Reklama

Wojciech Bojanowski, dziennikarz TVN jest jednym z głównych reporterów stacji, który relacjonował agresję Rosji na Ukrainę. Dziennikarz już wrócił do Polski, jednak nie wyklucza powrotu do zaatakowanego kraju. Jak wspomina ostatnie tygodnie walki Ukraińców z żołnierzami Federacji Rosyjskiej?

Reklama

Wojciech Bojanowski o dramacie w Ukrainie

Wojciech Bojanowski był w Ukrainie trzy tygodnie. Ale mimo potworności, jakich był świadkiem, nie wyklucza powrotu. Wojna zostawia w głowie konkretne obrazy.

Jakie ty zapamiętałeś z Ukrainy?

W przeciwieństwie do początku tej wojny, tak jak obserwowałem ją w 2014 i 2015 roku, teraz inwazja objęła cały kraj. W Wasilkowie pod Kijowem doszło do wymiany ognia w szkole. Było tam trzech rosyjskich agentów, dywersantów zgłosili się do Gwardii Narodowej Ukrainy – to była od dawna zaplanowana akcja. - Najpierw z innymi budowali umocnienia, napełniali worki piaskiem. Kiedy zaczęła się wojna i dostali broń, zaczęli niespodziewanie strzelać do kolegów. Zginęło tam 10 osób. Szkolne korytarze były zalane krwią. Zmieszaną z makaronem, ogórkami i kompotem ze słoików. W bardzo namacalny sposób okropność wojny miesza się z normalnym życiem

To pierwszy obraz. A drugi?

Blok w Kijowie, w który uderzył pocisk rakietowy. Patrzyłem na to, co wypadło z mieszkań: z pokoju dziecięcego pluszowy pomarańczowy dinozaur, z innego mieszkania jakiś keyboard, poza tym pamiętniki, albumy ze zdjęciami. Leżało tam na chodniku czyjeś prywatne życie, brutalnie przerwane. Uderzająca razem z zabłąkaną rakietą przypadkowość wojny. Mam też przed oczami trzeci obraz, ze szpitala w Żytomierzu, do którego trafiło kilkudziesięciu rannych. Spotkałem tam kobietę, która przeżyła bombardowanie swojego domu. Straciła wszystko, rozpłakała się, przytuliła mnie i poprosiła, by opowiedzieć światu, co tam się dzieje.

Jak to, co robisz, pomoże Ukrainie?

Moja praca nie spowoduje, że tej wojny nie będzie czy jej ofiarom będzie lepiej. Ale trzeba tam być, bo gdzie nie ma dziennikarzy i kamer, dzieją się rzeczy przerażające. Za jakiś czas ta wojna zejdzie z czołówek gazet, a ludzie dalej będą ginąć i tracić marzenia. Nie możemy o nich zapomnieć.

Zobacz także: Dramatyczny wpis korespondenta TVN, Wojciecha Bojanowskiego! "Nie chciałbym tego relacjonować"

Wojciech Bojanowski

-Nie chciałbym tu być, patrzeć na to i nie chciałbym tego relacjonować. Nie chciałbym bardzo, żeby to wszystko się działo. Ostatnie dwa tygodnie zlewają mi się w jedną wielką plamę złożoną z gruzów, łez, krwi i zapachu spalenizny - napisał Wojciech Bojanowski przy zdjęciu z Żytomierza, które wrzucił na swój Instagram.

Reporter TVN i TVN24 relacjonował atak Rosji na Ukrainę od pierwszego dnia. Opowiadał w telewizji o codzienności Ukraińców: rozmawiał ze stłoczonymi w schronach ludźmi, pokazywał domy zamienione w sterty gruzów i głodne, przerażone dzieci. Raz, w trakcie relacji z Kijowa, nad jego głową przeleciały dwie rakiety, które kilkadziesiąt metrów dalej uderzyły w gmach ukraińskiej telewizji.

- Zginęło pięciu cywilów, pięć kolejnych osób zostało rannych. Na dziś kończymy już zdjęcia i jesteśmy w bezpiecznym miejscu - pisał.

Choć nie rozstawał się z kuloodporną kamizelką korespondenta wojennego, nikt nie miał wątpliwości, że relacjonując wojnę, ryzykował życie. I że był świadkiem scen, których już nigdy nie zapomni.

- To niestety zostanie z Tobą na zawsze. Ale pozwól mi powiedzieć, Wojtku, to, co nam dajesz, to kawał świetnej, dojrzałej, mądrej reporterki - napisała Hanna Lis.

Zobacz także: Wojciech Bojanowski pokazał w sieci poruszające zdjęcie z wojny w Ukrainie

w.bojanowski/Instagram

Widzowie też tak myślą.

- Wzruszył mnie już na początku, gdy rozmawiał z dzieckiem chroniącym się z rodziną w metrze o jego trzech szczurkach. Piękne serce ma ten facet.

- Niesamowity dziennikarz z powołania.

- Wiadomości oglądałam tylko do momentu, kiedy Wojtek relacjonował wojnę. Miałam pewność, że wszystko, co mówił i pokazywał, jest prawdą -pisali.

Gdy "Bojan" opublikował w sieci kilkusekundowy filmik, na którym jego niespełna 2-letni syn Jaś wodzi za tatą palcem po ekranie telewizora, wszyscy się wzruszyli.

- Prawdopodobnie to przechodzi z pokolenia na pokolenie. Ja też pokazywałem, jak byłem mały. I jakoś nigdy z tego nie wyrosłem - skomentował dziennikarz.

Wojciech Bojanowski i jego walka o rodzinę

Dziecko i żona to dla Bojanowskiego najważniejsi ludzie na ziemi. Reporter niewiele mówi o życiu prywatnym, ale półtora roku temu, w trakcie protestów przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego, opowiedział o rodzinnej tragedii. Nagrał filmik na cmentarzu, gdzie leży pochowany jego pierwszy syn, który żył tylko kilkanaście dni. W czwartym miesiącu ciąży żony lekarze zdiagnozowali u dziecka zespół Edwardsa – ciężką chorobę genetyczną.

- Bardzo małe szanse, żeby urodzić się żywym i zdrowym. Ale podjęliśmy decyzję, że spróbujemy. Że może zdarzy się jakiś cud. Może Bóg pomoże. Tak chcieliśmy. Stwierdziliśmy, że może uda się go wyleczyć. Byliśmy gotowi na to, by w domu urządzić szpital. By zmierzyć się z tym wszystkim, co się dzieje. Po kilkunastu dniach okazało się, że jego serduszko przestało bić - powiedział Bojanowski ze łzami w oczach.

Dodał, że rodzice powinni mieć prawo wyboru w sprawie przerwania ciąży. Odzew dla tego szczerego wyznania był ogromny. Pokazało, że Wojciech jest odważny nie tylko w pracy. Sprawa dla reportera Trudne tematy to jego specjalność. W 2017 roku za reportaż o śmierci Igora Stachowiaka we wrocławskim komisariacie dostał nagrodę Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze i tytuł Dziennikarza Roku (przyznawany przez dziennikarzy z 72 redakcji).

Zobacz także: Wojciech Bojanowski u Wojewódzkiego: "Co chwilę słyszę w Warszawie syreny przeciwlotnicze, chociaż ich nie ma"

Bartosz Krupa/East News

W uzasadnieniach powtarzało się: niestrudzony, profesjonalny, bezkompromisowy. To zaangażowanie przypłaca zdrowiem. Po co?

- Bo masz poczucie, że robisz coś ważnego, żeby poruszyć innych - tłumaczył Bojanowski.

Nie ukrywa, że gdy wrócił z wojny we wschodniej Ukrainie w latach 2014–2015, był w rozsypce:

- Rozpieprzyłem sobie wtedy życie osobiste. Po powrocie wszystko wydawało mi się trywialne i bez sensu, nie mogłem się pozbierać. Cały czas myślałem o tym, co tam się dzieje, że starsza kobieta idzie do sklepu, pocisk trafia w sklep i ona nigdy już nie wraca do domu. Sporo się tam naoglądałem martwych ludzi. (…) Siedziałem, płakałem - mówił w magazynie "Press".

A jednak ruszył na wojnę znowu. W bombardowanej Ukrainie spędził kilka tygodni. Co będzie teraz?

- Muszę zbudować pancerz. Oglądanie tego z bliska bardzo mocno ryje banię - powiedział w podcaście "Wojewódzki Kędzierski". - Nie znam nikogo, kto nie zostałby tym dotknięty. To nie są takie rany, które będzie można wyleczyć. Wojna zostanie na całe życie - dodał.

Reklama

Zobacz także: Wojciech Bojanowski o dwuletnim synku: "Myśląc o nim, tym bardziej jestem ostrożny"

Reklama
Reklama
Reklama