Reklama

Od marca na antenie Telewizji Polsat widzowie mogą oglądać nowy serial komediowy "Piękni i bezrobotni". Rolę głównych bohaterów – Romka i Gwidona zagrali Robert Górski i Mikołaj Cieślak. Teraz bohaterowie "Pięknych i bezrobotnych" udzielili wywiadu magazynowi "Party". Zdradzili w nim m.in sekret swojej przyjaźni, która trwa już od ponad 20 lat, opowiedzieli, jakimi są ojcami i jak z polonistyki trafili do kabaretu.

Reklama

Przyjaźń Roberta Górskiego i Mikołaja Cieślaka

Poznali się na studiach i od razu polubili. W 1993 roku założyli Kabaret Moralnego Niepokoju i od tamtego momentu są niemal nierozłączni.

Przeżyliśmy razem więcej niż niejedno małżeństwo. Ta nasza „miłość”, choć bywa trudna, jest niezwykle inspirująca, może dlatego nie mamy siebie dość – mówią Robert Górski i Mikołaj Cieślak.

Dziś bawią do łez nie tylko na scenie, ale też w nowym serialu Polsatu „Piękni i bezrobotni” w którym grają przyrodnich braci. Gwidon i Romek po tym, jak oszukał ich przyjaciel, stali się bezrobotni. A że mają do spłacenia wysoki kredyt, muszą co miesiąc zarobić na ratę. W każdym odcinku mają na to inny pomysł – inspirowany m.in. życiowym doświadczeniem kabareciarzy. Okazuje się bowiem, że droga do kariery Górskiego i Cieślaka wcale nie była łatwa…

Łatwo jest rozśmieszyć Polaków?

Robert Górski: Tych, którzy przychodzą na nasze występy, na pewno. Ale wbrew pozorom rozśmieszanie nie jest łatwe, bo ludzie nie śmieją się z byle czego.
Mikołaj Cieślak: Jeśli chodzi o kondycję śmiechową Polaków, jestem optymistycznie nastawiony. Owszem, istnieje publiczność, która potrzebuje prostszych żartów, i ta bardziej wymagająca, co nie zmienia faktu, że często ludzi bawią zupełnie inne rzeczy, niż zakładaliśmy.

A wy sami z czego śmiejecie się najchętniej?

Robert: Mnie najbardziej bawią memy. Moja żona Monika nauczyła mnie czytać komentarze pod artykułami w internecie. Po ich lekturze płaczę ze śmiechu i przy okazji utwierdzam się w przekonaniu, że internet to nie tylko hejt i farmy trolli, ale też ludzie, którzy mają zdrowy stosunek do tego, co się dzieje w naszym kraju. Aż chce się krzyknąć: „Jeszcze Polska nie zginęła!”.
Mikołaj: Póki my żyjemy – na pewno (śmiech). Mnie czasami bawią rzeczy, które innym w ogóle nie wydają się śmieszne. Śmiech traktuję jak terapię, która najskuteczniej leczy wszelkie bolączki.

W życiu nie zawsze bywa do śmiechu. Panom też zdarzają się chwile smutku?

Robert: Bywam melancholijny, ale rzadko ponury.
Mikołaj: Zdarzają, ale całe szczęście nie są dominujące. Podczas poważnych rozmów lubię wtrącić jakąś głupotę, żeby rozładować atmosferę, co moja starsza córka kwituje: „Tato, nie umiesz, nie żartuj”.
Robert: Mikołaj jako jedyny z naszego zespołu nie umie, ale jakoś to tolerujemy, podobnie jak jego hipochondrię.

Hipochondrię?

Mikołaj: Przygotowujemy się do występów na żywo, więc zaproponowałem, żebyśmy całą ekipą przebadali się na Covid-19. To jest ta hipochondria! A Górski tak gada, bo nawet przy pobieraniu krwi ma mdłości i prawie mdleje.
Robert: Zapewniam, Mikołaj jest hipochondrykiem i ta pandemia to dla niego potężny wiatr w żagle. Zawsze wozi ze sobą wielką torbę lekarstw. Jeśli naprawdę bym na coś zachorował, zawsze znajdę u niego pomoc. I tylko dlatego trzymamy tego dziwaka w zespole.

Czy przed występem po tak długiej przerwie spowodowanej pandemią czujecie tremę?

Mikołaj: Od września praktycznie nie graliśmy. Mieliśmy tylko plan zdjęciowy „Pięknych i bezrobotnych”. Ten czas wykorzystaliśmy też na przygotowanie nowych skeczy.
Robert: Uspokajam! Na scenie nie będzie nowych piosenek, bo wbrew temu, co państwo słyszą w czołówce „Pięknych i bezrobotnych”, wcale nie umiem śpiewać. Dlatego brzmię tam jak Caruso (Enrico Caruso, włoski śpiewak operowy – przyp. red.) po 350 nagraniach. Za to pojawimy się my, wciąż tak samo piękni.

Ale już nie bezrobotni jak Gwidon i Romek – bohaterowie waszego serialu

Robert: Przez ostatnie miesiące podzieliliśmy ich los, bo utrzymujemy się z grania i brak występów bardzo nam dokuczył.

To pandemia natchnęła panów do napisania scenariusza „Pięknych i bezrobotnych”?

Robert: Pomysł tego serialu narodził się dużo wcześniej, jeszcze przed „Uchem Prezesa”, i trafił na kilka lat do szuflady. W trakcie lockdownu ponownie do niego wróciliśmy. Przy scenariuszu pomógł mi Marek Baranowski, a Cieślak zajął się doborem obsady i zrobił to genialnie!

Fakt, Anna Karczmarczyk w roli sklepowej jest bezkonkurencyjna!

Mikołaj: Ania jest temperamentna i jest zadziorna. Ma bigla i wnosi do tego serialu fajną energię. Poza tym idealnie pasowała do postaci Krysi – młodej sklepowej, która uczy świata Gwidona i Romka.
Robert: Mikołaj odkrył w niej niesamowity talent komediowy. Ciężko mi to przyznać, ale Cieślak rzeczywiście ma nosa do ludzi. Wystarczy, że raz zobaczy aktora, i wie, do jakiej roli idealnie by pasował.
Mikołaj: Nie liczyłem na żaden komplement z twojej strony, a tu proszę…
Robert: A ja liczę, że Ania przyciągnie przed ekran młodych ludzi, zwłaszcza młodych facetów. Ja jestem tak przystojny, że przyciągnę młode kobiety. Tylko Mikołaj nie ma właściwie żadnej funkcji.

Gwidon i Romek imają się różnych zajęć, a jakie prace panowie w życiu podejmowali?

Mikołaj: Pod koniec liceum razem z kolegą podjęliśmy się skucia kuchni, która mieściła się w piwnicy jednego z warszawskich lokali. Zamiast narzędzi dostaliśmy tylko mały młotek. Po godzinie pracy mieliśmy dłonie zdarte do krwi, a płytki ani drgnęły! Innym razem odprowadzaliśmy samochód z Gdańska do Warszawy. Prawdopodobnie przewoziliśmy w tym aucie coś, czego nie powinniśmy, bo dostaliśmy za to kupę kasy.
Robert: Ja z kolei przeciągałem światłowód z Warszawy do Legionowa. Kiedyś w pośredniaku dostałem pracę przy wymianie torów tramwajowych na Woli. Szliśmy z kolegą wzdłuż tego torowiska w dużym upale. Na końcu tych torów zobaczyłem chłopa spalonego słońcem i stwierdziłem, że to nie jest robota dla mnie. Lubię się opalać, ale z umiarem. Poza tym czytałem wówczas prozę obozową. Wyobraziłem sobie, że jestem bohaterem takiego opowiadania, a że byłem na ulicy Obozowej, natychmiast zawróciłem. O tym, że życie robotnicze nie jest dla mnie, boleśnie przekonałem się jeszcze w technikum…

To dlatego zdecydował się pan zdawać na polonistykę?

Robert: Wydział mieścił się na Krakowskim Przedmieściu. Obok był park, naprzeciwko sklep z alkoholem. Wiedziałem, że muszę się tam dostać. Dodatkowym atutem były hordy koleżanek. Na moje nieszczęście okazało się, że wśród nielicznych facetów na roku jest też Mikołaj Cieślak.

W jakich okolicznościach się poznaliście?

Mikołaj: Na zajęciach z filozofii, gdy upierał się, że Sokrates był agnostykiem (śmiech). Bardzo mnie to rozbawiło. Potem połączyła nas pasja do poezji i alkoholu.
Robert: W rozwijaniu tych pasji bardzo nam pomagał park na skarpie. Obaj pisaliśmy wiersze, więc było o czym gadać. Mierzyliśmy się z dorobkiem literatury polskiej, licząc, że kiedyś sami ją wzbogacimy.
Mikołaj: W tym celu nawet założyliśmy gazetę, w której publikowaliśmy swoje teksty. Potem przejęliśmy samorząd i jego siedzibę. Mieliśmy kanciapę, w której mogliśmy prowadzić bujne życie towarzyskie i kulturalne. To właśnie tam narodził się Kabaret Moralnego Niepokoju.

I przez te 20 lat współpracy nigdy nie mieliście żadnego poważnego konfliktu?

Robert: Momenty kryzysowe bywały, ale trwały krótko. Mamy to szczęście, że wciąż się lubimy i potrzebujemy ze sobą kontaktu, nawet jeśli jest on rzadki.
Mikołaj: Całe szczęście jest nas kilku, a nie dwóch, bobyśmy się pozabijali.

Nauczyliście się czegoś od siebie nawzajem?

Mikołaj: Nieustannie się motywujemy, by wciąż nam się chciało robić różne rzeczy. Przy nim nauczyłem się nie odpuszczać.
Robert: Od Mikołaja nauczyłem się, czym są nietolerancja, nieżyczliwość, homofobia. Tego, że można wyjść bez „do widzenia”, albo tego, że można przejechać 200 kilometrów tylko po to, żeby zjeść kartacze. Ale nie jest jedynym dziwakiem, jakiego znam. Jeden z kolegów jeździ do Modlina, żeby liczyć samoloty na płycie lotniska…

Panie Mikołaju, dokąd pan jeździ po kartacze?

Mikołaj: Do Supraśla. Bar Jarzębinka serwuje najlepsze, dlatego zawsze zamawiam kilka porcji i przywożę moim dziewczynom.

Bycie ojcem dwóch niemal dorosłych córek bywa dla pana wyzwaniem?

Mikołaj: Owszem. Wydawało mi się, że po poligonie kabaretowym mam dystans do siebie, ale kiedy jestem obiektem ich drwin, przestaje być zabawnie. Ostatnio, gdy powiedziałem starszej, że ma na sobie rzekomo modny sweter starego dziada, odpowiedziała mi: „Bo to twój!”. Co więcej, dziewczyny operują między sobą powiedzonkami, którymi się kiedyś wygłupiłem.

Panie Robercie, pan w roli ojca ma nieco lżej?

Robert: Oprócz 2-letniej córki Malinki mam jeszcze 16-letniego syna. Antoni bardzo mi imponuje. W podstawówce z nauką szło mu średnio, teraz został najlepszym uczniem w klasie, dostał stypendium. Najbardziej jednak wzrusza mnie jego relacja z Maliną. Przepadają za sobą! Mała wreszcie nauczyła się wymawiać jego imię i jak tylko widzi Antka, ładuje mu się na kolana. A ja siedzę, patrzę na to z boku i myślę, że mam naprawdę udane życie.

Syn jest do pana podobny?

Robert: Antek jest skrytym chłopakiem, tak jak ja kiedyś. Na poważne tematy rozmawiamy rzadko, bo nie potrafię o wszystkim mówić. Niby znam te wszystkie mądre słowa, tylko nie zawsze wiem, jak ich użyć. Uczę go, żeby był uważny i nie był egoistą.
Mikołaj: No coś takiego! Ja uczę moje córki, żeby nie rezygnowały ze swoich marzeń i nie przejmowały się tym, co ludzie powiedzą. Ja bardzo długo tak miałem i już wiem, że nie warto tego robić. Życie ma się jedno i ono bardzo szybko płynie.
Robert: To prawda. Ja też hołduję zasadzie: nigdy nie rób tego, co ci się nie podoba. No, chyba że ci za to sporo płacą!

Zobacz także: Robert Górski i Mikołaj Cieślak zdradzili swoje zawodowe marzenia.

Robert Górski i Mikołaj Cieślak przyjaźnią się od ponad 20 lat.

Polsat/Aleksandra Mecwaldowska

Robert Górski jest prywatnie związany z Moniką Sobień. Para wzięła ślub we wrześniu 2019 roku.

Instagram

Robert Górski i Mikołaj Cieślak wspólnie z Rafałem Zbieciem i Przemysławem Borkowskim tworzą Kabaret Moralnego Niepokoju.

ONS.pl
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama