Tygodnik "Wprost" poszedł za ciosem i zgodnie z obietnicą z poprzedniego numeru opublikował drugą część "ciemnej strony" Kamila Durczoka. Tym razem dziennikarza przedstawiono w kontekście rzekomego mobbingu i molestowania seksualnego. W tym tygodniu przedstawiono historię dziennikarki Magdaleny, która ujawniła kontrowersyjne treści SMS-ów, jakie miała otrzymać od szefa "Faktów TVN" (czytaj więcej).

Reklama

Uzupełnieniem opowiadań byłej podwładnej Durczoka są komentarze osób, z którymi dziennikarz współpracował. "Wprost" zapytało osoby z otoczenia Kamila, czy o sprawie wiedziała Justyna Pochanke, również prowadząca "Fakty".

- Justyna to bardzo sympatyczna osoba, ale nie przesiaduje bez potrzeby w firmie, robi swoje i wychodzi. Nie żyje życiem redakcji, nie chodzi z nikim na papierosa, nie słucha plotek. System pracy był tak ułożony, że z Kamilem się mijali. Poszedłbym o zakłada, że o niczym nie wiedziała - mówi osoba pracująca w "Faktach TVN"

Zobacz: Pochanke o depresji: "Mąż zamykał mnie w sypialni. W końcu pękłam"

Była reporterka, która pracowała z Durczokiem opowiedziała o różnicach jakie panowały pomiędzy dyżurami Kamila, a dyżurami Justyny:

- System pracy w "Faktach" jest taki, że na ogół przez tydzień program prowadzi Durczok, a w następnym tygodniu Justyna Pochanke. Kiedy mieliśmy "tydzień Kamila", wszyscy mieli doła. Na dyżury Justyny mówiliśmy "tydzień lajtowy". Nie chodzi o to, że była mało wymagająca, tylko po prostu szanowała ludzi. Wszyscy się cieszyli, bo było wiadomo, że będzie normalnie. Praca z Kamilem to siedzenie na tykającej bombie.

Zobacz: Internauci podważają autentyczność listu do Durczoka opublikowanego przez Wprost

Zobacz także

Reklama

Kamil Durczok na salonach:

Reklama
Reklama
Reklama