Przemek Kossakowski i Martyna Wojciechowska rozstali się. O rozpadzie ich małżeństwa poinformowała w oświadczeniu prezenterka:

Reklama

Jak wiecie bardzo rzadko wypowiadam się na temat mojego życia osobistego, ale w związku z ostatnimi doniesieniami medialnymi i licznymi spekulacjami, chciałabym żebyście usłyszeli kilka słów bezpośrednio ode mnie. Po 3 latach związku i 3 miesiącach od ślubu, z dnia na dzień nastąpił koniec mojego małżeństwa. Ta nagła zmiana była dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo odpowiedzialność, zobowiązanie i dane słowo są i zawsze będą dla mnie wartościami nadrzędnymi. Moja decyzja o ślubie była głęboko przemyślana i traktowałam ją bardzo poważnie.

Z Przemysławem Kossakowskim mieliśmy okazję porozmawiać w marcu 2021 roku przy starcie drugiego sezonu show "Down of the road", który prowadzi w TTV. Wszystko wskazuje na to, że już wtedy był po rozstaniu z Martyną...

Wywiad z Przemysławem Kossakowskim

Przypominamy rozmowę z gwiazdorem TTV z marca 2021 z magazynu "Party":

W swoich programach nie szczędził widzom (i sobie!) mocnych wrażeń. W „Kossakowski. Inicjacja” czy „Kossakowski. Szósty zmysł” pozwolił np. zakopać się w grobie i przekłuć sobie język ością płaszczki. Nieco ponad rok temu podjął wyzwanie nie mniej ekstremalne, choć z innych względów. Wyruszył w podróż busem z sześcioma osobami z zespołem Downa. Druga edycja poruszającego „Down the road”, z wyprawy po Grecji i Chorwacji, właśnie wystartowała w telewizji, a Przemek Kossakowski (49) zdradza nam, czym zaskoczyli go nowi uczestnicy programu. I jak to w ogóle się stało, że prawie 40-letni, bezrobotny nauczyciel plastyki trafił do telewizji.

Zobacz także: Jest wideo z wesela Martyny Wojciechowskiej i Przemysława Kossakowskiego! Do jakiej piosenki tańczyli?

Zobacz także

Tęsknisz za przygodami w egzotycznych krajach?

Przeciwnie! Kiedy dowiedziałem się od swojej szefowej Lidki Kazen, że jest pomysł, abym pojechał busem na wycieczkę z ludźmi z zespołem Downa, zaniemówiłem, ale jednocześnie miałem pewność, że chcę to zrobić, bez oglądania się na koszty i ewentualne ryzyko.

O jakim ryzyku mówisz?

Z dzisiejszej perspektywy może to zabrzmi dziwnie, bo już wiemy, że „Down the road” odniósł sukces, ale na początku mieliśmy dookoła siebie wielu sceptyków, którzy traktowali nas jak ludzi podejmujących nieopłacalne ryzyko. Obawiano się, że zostaniemy posądzeni o to, że wykorzystujemy do działań komercyjnych ludzi z niepełnosprawnościami.

W plebiscycie „Party” pod koniec zeszłego roku wygraliście głosami internautów w kategorii „Show roku”, i to z takimi gigantami jak „Kuchenne rewolucje” czy „The Voice of Poland”!

Dziękujemy! Ale przyznam się, że przed pierwszym sezonem byłem… przestraszony. Nie znałem wtedy prywatnie żadnej osoby z zespołem Downa. Przed rozpoczęciem zdjęć ustaliliśmy w TTV, że nie będę się przygotowywać przed wejściem na plan, żeby nie wyglądać jak jakaś parodia fachowca. Jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi: „Down the road” zmieniło moje życie. Po pierwszej edycji przez rok pracowałem jako wolontariusz przy warsztatach terapii zajęciowej z osobami niepełnosprawnymi. Dziś wiem już na ten temat więcej.

Czy żałowałeś jakiegoś wydarzenia z pierwszej edycji?

Kiedy postanowiłem w Monachium zrobić sobie tatuaż, który jest znakiem wspierającym osoby z zespołem Downa, Krzysztof, jeden z uczestników, który cały czas mówił, że też marzy o takim tatuażu, wpadł w wielką rozpacz. Skontaktowaliśmy się z jego mamą, ale ona nie pozwoliła mu na taką decyzję i był dramat. Czułem się jak straszny dupek i egoista, przecież mogłem przewidzieć jego reakcję.

Czy ta historia miała dalszy ciąg?

Kiedy mama Krzysztofa zobaczyła ten odcinek, bardzo go przeżyła. Wtedy jego rodzina poprosiła mnie o konsultację, jako osobę doświadczoną w tatuowaniu swojego ciała. Zaprojektowaliśmy wzór razem z Zuzanną, siostrą Krzyśka, a potem zaprowadziłem śmiałka do Karoliny, która od lat robi większość moich tatuaży.

To prawdziwy happy end! Myślisz, że program też miał takie szczęśliwe zakończenie i zmienił postrzeganie osób niepełnosprawnych w Polsce?

To nie jest tak, że nagle po „Down the road” świat stał się dla nich przyjaznym miejscem. Bohaterowie drugiej edycji opowiadali mi o sytuacjach, w których byli traktowani bardzo źle – naśmiewano się z nich czy byli wprost nazywani „downami”.

Ze ściśniętym gardłem oglądałam, jak bohaterowie programu pragną miłości, i romantycznej, i fizycznej, i jak otoczenie odmawia im tego prawa.

Po tym programie spotkałem się z entuzjastycznymi opiniami widzów, którzy opowiadali, że przekonali się, że bohaterowie niczym nie różnią się od zdrowych osób. To nieprawda. Trzeba powiedzieć wprost, że zdecydowana większość dorosłych ludzi z zespołem Downa potrzebuje opieki i wsparcia w codziennym życiu. Na ogół, niestety, nie są w stanie samodzielnie funkcjonować.

Nie jesteś za tym, żeby dać im prawo do miłości, do założenia rodziny i posiadania dzieci?

Jestem realistą i oczywiście wiem, że istnieją możliwości realizacji pomysłu małżeństwa, ale nie wierzę, by szybko stały się one powszechnie dostępne. W Polsce w bardzo ograniczonej formie działa system tzw. mieszkań wspomaganych, do których osoby z zespołem Downa mogą się wprowadzić w momencie osiągnięcia dorosłości i sprawdzić, czy są w stanie funkcjonować w obrębie pewnej autonomii. W takim domu przez 24 godziny na dobę jest jednak obecny opiekun, który może im pomóc w każdej chwili.

W drugim sezonie programu pracowaliście nad usamodzielnianiem się bohaterów.

W pierwszym odcinku jest scena śniadania, podczas którego wszyscy deklarują, że potrafią być samodzielni, ale nikt się nie kwapi, by przygotować kanapkę. Wszyscy patrzą w moim kierunku, jakby to było oczywiste, że będę ich obsługiwać. Wpadliśmy więc na pomysł, żeby w jednym z odcinków bohaterowie przez cały dzień sami zajmowali się sobą. Na początek wybuchła godzinna kłótnia o klucze do domu, w którym mieli zostać, ale kiedy w końcu konflikt został zażegnany, wszyscy sobie pomagali i wzajemnie się wspierali. To było piękne.

Podobno wcześniej na żadnym planie nie śmiałeś się tak często.

W Grecji zrobiliśmy wyścig z jajkami na łyżeczkach, a kiedy zakończyliśmy realizację zdjęć do tej sekwencji, wszystkie te jajka spontanicznie poleciały w stronę producentów, reżysera, operatorów i dźwiękowców. Stałem w środku tego rozgardiaszu, dookoła mnie latały jajka, obserwowałem swoją ekipę kryjącą się za drzewa i myślałem sobie: „To nie jest możliwe, takie rzeczy nie dzieją się podczas pracy profesjonalnej ekipy programu!”. Moi bohaterowie potrafią każdego wyrwać z nudnego schematu myślenia i codziennej rutyny.

Często cię zaskakiwali?

Milion razy! Adam jest bokserem i mam nagrany na telefonie jego sparing z operatorem. Paula pisze opowiadania. Kiedy dała mi je do przeczytania, to byłem, przyrzekam, pod wielkim wrażeniem. Pamiętam taką sytuację: płynęliśmy promem do Grecji i Paula powiedziała mi, wskazując na wykładzinę na korytarzu: „Wiesz, ta wykładzina kojarzy mi się z »Lśnieniem« Kubricka”. Oni nie dali mi się rozleniwić intelektualnie. Inna historia? Cały turnus taszczyłem za Jankiem jego saksofon i nigdy nie było czasu, by on na nim zagrał. W końcu na promie powiedziałem: „Teraz jest okazja”. On na to: „Dobra, zagram” i zagrał „Kołysankę” Krzysztofa Komedy z „Dziecka Rosemary”. Patrzyłem na ekipę – producent kręcił głową z niedowierzaniem, operatorzy odkleili się od kamer, a przypadkowym turystom opadały z wrażenia szczęki.

Mat. prasowe/X-news

A jak w ogóle trafiłeś do telewizji?

Pamiętam tę chwilę jak dziś. W nowo powstającej telewizji TTV zostałem zatrudniony na miesiąc i wiedziałem, że to przygoda, która za moment się skończy. Zaproponowano mi wtedy pracę dokumentalisty, a jako człowiek bezrobotny przyjąłem ten pomysł z wielkim entuzjazmem. Potem dzwoniłem do znajomych pytać, czym dokumentalista się zajmuje. Kiedy już wydawało mi się, że wiem, ruszyłem w Polskę i okazało się, że jednak nie zrozumiałem, co mam robić.

Jak to?

Kiedy przyjeżdżałem do uzdrowiciela i on akurat nie miał pacjentów, wydawało mi się, że muszę usiąść przed kamerą i wcielić się w chorego. Gdy przywiozłem materiał do redakcji, wszyscy oniemieli, bo zobaczyli, że dałem sobie przyczepiać do twarzy pijawki, a z ogniskiem rozpalonym na głowie wypytywałem o szczegóły terapii (śmiech). Pewnie pomyśleli: „Gdzie my znajdziemy takiego drugiego świra?”. Stwierdzili, że taki człowiek jest dobrym nabytkiem dla telewizji. Mam wrażenie, że ten moment stał się moją dewizą, bo ja w każdy kolejny program wchodzę na maksa i subiektywnie.

Jak po takim intensywnym trybie życie radzisz sobie z obostrzeniami związanymi z pandemią? Wiem tylko z Instagramu, że co jakiś czas uciekacie z żoną w góry i że zacząłeś morsować.

Ten rok dla wszystkich był trudny. Wszyscy cierpimy z powodu tego, że nie możemy tak często spotykać się z rodziną i przyjaciółmi. Ale ja odnajduję pozytywne strony tej sytuacji. Teraz mam więcej czasu na życie prywatne z żoną. To jest akurat plus tej pandemii. Jesteśmy razem w domu i cieszymy się sobą.

Dla pary podróżników to chyba wyjątkowe wyzwanie?

W naszej praktyce życiowej zdarzały się takie sytuacje, że wyjeżdżałem na dwa tygodnie kręcić zdjęcia. Kiedy wracałem, to w drzwiach mijałem się z Martyną, która już leciała na trzy tygodnie na kraniec świata, by pracować nad swoim programem. W konsekwencji nie widywaliśmy się miesiącami i było to jednak kłopotliwe.

Jak się odnajdujesz w kapciach w ciepłym, warszawskim, wygodnym domu?

W moim życiu było dużo szaleństwa i tymczasowości, przez ostatnie lata do niczego się nie przywiązywałem. Teraz funkcjonuję w obrębie rodziny i zupełnie nie brakuje mi tego, że wszędzie byłem tylko na chwilę.

Prosiłeś, bym nie poruszała tematów prywatnych – ślubu i żony Martyny Wojciechowskiej. Dlatego na koniec chciałam cię tylko zapytać: czym teraz jest dla ciebie miłość?

Niekończącą się nauką bliskości i zaufania.

To trudna praca?

Dla ludzi, którym na sobie zależy, nie jest trudna, ale raczej przyjemna. Oczywiście życie nie jest sielanką, zdarzają się naprężenia czy momenty, kiedy musimy sobie ustępować i po prostu brać pod uwagę zdanie drugiego człowieka. Nie jesteśmy już wolnymi elektronami. Ale nie tęsknię za swoim starym życiem.

Mat. prasowe/X-news
Reklama

Przemek z żoną, Martyną Wojciechowską.

Instagram
Reklama
Reklama
Reklama