Reklama

Pierwsza Dama Muzyki - ten tytuł od lat należy do Ireny Santor. Wszyscy znamy jej przeboje i pogodny uśmiech. Niewiele osób jednak wie, że życie piosenkarki często przypominało dramat… Tuż przed pandemią zrezygnowała z koncertowania, dlatego kiedy Irena Santor pod koniec października pojawiła się na warszawskich salonach, wszystkie oczy były zwrócone w jej stronę.

Reklama

– Była gwiazdą wieczoru, przyćmiła nawet Dodę! – mówi nam jeden z gości imprezy.

Czy pojawienie się 87-letniej gwiazdy na ściance to zapowiedź, że chce jeszcze pozostać w show-biznesie?Raczej nie – pojawiła się tylko jako zaproszony gość i wręczyła nagrodę wraz z młodszą o 72 lata Viki Gabor. Zresztą Irena Santor przez lata skutecznie unikała rozgłosu innego niż zawodowy. I choć jej hity („Już nie ma dzikich plaż”, „Tych lat nie odda nikt” czy „Powrócisz tu”) znają wszyscy, to jej życie rodzinne dla wielu było już tajemnicą. A nie oszczędzało ono pierwszej damy polskiej piosenki. Irena Santor urodziła się w niewielkiej wsi w województwie kujawsko-pomorskim. Jej dzieciństwo to wojna. Kiedy miała pięć lat, jej ojciec został zakatowany przez Niemców niemal na jej oczach. Dokładnie 11 lat później zmarła jej matka. Na szczęście wtedy w życiu Ireny pojawiła się muzyka.

Dramat matki

Irena – wówczas jeszcze Wiśniewska – swoją przygodę z muzyką rozpoczęła w wieku 16 lat w Zespole Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Jej talent i charakterystyczny głos mezzosopranowy błyskawicznie zostały dostrzeżone. Wtedy poznała swojego przyszłego męża – Stanisława Santora, skrzypka i koncertmistrza, z którym doczekała się córeczki Sylwii. Macierzyństwo miało być dla Ireny spełnieniem marzeń. Niestety dziewczynka zmarła zaledwie dwa dni po narodzinach – dla młodej kobiety był to niewyobrażalny cios, po którym zupełnie się załamała. Śmierć dziecka przyczyniła się do rozpadu małżeństwa Santorów.

„Przez całe życie o tym nie mówiłam, to moja bardzo intymna historia i prywatna sprawa”, powiedziała dopiero w 2011 roku o tej tragedii artystka w rozmowie z „Dobrym Tygodniem”.

East News

Miłość na śmierć i życie

Irena Santor nawet po rozwodzie nie zerwała kontaktu z byłym mężem Stanisławem – opiekowała się nim aż do jego śmierci, mimo że w tym czasie była w związku z aktorem Zbigniewem Korpolewskim.

„On ten układ – ładny, ale niełatwy – przyjmował trochę z zazdrością, ale ze zrozumieniem. Ze Zbyszkiem przeżyłam ponad 40 lat”, powiedziała Santor w wywiadzie dla Gazeta.pl.

Choć ślubu nie wzięli, mówili o sobie, że są „małżeństwem”. Ich związek był niczym włoskie małżeństwo – często się kłócili, ale równie często godzili.

„Zakochałam się w nim na śmierć i życie!”, powtarzała z czułością artystka. Zbigniew wspierał ją, gdy w 2000 roku dowiedziała się, że ma raka piersi. Na szczęście nowotwór był w pierwszym stadium rozwoju i operacja, którą przeszła ikona polskiej piosenki, zakończyła się sukcesem. Ona również nie opuszczała go na krok w najtrudniejszych chwilach. Kiedy po ciężkiej operacji trafił do Domu Artysty Weterana w Skolimowie, natychmiast zniknęła z życia publicznego, odwołała koncerty i się do niego przeprowadziła. Była przy nim aż do jego śmierci w 2018 roku. Dopiero wtedy zdecydowała się na powrót do Warszawy. Trzy lata później ogłosiła, że w wieku 86 lat kończy karierę estradową, choć jej fani mają nadzieję, że to wcale nie koniec.

Pora na film?

Na fenomen Ireny Santor składają się nie tylko jej głos i nieprzeciętna uroda. Fani pokochali piosenkarkę również za jej dystans do siebie i pogodę ducha. Życie gwiazdy to wymarzony scenariusz na film. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówiła:

„Od dwóch lat dochodzi do mnie świadomość, że jestem stara. Jestem stara, ale jestem też sprawna! Ktoś mnie kiedyś spytał, czy ja się godzę na przemijanie. Tak, tylko żeby ono trwało w nieskończoność! A czy się godzę na śmierć? Nie. Ciągle jeszcze nie”.

Reklama

TEKST: ANNA KUSIAK

Andrzej Hulimka/REPORTER
Reklama
Reklama
Reklama