Kiedy się na nich patrzy, nawet niedowiarkom łatwo uwierzyć, że marzenia się spełniają. Sylwię Przybysz, która zaczynała od śpiewania coverów na YouTubie, i Jana Dąbrowskiego, który publikował filmiki, jak gra w Minecrafta, dziś „Forbes” umieszcza na liście najbardziej wpływowych ludzi w polskim internecie. Ich konta na Instagramie śledzą blisko 4 mln ludzi, a para popularnością w sieci ustępuje chyba tylko Annie i Robertowi Lewandowskim. Ale kariera nie jest najważniejsza.

Reklama

Zobacz także: Sylwia Przybysz i Jan Dąbrowski zrezygnowali z budowy swojego wymarzonego domu! Dlaczego?

Wywiad z Sylwią Przybysz i Jankiem Dąbrowskim

Ludzie nieraz przez długie lata szukają prawdziwej miłości. Wy od razu wiedzieliście, że to jest „to”?

Sylwia Przybysz: Poznałam Jaśka jako 15-latka przez internet. Myślałam, że nigdy nie uda nam się zobaczyć na żywo, bo mieszkał 500 kilometrów ode mnie. Spotkaliśmy się jednak we Wrocławiu na evencie, podczas którego ja śpiewałam, a on był tam gościem jako wielka gwiazda YouTube’a. Pamiętam, że wracając do domu, całą drogę płakałam. Jasiek był taką moją pierwszą młodzieńczą miłością. Wydawało mi się, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Potem dalej się przyjaźniliśmy, w sumie przez jakieś pięć lat, i to jest moim zdaniem klucz do sukcesu naszego związku. Zanim zaczęliśmy być razem, zdążyliśmy się dobrze poznać.

Janku, czym zauroczyła cię Sylwia?

Jan Dąbrowski: Sylwia jest piękną, opiekuńczą kobietą i tak naprawdę jej zalety mogę wymieniać bez końca. Miałem 21 lat, kiedy zorientowałem się, że mamy podobny system wartości i oboje chcemy mieć dużą rodzinę.

Skąd u was takie marzenie?

Sylwia: Sami pochodzimy z dużych rodzin, więc znamy ich wartość. W moim domu była piątka dzieciaków, a u Jaśka czwórka. Nie wyobrażam sobie, żeby nasze dzieci nie zaznały takiej bliskości.
Jan: Jak byłem młodszy, to posiadanie braci wydawało mi się uciążliwe, ale gdy oni wyjeżdżali, to nagle robiło się tak cicho i smutno. Chciałbym, żeby nasze córki też miały fajną ekipę, na którą będą mogły liczyć.

Zobacz także
sylwiaprzybysz/Instagram

Zobacz także: Sylwia Przybysz przeżyła nerwowe chwile tuż przed ślubem! "To była najgorsza decyzja w moim życiu"

Wy możecie liczyć na rodzeństwo?

Sylwia: Moje siostry i najmłodszy, 13-letni brat cały czas do nas wpadają, żeby nam pomagać, bo nasze córki są bardzo małe. Pola, na którą mówimy Lusia, ma rok i trzy miesiące, a Nela tylko miesiąc. Najtrudniejszy moment przyszedł na dwa tygodnie przed porodem. Oboje zrobiliśmy testy na covid i okazało się, że Jasiek jest zakażony koronawirusem, więc musi natychmiast wyprowadzić się z domu i iść na kwarantannę. Byłam przerażona, ponieważ nasza pierwsza córka przyszła na świat przed terminem, właśnie w 38. tygodniu ciąży, i bałam się, że teraz sytuacja się powtórzy. Wiedziałam, że ktoś natychmiast musi ze mną zamieszkać, by w razie czego odwieźć mnie do szpitala. A tak naprawdę potrzebowałam wsparcia dwóch osób, bo ktoś musiał jeszcze zaopiekować się Polą. Czułam, że wszystko, czego najbardziej się bałam przez wiele tygodni ciąży, właśnie się ziszcza.

Kto wam wtedy pomógł?

Sylwia: Właśnie bracia Jaśka stanęli na wysokości zadania. Choć mieszkają wiele kilometrów od Warszawy i intensywnie pracują, to przyjeżdżali na zmianę, żebym nie była sama. Jestem im za to niezmiernie wdzięczna. Pamiętam, że powiedziałam wtedy do teściowej: „Jeśli jakimś cudem Jasiek wyzdrowieje do porodu, to znaczy, że Bóg nad nami czuwa”.

Udało się?

Sylwia: Tak, wyzdrowiał i zdążył ze mną pojechać do szpitala.

Janku, byłeś przy porodzie?

Jan: Przed narodzinami Poli powtarzałem Sylwii, że chciałbym przy tym być, ale nie wiem, jak w takiej sytuacji zareaguję. Mój strach jeszcze potęgowali przyszli ojcowie, których spotkaliśmy w szkole rodzenia. Starsi ode mnie, postawni faceci, którzy zmietliby mnie jedną ręką, otwarcie mówili żonom, że się z tego wypisują, bo nie dadzą rady… Moim zdaniem nie warto naciskać na mężczyzn, bo jednak podczas porodu można zobaczyć krew i się przestraszyć. Ostatecznie byłem przy obu porodach, a widząc, jak Sylwia cierpi, nawet nie pomyślałem o swoim strachu, bo on był najmniej potrzebną i najbardziej błahą sprawą. Za drugim razem już lepiej się sprawdziłem, bo startowałem z pozycji doświadczonego ojca. Myślę, że przy trzecim, czwartym, piątym, a być może i ósmym będę jeszcze lepszym pomocnikiem. Ale to wszystko oczywiście zależy od decyzji Sylwii.

Zobacz także: Sylwia Przybysz i Jan Dąbrowski wybrali efektowne dekoracje weselne. Tylko spójrzcie na ten napis!

Widać, Janku, że spodobało ci się bycie tatą!

Sylwia: Jasiek to wzorowy tata! Podczas pierwszego porodu siedem godzin wachlował mnie teczką. Było mi go szkoda, ale tego potrzebowałam. Podczas drugiego nie pamiętam, co robił, bo było kilka skurczów i już Nela była z nami (śmiech). Jasiek jest związany z dziećmi, wstaje do nich w nocy. To on wyczytał, od którego tygodnia dziecko już słyszy i gdy byłam w ciąży, włączał Bacha i wkładał mi telefon do kieszeni spodni, bym tak chodziła po mieszkaniu. Kiedy Pola się urodziła, okazało się, że najchętniej uspokaja się i usypia przy Suicie nr 1 na wiolonczelę G-dur, BWV 1007 Bacha.

Pojawienie się dziecka to też sprawdzian dla związku. Czasem bardzo trudny…

Sylwia: Kiedy Polusia miała żółtaczkę osiem dni po porodzie, to trafiłyśmy we dwie do szpitala. Wtedy też zaczęły się u Poli kolki. Nie radziłam sobie z tym, czułam się bardzo samotnie. Gdy wróciłam do domu, zaczęliśmy z Jaśkiem działać jak jedna maszyna, bo córka nocami bardzo płakała. Jasiek zajmował się nią do godziny trzeciej nad ranem, a potem wstawałam ja, bo córeczka potrafiła płakać do siódmej. Pamiętam, że my wtedy ani razu się nie pokłóciliśmy. Moja mama powiedziała nawet, że wychowała piątkę dzieci, ale podobnych kolek nie miało żadne z nas i czegoś takiego jeszcze nie widziała. Równie zaskoczona była tym, że tak dobrze sobie poradziliśmy i nie mieliśmy kryzysu jako para. Nie mieliśmy nawet myśli, by się rozstać.

Zawsze jesteście tacy zgrani?

Jan: Nigdy nie mieliśmy kryzysu. Kłócimy się tylko o drobnostki. Sylwia ciągle coś kupuje do domu, a ja się tego pozbywam.
Sylwia: Wczoraj wyrzucił mi cukiernicę, ale dziś już mam nową (śmiech). Przecież goście do nas przyjeżdżają. Do czego bym im cukru nasypała?

Zaręczyliście się kilka miesięcy temu. Planujecie już ślub?

Jan: Tak, na przyszły rok. Najzabawniejsze jednak jest to, że my najpierw zamówiliśmy salę weselną i orkiestrę na 2021 rok, a dopiero potem zorganizowałem zaręczyny. Niby na odwrót, ale po prostu chcemy mieć góralskie wesele, a w tym miejscu, które nam się podoba, bardzo długo czeka się na terminy. Dlatego kiedy już mieliśmy salę, zacząłem myśleć o pierścionku. Miałem wielkie plany, zamówiłem nawet orkiestrę smyczkową i cudowną miejscówkę, ale wybuchła epidemia i musiałem wszystko odwołać. Oświadczyłem się więc klasycznie, przy wigilijnym stole, w obecności naszych rodziców, mikołaja i naszej starszej córki Poli.

Nieraz mówiłaś, Sylwio, że to spełnienie twoich marzeń.

Sylwia: Wiele osób w naszym wieku pisze w sieci, że nie rozumie, czemu tak wcześnie założyliśmy rodzinę. My szanujemy ich zdanie, ale ja jednak nigdy nie postawiłabym niczego – kariery, pracy, pieniędzy – ponad rodzinę.

Nigdy nie pomyśleliście, że coś was omija? Imprezy, wyjazdy, studia, kolejne projekty zawodowe?

Jan: Nie mam poczucia, że coś tracimy, bo akurat trafiliśmy na… pandemię (śmiech). I tak wszyscy musimy spędzać czas w domu. Niedługo nasza dwójka skrzatów podrośnie i wtedy będziemy z nimi podróżować. Mam znajomych, którym się to udaje. Owszem, zamknęliśmy sklep z ubraniami, ale nie z powodu narodzin dzieci. Po prostu uznaliśmy, że to był nasz młodzieńczy projekt i w internecie pojawiło się ostatnio za dużo ubrań. Teraz ja inwestuję w nieruchomości, a Sylwia w firmę transportową.

Reklama

Zobacz także: Sylwia Przybysz odpowiada na hejt. Nazwana "krową rozpłodową" nie wytrzymała

Instagram/Sylwia Przybysz
Reklama
Reklama
Reklama