Koniec 2021 roku był dla niej wyjątkowy. Lucyna Malec zwyciężyła w plebiscycie „Kobieta Petarda”, zorganizowanym przez Paulinę Smaszcz, a kilka dni później została laureatką aktorskiego Wielkiego Splendora, nagrody przyznawanej przez Teatr Polskiego Radia. Gwiazda serialu „Na Wspólnej” odnosi sukcesy w życiu zawodowym, a w prywatnym zmaga się z trudną codziennością. Samotnie wychowuje 23-letnią córkę Zosię, która cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Dramat aktorki i jej córki zaczął się zaraz po porodzie. Dziewczynka dostała drgawek, przestała oddychać, lekarze musieli ją zaintubować. Późno w nocy zdarzyło się najgorsze: niedotlenienie i wylew krwi do mózgu. Zosia trafiła do inkubatora, a przerażona Lucyna Malec modliła się o cud. Wierzyła, że stan córki się poprawi. Zresztą do dziś, 23 lata od dramatycznych wydarzeń na sali porodowej, tej wiary nie straciła... Jak dziś się czuje? Jak sobie radzi? To zdradziła w rozmowie z "Party".

Reklama

Kto wspiera Lucynę Malec w opiece nad niepełnosprawną córką?

Zosia nie mówi i nie chodzi samodzielnie, nie potrafi się sobą zająć. Aktorce nie jest łatwo. Robi wszystko, by każdego dnia mieć więcej siły, ale kiedyś musiała wspomagać się antydepresantami. To był bardzo mroczny czas. Dziś daje radę.

- Mam inne wyjście. Zatrudniam opiekunkę, panią Jolę, która bardzo mi pomaga przy Zosi. Gdy pracuję, nie martwię się o to, jak dziecko wróci ze szkoły, co zje. A kiedy pani Jola ma wolne, zabieram córkę na spektakl. Siedzi w garderobie, podgląda teatr od kulis i jest szczę- śliwa - opowiadała Malec w „Na żywo”.

Aktorka pogodziła się już z chorobą Zosi, ale zamartwia się o jej przyszłość. Ciągle się boi, co stanie się z jej dzieckiem, gdy odejdzie z tego świata. W jednym z wywiadów wyznała, że musi być... nieśmiertelna. Kłopotom stawia czoło sama, więc zdarza się, że doskwiera jej samotność.

- Jednego dnia czujemy się samotni, drugiego – częścią wspólnoty. Dla mnie życie to nowe doświadczenia każdego dnia, przypływy i odpływy emocji – mówi w rozmowie z "Party" Lucyna Malec.

TRICOLORS/East News

Zobacz także: Jakub Rzeźniczak o guzie wątroby półrocznego synka: "Pokonamy chorobę razem"

Zobacz także

Nie zawsze jednak była sama. Swojego byłego męża, prawnika, poznała w 1989 roku. Zaraz po studiach dostała angaż w Teatrze Kwadrat, w którym pracuje do dziś. Podczas przerwy wakacyjnej wyjechała ze starszą siostrą na plantację truskawek do Szwecji. Wpadł jej w oko pewien przystojny polski student.

- Goniłam za nim, i to dosłownie. Studenci tak szybko pracowali, że już po chwili widziałam tylko ich plecy z daleka. Mnie nie szło najlepiej, wszystko mnie bolało - wspominała Malec.

Przyuważony przez nią chłopak dosypał jej swoich truskawek i zaprosił na obiad. Do kraju wrócili jako para, a pobrali się po 10 latach związku, kiedy Lucyna zaszła w ciążę. Gdy Zosia przyszła na świat, aktorka miała 32 lata. Poród miał dramatyczny przebieg:

- Nie mogłam Zosi urodzić, użyto vacuum i włożono moje dziecko do inkubatora, a ja zasnęłam, bo byłam bardzo zmęczona. Kiedy spałam, córka umierała, ale nie umarła. (...) Choć to było 23 lata temu, nadal tkwię na tej sali porodowej - opowiadała w rozmowie z "Vivą".

Przyznała, że w ciąży czuła się dobrze i nikt nie spodziewał się tego, że wydarzy się dramat.

-nOna po prostu nie chciała się urodzić, a ja biorę winę na siebie, że nie umiałam jej do życia zachęcić. Zresztą nie chcę już myśleć o niczyjej winie, nie chcę nikogo oskarżać - dodała Malec.

Po porodzie skrupulatnie analizowała całą ciążę, zastanawiała się, czy czegoś nie dopilnowała, ale w końcu odpuściła, bo uznała, że czasu nie cofnie. Jej zdaniem, gdyby medycyna była na tym poziomie co teraz, Zosia pewnie byłaby zdrowa. Aktorka nie ukrywa, że w przeszłości miała myśli samobójcze.

- Może bym się położyła i umarła, ale tak naprawdę jak mogłabym zostawić córkę, która ma tylko mnie - powiedziała.

Nie jest tajemnicą, że po narodzinach Zosi małżeństwo Malec się rozpadło. Dlaczego? Aktorka nie chciała nigdy o tym opowiadać. Zdradziła tylko, że po porodzie była tak skupiona na Zosi, że „nie było już w niej miejsca dla nikogo innego”. I do dzisiaj tak jest.

Trudna codzienność Lucyny Malec

Przez pierwszy rok życia córki Lucyna sama ćwiczyła z nią przez godzinę cztery razy dziennie. Nie zajmowała się niczym innym, bo wierzyła, że rehabilitacja, jak zapewniali ją lekarze, może poprawić stan Zosi.

- Żaden lekarz nie miał na tyle odwagi, by powiedzieć mi wprost: »To dziecko jest niepełnosprawne«. (...) Ale potem już nie musieli mi nic mówić, ja wiedziałam i myślałam o tym, jak dam radę - wspominała Malec w „Vivie!”.

Aktorka dodała, że „bardzo długo wypierała fakt niepełnosprawności córki, a powiedzenie o tym publicznie było bardzo, bardzo trudne”. Ciągła rehabilitacja nie byłaby możliwa, gdyby Zosia nie była podopieczną Fundacji Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”. To dla Malec ogromne wsparcie finansowe i psychiczne. Aktorka robi, co może, by jej córka była szczęśliwa.

- Cały czas staram się ją rozwijać. Bo chociaż na dziecięce porażenie mózgowe nie ma lekarstwa, to można złagodzić skutki choroby. (...) Zaliczyłyśmy już tysiące terapii. Śmieję się, że jeszcze tylko z delfinami nie pływałyśmy. To jeszcze przed nami - mówiła.

TRICOLORS/East News

Dla dobra Zosi Lucyna zwróciła się w stronę medycyny niekonwencjonalnej.

- Starałam się szukać czegoś innego poza naszym ciałem, może właśnie bardziej duchowego. Myślę, że jest w tym głęboki sens - wyznała w rozmowie z Pauliną Smaszcz.

Aktorka niepokoi się o przyszłość, ale wie, że nie ma na wszystko wpływu. Dlatego cieszy się każdym kolejnym dniem z córką. Dziś często jest pytana o to, czy szuka „drugiej połówki”.

- Co to jest? Jakieś amerykańskie powiedzenie, pewnie z jakiegoś filmu, pewnie niezbyt mądrego... Nie jesteśmy żadną połówką, nie czekamy na żadną drugą połówkę jabłka czy pomarańczy. Jesteśmy całością. A kobiety mają tendencję, że czekają na kogoś, kto je dopełni - mówiła w wywiadzie.

Nie wyklucza jednak, że kiedyś będzie jeszcze szczęśliwa w związku. W końcu z natury jest optymistką.

- Być może kiedyś się jeszcze zakocham i, jak w »Deszczowej piosence«, będę tańczyć na ulicy. Moje życie miało być właśnie takie. Tymczasem w jednej minucie straciłam moje marzenia - zdradziła w „Vivie!”.

Lucyna Malec: "Aktorstwo to moja odskocznia".

Lucyna gra Danutę Zimińską w „Na Wspólnej” już od 15 lat. Z kolei z warszawskimi teatrami jest związana od lat 90. Aktorstwo pomaga jej w życiu.

- W teatrze przez dwie godziny mogę być kimś innym, moje życiowe problemy przestają w tym czasie istnieć. Jestem w innej rzeczywistości, innym świecie – to mi zapewnia odpoczynek od dnia codziennego – mówi "Party" Malec.

Akpa

Razem z córką mieszkają na warszawskim Powiślu. Często chodzą na spacery nad Wisłę. Natura daje aktorce energię na co dzień. Wakacje spędzają w małym pensjonacie na Krecie. Lucyna bardzo lubi wtedy wcześnie wstawać, bo uważa, że najpiękniejszą porą dnia jest wschód słońca, i idzie na spacer w jego stronę.

- Teraz, kiedy jest tak szaro i ciemno, zamykam oczy i widzę to słońce pod powiekami - powiedziała w rozmowie ze Smaszcz.

Głosujący w plebiscycie na „Kobietę Petardę” uznali Malec za „uosobienie magii”, kobietę „niezwykle ciepłą”. Aktorka jednak nie uważa się za osobę wyjątkową.

- Nie czuję się niezwykła. Każdy człowiek na ziemi jest niezwykły – zapewnia.

Według Pauliny Smaszcz internautki były pod wrażeniem tego, że Lucyna nie zrezygnowała z siebie, ze swojej kariery mimo konieczności zajmowania się niepełnosprawną córką. Prywatnie Smaszcz z Malec znają się od 28 lat.

- Ja byłam jeszcze dzieckiem, a Lucyna zaczynała karierę jako piękna i utalentowana aktorka w filmie i teatrze. Siła Lucyny polega na tym, że nie rezygnuje z siebie i swojego aktorstwa. Nie miała wpływu na los, który przyniósł jej dziecko z niepełnosprawnością. Nie otrzymała też wsparcia męskiego ramienia. Dzięki Bogu jest osobą o niezwykłej duszy i sercu, więc ma wokół siebie takie osoby, które jej pomagają. Jest kobietą o ogromnej cierpliwości, ciepłą, cudowną, wspaniałą przyjaciółką, która jest dla każdego zawsze. My wszystkie, które jesteśmy skupione w takiej grupie wokół niej, kochamy ją i zawsze z nią będziemy na każde jej zawołanie – powiedziała w rozmowie z "Party" Paulina Smaszcz.

Fani Malec doceniają nie tylko jej talent aktorski, siłę charakteru, ale też to, że mimo statusu gwiazdy jest po prostu „normalna”. Niedawno aktorka przyznała, że w trakcie przedstawienia zdarza jej się jednocześnie myśleć, co zrobi jutro na obiad, a na plan „Na Wspólnej” zawsze jeździ w wałkach. Inne kobiety aktorka namawia do tego, by były dla siebie wyrozumiałe, wybaczały sobie i czerpały radość z każdej chwili życia.

- Nie wiemy, ile nam jeszcze czasu zostało. Trzeba się cieszyć, że dobrze widzimy, że słyszymy, że możemy wstać, uśmiechnąć się, napić się kawy, wody. Trzeba się cieszyć z drobiazgów, a wtedy dzień może się okazać przecudowny - mówi Malec.

Więcej o Lucynie Malec przeczytasz w "Party".

Zobacz także: Poważna choroba, śmierć ukochanej córki... Życie nie oszczędzało Ireny Santor

PARTY.PL
Reklama

Choć Lucyna Malec samotnie wychowuje niepełnosprawną córkę Zosię, nie zrezygnowała z aktorskiej pasji. Na co dzień gra w teatrze i uwielbianym przez widzów serialu "Na Wspólnej", w którym wciela się w postać Danuty Zimińskiej. Aktorkę możemy też oglądać m.in. na deskach Teatru Kwadrat.

ONS
Reklama
Reklama
Reklama