Po wybuchu wojny na Ukrainie, polskie gwiazdy mocno zaangażowały się w pomoc uchodźcom. Do grona pomagających dołączył również Zygmunt Chajzer, który zrobił naprawdę coś wielkiego - użyczył mieszkania pięcioosobowej rodzinie z Ukrainy. Przeczytajcie wywiad z prezenterem!

Reklama

Zygmunt Chajzer pomaga rodzinie z Ukrainy!

Zaoferował pan swoje mieszkanie ukraińskiej rodzinie. To dwie kobiety z dziećmi. Znał pan je wcześniej?

Wszystko zaczęło się od pani Luby, która pracuje u mojego syna Filipa. Jest przyjaciółką domu. Po ataku Rosji pani Luba wpadła w rozpacz, bo w Iwano-Frankiwsku (miasto w zachodniej części Ukrainy – przyp. red.) była jej cała rodzina: mąż i dwóch synów z żonami i dziećmi. Trzeba było szybko pomyśleć o jakiejś akcji ewakuacyjnej dla obu mam i trójki dzieci.

Jak dotarły do Polski?

Pierwszy pociąg ewakuacyjny do Lwowa odchodził z Iwano-Frankiwska o północy, ale nie udało im się do niego wsiąść. Miejsce znalazły dopiero w kolejnym, o 5:30 rano. Po półtorej godziny jazdy pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Nie wiadomo dlaczego. Uchodźcy, głównie kobiety i dzieci, czekali wiele godzin w zimnie. Zaczęło brakować wody. Na szczęście niedaleko była wioska. Mieszkańcy przynieśli ciepłe jedzenie, a jej władze zorganizowały zastępczy autobus, do którego wsiadły tylko matki z dziećmi. Autobus zatrzymał się kilka kilometrów przed granicą. Dalej trzeba było iść pieszo. Mamy musiały nieść dzieci na rękach. Ale na granicy była osobna kolejka tylko dla matek z dziećmi i przesuwała się szybko. Po drugiej stronie czekali już Filip ze swoją partnerką Gosią, którzy przywieźli rodzinę do Warszawy. Pierwszą noc dziewczyny przespały w kawalerce pani Luby. Następnego dnia przeniosły się do mojej, którą mam niedaleko pracy. Tam wreszcie mogły odpocząć.

Jak wyglądało pana pierwsze spotkanie z nimi?

Wstrząsnęło mną to, co usłyszałem od jednej z mam. Najmłodsza dziewczynka, która zresztą w podróży zachorowała na zapalenie oskrzeli, zapytała ją rano: „Mamo, dlaczego nie ma syren?”. Głośne wycie alarmów przeciwbombowych tak utkwiło jej w pamięci…

Czy synowe pani Luby z dziećmi zostaną w pana mieszkaniu?

Szukamy jeszcze jednej kawalerki, gdzieś w pobliżu, żeby mieszkały blisko siebie. Tak łatwiej im będzie przetrwać ten trudny czas. Na razie pokazałem im trochę Warszawy, spacer bardzo im się podobał. Załatwiliśmy laptop dla 12-letniej Katii, bo bardzo chciała pozostać w kontakcie ze swoimi rówieśnikami, z których część wyjechała z Ukrainy, a część w niej została.

Zobacz także

Co się stało z mężem pani Luby i jej synami?

Zostali w ojczyźnie. Wstąpili do batalionów obrony terytorialnej Sił Zbrojnych Ukrainy. Walczą.

Polacy pomagają teraz uchodźcom na ogromną skalę. Jak pan myśli, starczy nam zapału?

To zależy, jak długo potrwa wojna. Wszyscy mamy nadzieję, że krótko, ale to wróżenie z fusów. My, Polacy, świetnie się sprawdzamy w sytuacjach wyjątkowych. Od razu jest zryw i jesteśmy gotowi do działania. Ale teraz trzeba już myśleć długofalowo. Uchodźcy przyjechali do Polski praktycznie bez niczego. Nie mają pieniędzy. Trzeba będzie zorganizować dzieciom naukę, młodszym opiekę, pomyśleć o zatrudnieniu do tego kobiet, które przyjechały. Czeka nas ogromny organizacyjny wysiłek.

Rozmawiała: Anna Kilian.

Zobacz także: Anna Lewandowska zdradziła, jak wykorzysta mieszkanie po zmarłej babci. "Na pewno tego by chciała"

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama