie widzieli
- powiedział policjant w TVN24.

Na własną rękę zaczął drążyć sprawę Komendy. Razem z prokuratorami Dariuszem Sobieskim i Robertem Tomankiewiczem cierpliwie sprawdzał dowody.

W międzyczasie uzyskałem informację, kto jest sprawcą. To był powód, żeby zainteresować tym prokuraturę
- mówił.

W 2016 roku prokuratura ponownie zajęła się sprawą. Powtórna analiza dowodów wykazała niewinność Komendy. 16 maja 2018 roku Sąd Najwyższy go uniewinnił.

Mama Tomasza Komendy, Teresa Klemańska
East News

Odzyskane życie

Tomasz wyszedł na wolność po 18 latach, czyli 6540 dniach, spędzonych w więzieniu. Był wzruszony i szczęśliwy, mówił, że czuje, jakby ponownie się narodził. Zapewniał, że nie boi się tego, co go czeka, bo na wolność gotowy jest od dawna. Szybko jednak okazało się, że nie za bardzo umie odnaleźć się w świecie, który tak bardzo się zmienił. Nawet prosta obsługa telefonu czy wysłanie SMS-a sprawiały mu kłopot. Wszystkiego uczyć go musieli bracia. Ale znacznie trudniejsze niż korzystanie ze smartfona było odzyskanie równowagi psychicznej. Gerard Komenda w jednymz wywiadów otwarcie przyznał, że wspomnienia koszmaru wciąż do Tomasza wracają.

Minęły dwa dni i doszło do załamania. Ciągle płacze, nie potrafi normalnie funkcjonować, nic go nie cieszy. To straszne, jak bardzo więzienie go zniszczyło
- powiedział.

Komenda regularnie spotyka się z psychoterapeutami i walczy z traumą. W tej walce od niedawna pomaga mu ukochana. Annę Komenda poznał na portalu randkowym.

Tak jak większość Polaków śledziłam jego historię. Współczułam mu tego, co go spotkało, i tak zaczęliśmy ze sobą korespondować. Ten kontakt się kilkukrotnie nam urywał, ale naprawdę zaiskrzyło dopiero, gdy spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy
- powiadała w ''Uwadze!'' narzeczona Tomasza, która samotnie wychowuje dwóch synów.

To, co w pierwszym momencie zwróciło jej uwagę podczas spotkania, to jego hipnotyzujące spojrzenie. Zakochała się od pierwszego wejrzenia.

Jest dobrym człowiekiem. I ujęło mnie w nim to, że pomimo tej gehenny, tego koszmaru całego, który przeszedł, ta dobroć jest w dalszym ciągu w nim
- wyznała w ''Dzień Dobry TVN''.

Choć Komenda wielokrotnie podkreślał, że cieszy się, że jego historia została sfilmowana i przedstawiona szerszej publiczności, to przyznaje, że nie najlepiej znosi szum, który wiąże się z promocją filmu.

W końcu chcielibyśmy żyć naszym życiem, żeby po prostu odciąć to nożyczkami i iść swoją drogą
tłumaczył w ''Dzień dobry TVN''.
Reklama

Niestety, 21 lutego 2024 roku przekazano informację o śmierci Tomasza Komendy. Rodzinie i bliskim składamy szczere kondolencje.

Tomasz Komenda w szarej marynarce
East News
Reklama
Reklama
Reklama