"Każde z nas idzie swoją drogą!" - Martyna Wojciechowska szczerze o związku z Kossakowskim!
"Każde z nas idzie swoją drogą!" - Martyna Wojciechowska szczerze o związku z Kossakowskim!
Wywiad z gwiazdą!
1 z 4
Niebawem minie 10 lat, od kiedy program „Kobieta na krańcu świata” zagościł w TVN. Nam Martyna Wojciechowska opowiedziała o tym, czego nauczyły ją podróże, dlaczego adoptowała dziecko z Tanzanii i czy pojawi się na ekranie z partnerem.
Podróżniczka. Matka. Kobieta instytucja. Jej program „Kobieta na krańcu świata” od początku cieszy się niesłabnącą popularnością, a każdy kolejny jego sezon ma coraz większą oglądalność. Sama Martyna Wojciechowska (44) twierdzi, że dopiero się rozkręca! Spotykamy się właśnie po to, aby porozmawiać o jej przyszłych planach, ale też powspominać trochę początki jej kariery...
Zobacz: Wojciechowska i Kossakowski wezmą ślub w święta? Gwiazdor komentuje! "Nie da się opisać słowami..."
2 z 4
Cofnijmy się aż o 15 lat. Pamiętam twoje obawy przed nagraniem pierwszych programów podróżniczych.
A jednak się udało!
– Nie: „udało się”, bo nic się w życiu nie „udaje”. Ja to zrobiłam! I zachęcam wszystkie kobiety, żeby zaczęły śmiało mówić o swoich osiągnięciach, bo mężczyźni nie mają z tym problemu. W 2003 roku wyjechałam do RPA z Rinke Rooyensem, aby zrealizować pilotażowe nagrania programu, który chodził mi po głowie. Oboje debiutowaliśmy w nowej roli, bo Rinke do tej pory pracował tylko jako reżyser. A ja po prostu uparłam się, że będę robić programy podróżnicze. Za zdobyte przez siebie środki postanowiłam wprowadzić ten plan w życie, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał dać na to pieniędzy. W stacji powiedzieli mi na odczepnego: „Jedź, zrób, niech ci będzie...”. Dzisiaj ludzie podróżują na krańce świata bez problemu, ale w 2003 roku nie było to aż tak oczywiste. Po pierwszej kolaudacji u Edwarda Miszczaka w gabinecie usłyszałam: „To się ogląda”. Tak powstał program „Misja Martyna”.
Zapewne nie było ci łatwo wyjść z szufladki „gwiazda »Big Brothera«”, bo zabłysnęłaś w TVN jako prowadząca ten program.
– „Big Brother” był intensywnym, ale tylko chwilowym romansem. Szefowie stacji zorientowali się, że jestem dziewczyną z pasją i chcę pracować w terenie. „Misja Martyna” w dużej mierze opierała się na moich doświadczeniach, a nawet ekstremalnych historiach, których doświadczałam. Z biegiem lat zrozumiałam, że nie chcę już opowiadać o sobie i moje refleksje na temat świata są znacznie mniej istotne od tego, co mają do powiedzenia inni ludzie, a w szczególności kobiety. I tak powstała „Kobieta na krańcu świata”.
Upomniałaś się wtedy o zdanie kobiet?
– Od dziecka czułam, że drzemie w nas ogromna siła. Ale 10 lat temu nikt jeszcze nie wiedział, że dzisiaj będziemy mieć takie kampanie jak „#metoo” czy „Time’s Up”. W pierwszym sezonie zrealizowałam program o Carmen Rojas, zapaśniczce z Boliwii, która była ofiarą przemocy domowej i walcząc na ringu, walczyła też o swoją godność i niezależność od mężczyzny. W ten sposób zdobywała też pieniądze dla siebie i swoich dzieci. Po tym odcinku podchodziły do mnie w Polsce kobiety na ulicy, mówiąc: „Doświadczam przemocy domowej i nie umiem powiedzieć »stop«”. Zrozumiałam wtedy, że „Kobieta na krańcu świata” to forum wypowiedzi dla kobiet. Dzięki niemu kobiety poczuły się pewniej, bo zobaczyły siłę innych kobiet w podobnej sytuacji.
Jeden z wyjazdów zmienił twoje życie. Mam na myśli film dokumentalny o polowaniach w Tanzanii na ludzi chorych na albinizm.
– „Ludzie duchy” odbił się szerokich echem na świecie, a ja mam od czterech lat adoptowaną córkę Kabulę.
Jak wasze relacje wyglądają, skoro Kabula nadal mieszka w Tanzanii?
– Jesteśmy połączone niezwykłą więzią na lata, formalną i nieformalną. Kabula ma swoją mamę, ale żeby była bezpieczna, mogła zamieszkać i uczyć się w prywatnej szkole, musiałam wziąć za nią odpowiedzialność przed rządem Tanzanii. Dzięki widzom stacji TVN i we współpracy z Fundacją „Między Niebem a Ziemią” zebraliśmy środki na jej edukację. Kabula chce być prawnikiem i bronić osób takich jak ona, wykluczonych społecznie. Na miejscu opiekuje się nią ksiądz Janusz ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich, więc mogę powiedzieć, że powstał łańcuch ludzi dobrej woli, którzy wspierają Kabulę.
3 z 4
Adopcje dzieci na odległość budzą wiele kontrowersje. Jak myślisz: dlaczego?
– Są różne formy adopcji na odległość. Jedną z nich jest tylko wsparcie finansowe dziecka, bez osobistego kontaktu z nim. Jeśli mamy pewność, że te pieniądze trafią faktycznie do tego dziecka, to uważam, że jest to korzyść dla obu stron. Ono ma szansę, a my siedząc tysiące kilometrów dalej, możemy zrobić coś dobrego. Nie widzę w tym niczego złego. W moim przypadku jest jednak inaczej – zakochałam się w Kabuli. Nie mogłam przestać o niej myśleć. Czułam, że moją misją jest ją chronić.
Jak wyglądają relacje między twoimi córkami, Marysią i Kabulą?
– Kiedy cztery lata temu razem z Marysią oglądałyśmy odcinek o Kabuli, była porażona. Miała siedem lat i pytała mnie, jak to możliwe, że ktoś wmawia innym ludziom, że z części ciała ludzi chorych na albinizm można produkować amulety. Marysia czuła, że to jest ważny temat. Wzruszyła mnie, kiedy w szkole zorganizowała zbiórkę pieniędzy dla Kabuli. Poszłyśmy do banku, wypełniłyśmy druk i tam było napisane: „na edukację Kabuli”. Codziennie przyglądamy się Kabuli, jedząc śniadanie, bo jej zdjęcie wisi u nas w kuchni w Warszawie.
Za to Kabula niedawno przyjechała do was.
– I Marysia dobrowolnie oddała jej swój pokój! Miałam mnóstwo obaw, jak Marysia zareaguje na to, że w jej życiu pojawia się starsza „przybrana” siostra. Miałam żołądek ściśnięty z nerwów, kiedy podjeżdżałam z Kabulą pod dom. Jak podzielić teraz uwagę i uczucia, kiedy znajdziemy się tam we trzy? Poradziłyśmy sobie z tym, a Marysia powiedziała: „Wiesz, mamo, jeśli ty nie pomożesz Kabuli, to kto to zrobi?”.
10 lat programu to też czas ogromnych zmian w twoim życiu.
– Ten program ma tyle lat, ile moja córka. Obchodzę więc w tym roku podwójne urodziny. Nie byłabym w stanie go realizować, gdybym sama nie została mamą. Otworzyłam się na wyzwania zawodowe i... emocje. Bardzo dużo nauczyłam w tym czasie jako kobieta i jako matka, czerpiąc z doświadczeń innych kobiet. Macierzyństwo daje niezwykłe poczucie wspólnoty z kobietami.
4 z 4
Czy możesz powiedzieć, że jesteś dzisiaj spełnioną kobietą i matką?
– Tak, ale muszę się przyznać, że przez wiele lat zmagałam się z wyrzutami sumienia, czy jestem dobrą mamą, czy wystarczająco angażuję się w realizację reportaży. Od kobiet z krańców świata dostałam wielką siłę, aby móc powiedzieć o sobie dzisiaj: jestem dobrą mamą, najlepszą, jaką moja córka może mieć. Jestem dobra w tym, co robię zawodowo, bo wkładam w to serce i pełne zaangażowanie. Parę lat temu nie przeszłoby mi to przez gardło.
Elżbieta Dzikowska mówiła mi kiedyś o tobie jak o swojej następczyni.
– Nigdy nie ukrywałam, że inspirowałam się nią i nie byłabym tym, kim jestem, gdyby nie Elżbieta. Ona jest moją dziennikarską mamą. Bardzo mi pomogła w trakcie ostatnich 10 lat. Często mi powtarzała: „Ja tam nie dotarłam, ale ty to zrobisz”. Dzielę się z nią moimi pomysłami, słucham jej uwag po obejrzeniu programów. Czuję, że w jakimś sensie kontynuuję to, co ona zaczęła. To dla mnie wielkie zobowiązanie.
Czy chciałabyś wyruszyć w świat i zrobić program wspólnie ze swoim partnerem Przemysławem Kossakowskim?
– Wiele osób nas o to pyta, co najwyraźniej świadczy o potencjalnym zainteresowaniu tym tematem. Teraz jednak mamy własne projekty w telewizji i temu poświęcamy całą naszą energię. Zawodowo każde z nas idzie swoją drogą.
Zobacz też: "Zrobiłam 7 testów ciążowych!" Martyna Wojciechowska nie mogła uwierzyć, że zostanie mamą!