Jacek Rozenek trzy lata temu doznał rozległego udaru. Były mąż Małgorzaty Rozenek dosłownie otarł się o śmierć, był sparaliżowany... W czerwcu opublikowana została jego książka pt. „Padnij! Powstań! Życie po udarze”, w której aktor opisuje, jak udar zmienił jego życie. W rozmowie z dziennikarką Party, Jacek Rozenek opowiedział o swojej walce, chwili, gdy doznał udaru, a także o kontaktach z byłą żoną i dziećmi. Ta rozmowa chwyta za serce...

Reklama

Jacek Rozenek o wsparciu Małgorzaty Rozenek

W swojej książce „Padnij. Powstań. Życie po udarze” pisze pan: „Udar zmienił moje życie. Ale był też najcenniejszą lekcją, jaką mogłem dostać. Dzięki niemu zrozumiałem, jak wielka siła jest we mnie”. Wspomina pan również: „Przez trzy lata walki o życie, a potem o powrót do zdrowia, byłem całkiem sam”. Po rozwodzie z drugą żoną Małgorzatą Rozenek-Majdan utrzymujecie dobre relacje. Często odwiedzała pana w szpitalu?

Jacek Rozenek: Przyjechała się ze mną pożegnać, później raz odwiedziła mnie z naszymi synami, kiedy nie umarłem i byłem w szpitalu, a trzeci raz się widzieliśmy, kiedy przepisywałem na nią mieszkanie. Była bardzo zajęta. Ale fajnie, że się zjawiła z chłopcami. I że nie żądała ode mnie pieniędzy na dzieci, kiedy nie mogłem pracować i nie zarabiałem. Bardzo to doceniam. Także to, że pokazała moją książkę na swoim Instagramie. Nie rozmawiałem z nią o tym wcześniej. Byłem bardzo miło zaskocz ny, bo Małgorzata ma teraz swoje życie, a ja mam swoje. Nie ingerujemy w swoje sprawy i tak jest OK.

Synowie Stanisław i Tadeusz byli u pana w szpitalu tylko ten jeden raz?

JR: Nie, przyjeżdżali częściej. Kiedy zobaczyli mnie po udarze, przeżyli szok. Ale powiedziałem im, że wyzdrowieję i mi uwierzyli.

Zobacz także

Ma pan z nimi dobry kontakt?

JR: No jasne!

Nie frustruje pana świadomość, że wychowuje ich inny mężczyzna?

JR: Kłopot byłby, gdyby się nimi nie zajmował. Ale to jest fajna rodzina. Radosław Majdan to świetny chłopak. Jestem mu wdzięczny.

Spędza pan z dziećmi święta?

JR: Do chwili, kiedy zachorowałem, organizowaliśmy je raz u Małgosi, a raz u mnie. Ale teraz ona ma małe dziecko, a moi synowie brata. Nie będę przecież rozdzielał rodziny.

A jeżeli zaproszą pana na święta, odwiedzi ich pan?

JR: Oczywiście.

Mateusz Jagielski/East News

Zobacz także: Małgorzata Rozenek o byłym mężu: "To był tragiczny moment dla całej naszej rodziny"

Jacek Rozenek o udarze. "Działy się ze mną dziwne rzeczy"

Przed udarem był pan w świetnej formie. Jak pan sądzi, co do niego doprowadziło?

JR: Przyczyną na pewno nie był stres, bo z zawodu, który wykonuję, mam wielką frajdę. Miałem 50 lat. Organizm się w tym wieku już wyczerpuje, zwłaszcza jeśli się intensywnie pracuje. Ćwiczyłem pięć razy w tygodniu, ale czułem się dobrze. Miałem pecha – zapalenie płuc. Przez dwa tygodnie brałem antybiotyk, który mi nie pomógł. Potem dostałem kolejny, silniejszy, a potem jeszcze mocniejszy. To osłabiło moje serce. Na pięć miesięcy przed udarem powiedziano mi, że jego stan to wskazanie do natychmiastowego przeszczepu. To był dla mnie szok. Nie tylko nie byłem wcześniej w szpitalu, ale nie byłem nawet z niczym poważnym u lekarza. A tu słyszę, że mam nieodwracalną wadę serca spowodowaną prawdopodobnie przez zapalenie płuc. Lekarze mi powiedzieli, że mam w ogóle nie pracować. Odłożyłem na bok wszystko to, co mogłem. Przestałem ćwiczyć. Bardzo dbałem o siebie, ale pracowałem. W maju 2019 roku miałem poprowadzić konferencję. Zatrzymałem się na chwilę na parkingu, żeby odpocząć, nastawiłem budzik na pobudkę za 10 minut. Obudziłem się trzy i pół godziny później, już po udarze.

Przez ten czas pan spał?

JR: To nie był sen, bo wiedziałem, że jestem na parkingu. Działy się ze mną dziwne rzeczy. Czułem, że coś jest ze mną bardzo nie tak. Na konferencję byłem już spóźniony. Sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do dyrektora festiwalu, na który jechałem, ale on nie mógł mnie zrozumieć. Postanowiłem pojechać do szpitala, uratować sobie życie. Uruchomiłem samochód, z automatyczną skrzynią biegów, wrzuciłem bieg i to był koniec. Na szczęście podszedł do mnie pan z konserwacji autostrady. Wezwał pomoc. W szpitalu lekarze doszli do wniosku, że to jest koniec. Wezwali rodzinę. Byli też mój brat i najstarszy syn. Prosili, żeby nic mi nie mówić o tym, jak poważny jest mój stan. Kiedy Małgosia mnie zobaczyła, zaczęła płakać.

Artur Barbarowski/East News

Zobacz także: Jacek Rozenek ogłosił bankructwo. Małgorzata Rozenek-Majdan wspiera finansowo byłego męża

Nie umarł pan, ale usłyszał, że będzie sparaliżowany.

JR: Przez pierwsze półtora miesiąca, kiedy byłem na OIOM-ie, lekarze czekali, aż zejdę. Tak się jednak nie stało, więc położyli mnie w izolatce. Zabronili ćwiczeń, ale ja bardzo chciałem się rehabilitować. Szpitalna rehabilitantka wzięła odpowiedzialność na siebie i zacząłem ćwiczyć pół godziny dziennie. Czekałem na nią w drzwiach, siedząc na wózku, żeby mnie czasem nie ominęła... Przed udarem prowadziłem dużo szkoleń, m.in. dla lekarzy, jak się powinni zachowywać w stosunku do pacjentów. Ich zachowanie w szpitalu stanowiło skrajną antytezę moich rad. To było instrumentalne traktowanie człowieka. Są lekarze wspaniali i tacy, którzy do niczego się nie nadają. Nawet mi ich szkoda, bo wykonują zawód, którego nie powinni wykonywać.

Czy ciężka choroba skłoniła pana do przewartościowania życia?

JR: Nie miałem takich przemyśleń. Przede wszystkim po wyjściu ze szpitala pojechałem do domu i byłem kompletnie sam przez pierwsze trzy dni. Miałem sparaliżowaną całą prawą stronę ciała, więc nie jadłem. Ale przeżyłem. Udar to choroba przeobrażająca życie. W jego rezultacie błyskawicznie przechodzi się od płaczu do śmiechu. Szału dostawałem, kiedy w telewizji oglądałem komedię roma tyczną i miałem łzy w oczach – nie jestem sentymentalny. Wiedziałem, że to film, przecież jestem aktorem, ale łzy ciekły mi po twarzy. A po chwili się śmiałem.

Pawel Wodzynski/East News

Zobacz także: Małgorzata Rozenek wskoczyła do basenu w złotej wieczorowej sukni. Fani w szoku!


Nadal jest pan pod opieką lekarza?

JR: Nie widziałem lekarza od półtora roku. Nie powinno tak być, ale przez ten czas nie mogłem sobie finansowo pozwolić na lekarza. Teraz moja sytuacja materialna się poprawiła, więc pójdę.

Coraz więcej pan pracuje. Po ośmiu miesiącach od udaru wrócił pan na plan „Barw szczęścia”. Jak było?

JR: To było straszne. Cała ekipa przyglądała mi się ze współczuciem, bo prawie w ogóle nie mówiłem. W pierwszych scenach tylko leżałem w łóżku i mówiłem „tak”, „nie”. Ale cieszyłem się też, że moi przyjaciele z „Barw szczęścia” mnie nie zostawili. Zachowali się rewelacyjnie. Mogli mnie kopnąć w tyłek, a wyciągnęli do mnie rękę. Jestem im wdzięczny za to, że zdecydowali się mnie pokazać przed kamerą. Teraz na planie mogę się już z nimi śmiać i wygłupiać, gram nawet 10 scen dziennie. Zakończyłem etap, kiedy nie mogłem w ogóle zapamiętać dialogów. Ale się zaparłem – zapamiętuję i mówię normalnie. Przez półtora roku ćwiczyłem sześć godzin dziennie, by unieść bezwładną rękę odrobinę do góry. Dziś wiem, że wyszedłem ze skrajnej sytuacji, kiedy byłem jedną nogą po drugiej stronie.

Artur Barbarowski
Reklama

Rozmawiała Anna Kiljan

Reklama
Reklama
Reklama