Reklama

Dziś Sylwia Bomba (34) i Ewa Mrozowska-Kozłowska (34) mają wielu fanów, ale nie zawsze tak było. Sama formuła „Gogglebox” była dość ryzykowna – czy widzowie będą zainteresowani ludźmi oglądającymi i komentującymi inne programy? Po pierwszych niepowodzeniach „Gogglebox” stał się hitem stacji TTV, a dziewczyny ulubienicami widzów. Choć są jak ogień i woda, nie przeszkadza im to w byciu serdecznymi przyjaciółkami. Przeciwnie! Dziewczyny nie ukrywają, że wiele je łączy. – Mamy z Sylwią pozytywne podejście do życia, podobne poglądy i poczucie humoru – mówi „Party” Ewa. – Obie jesteśmy mamami, zmagałyśmy się z podobnymi problemami, wiemy, czego chcemy od życia – wtóruje jej Sylwia. Czego dziewczyny się od siebie nauczyły, a czego wciąż u siebie nie lubią? Poznajcie ich sekrety.

Reklama

Już od sześciu lat występujecie w programie „Gogglebox. Przed telewizorem”. W końcu możecie chyba zdradzić: jak powstają scenariusze waszych rozmów?

Sylwia Bomba: O co ty nas podejrzewasz? (śmiech) Ten „scenariusz” powstaje spontanicznie, kiedy siadamy przed telewizorem. Zapominamy o kamerach i rozmawiamy o wszystkim – o programie, o życiu, dzieciach, czasem nawet się pokłócimy.

Ewa Mrozowska-Kozłowska: Pokłócimy? My tylko wymieniamy poglądy (śmiech). Na bieżąco reagujemy na to, co widzimy na ekranie telewizora. Często łapiemy się w tym samym momencie za ręce – tego nie da się wyreżyserować.

Podobno wcale za sobą nie przepadacie.

E.M.K.: Właśnie dlatego, kiedy już się spotkamy, nie możemy się rozstać, tylko pijemy kawę, idziemy na spacer albo robimy sobie domowe spa…

S.B.: Od dawna to nie są nagrania, ale przyjacielskie spotkania. Wpadam do Ewy na maseczkę, na kawę, ostatnio coraz częściej na makijaż – potrafi wyczarować na twarzy prawdziwe arcydzieła.

To prawda, że udział Ewy w „Gogglebox” to twoja zasługa?

S.B.: Miałam usiąść na kanapie z moją koleżanką Jowitą, ale nic z tego nie wyszło. A Ewa była moim przeciwieństwem – szczupła blondynka. Jak anioł i diabeł, a nie dwa klony.

E.M.K.: Kiedy Sylwia mi to zaproponowała, popukałam się w głowę. Ja w telewizji? Na pewno nie! Zignorowała moje wątpliwości: „Jeszcze mi za to podziękujesz”.

Podziękowałaś?

E.M.K.: Nie była to najgorsza decyzja w moim życiu, ale najlepsza też nie (śmiech). Przynajmniej wtedy tak uważałam. Powoli układałam sobie życie zawodowe, pracowałam przy sesjach. Nie miałam żadnego doświadczenia z kamerą. Do momentu gdy pojawiałyśmy się na ekranie raz na jakiś czas, było OK. Potem stałyśmy się rozpoznawalne i przestało być tak różowo.

Popularność jest męcząca?

E.M.K.: Denerwują mnie komentarze ludzi, którzy oceniają nie nasz udział w programie, ale na przykład brudną ścianę, źle położony silikon czy krzywo ułożone poduszki. Nie pracujemy w profesjonalnym studiu, gdzie styliści dbają o każdy detal. Zapraszamy widzów na kanapę do mojego domu, ja tam mieszkam.

S.B.: Niestety telewizja rządzi się swoimi prawami. Mam wrażenie, że misją niektórych ludzi jest wytykanie każdego niedociągnięcia, dokuczanie. Nie mam na to wpływu, więc nauczyłam się nie brać takich rzeczy do serca. Na chamskie komentarze zawsze odpowiadam uśmiechem.

Często spotykacie się z hejtem?

E.M.K.: Całe szczęście nie. Mam wrażenie, że i ja, i Sylwia jesteśmy na tyle normalne i naturalne, że większość ludzi nas lubi. Mimo to boli mnie, kiedy czytam o sobie coś niefajnego. Nie zgadzam się z tym. Nie rozumiem, dlaczego ktoś, kto mnie nie zna, próbuje mnie obrażać.

S.B.: Ewa, każdego dnia znajdzie się jakaś pani, której nie spodobają się twój makijaż, sukienka, uśmiech. Czasem nawet jak wrzucę zdjęcie Antosi na Instagram, to czytam potem, że wstyd, bo miała na przykład brudne buciki. Cóż… Super, jeśli gdzieś istnieją 1,5-roczne sterylnie czyste dzieciaki. Moja córka wraca z podwórka brudna, ale za to szczęśliwa. Na tym się skupiam.

Ludzie w każdej sławnej osobie chcą widzieć ideał.

S.B.: Ideały nie istnieją, a popularni ludzie nadal są ludźmi. Mają takie same kłopoty jak przeciętny Kowalski. Każdy powinien być sobą, bo prawda zawsze się obroni.

E.M.K.: I tej zasady obie się trzymamy.

Obie jesteście perfekcjonistkami. Która z was częściej stawia na swoim?

S.B.: Na początku przy realizacji „Gogglebox” miałyśmy kilka sytuacji „na noże”. Dziś zdarza nam się to bardzo rzadko.

E.M.K.: Obie jesteśmy uparte, a każda z nas miała inny pomysł na to, jak powinien wyglądać plan, a jak kwestie. Z czasem nauczyłyśmy się trudnej sztuki kompromisu. Pewne rzeczy przegadujemy od razu. Wtedy inaczej się pracuje.

S.B.: Doszłyśmy do takiego etapu w naszym „związku”, że zachowujemy się jak stare, dobre małżeństwo. Wiadomo, że dziadek siorbie, a babcia chrapie, a mimo to są ze sobą szczęśliwi. Tak naprawdę sprzeczamy się o głupoty.

Czyli o co?

E.M.K.: Jesteśmy z Sylwią w podobnym wieku, ale mamy różne doświadczenia życiowe. Bomba pierwsza została mamą i dostawała piany na ustach, gdy słyszała, co czasem mówiłam na temat dzieci. Kiedyś na przykład byłam przekonana, że mój Leon będzie chodził tylko w skórach i podartych dżinsach, a ja na pewno będę wyluzowaną mamuśką, która nie będzie chuchać i dmuchać na swój mały skarb. I co? Nie dość, że się pomyliłam, to jeszcze musiałam przyznać rację Sylwii. Dziecko ustawia na nowo priorytety i zmienia kobietę – na lepsze.

Was macierzyństwo bardzo zmieniło?

S.B.: Gdy półtora roku temu na świecie pojawiła się Antosia, mój świat stanął na głowie. Wydawało mi się, że bardzo kocham jej tatę, ale po narodzinach naszej córki oboje z Jackiem odkryliśmy zupełnie nowy wymiar miłości. Bezwarunkowej, która daje siłę i pozwala przetrwać trudne chwile, jakich w macierzyństwie nie brakuje. Tosia to diabełek, który minuty nie usiedzi w spokoju. Jej supermoc? W kilka sekund potrafi zrobić tornado w całym domu!

E.M.K.: Mój Leon ma siedem miesięcy, ale już widzę, że chłopak ma charakterek. Jego ulubione słowo to „ne”. Czasem żartujemy, że i Leoś, i Antosia rosną na niezłe ziółka. Cóż, po mamusiach!

Obie walczyłyście kiedyś z kompleksami na punkcie wagi i wyglądu. Bałyście się tego, co będzie po porodzie?

E.M.K.: Jasne! Przez większość życia miałam zafałszowany obraz siebie. Cały czas myślałam, że jestem za gruba, choć nosiłam rozmiar 34–36. Jako nastolatka zmagałam się z anoreksją. W wieku 14 lat, przy wzroście 177 centymetrów, ważyłam 45 kilogramów. W ciąży przytyłam niecałe 15 kilogramów, bałam się tego, jak zmieni się moje ciało. Jednak po porodzie stał się cud, o który walczyłam od 17. roku życia. Przestałam się przejmować tym, jak wyglądam. Zaakceptowałam siebie.

Jak udało ci się pokonać chorobę?

E.M.K.: Nie pokonałam jej, ja ją tylko zaleczyłam. Anoreksji nie da się wyleczyć do końca życia. To jest choroba, która siedzi w głowie. Do dziś zostały mi zachowania anorektyczne: silna potrzeba kontroli i codzienne stawanie na wadze. Moim antidotum okazała się praca, która przerodziła się w… pracoholizm. Chciałam coś w życiu osiągnąć, a nie tylko zastanawiać się nad tym, czy jestem już wystarczająco chuda i czy nie za dużo zjadłam. Moment opamiętania przyszedł, kiedy zaczęłam przewracać się na ulicy.

Co się zmieniło, że teraz otwarcie o tym mówisz?

E.M.K.: Długo nie chciałam tego robić, żeby nie zostać posądzoną o budowanie zasięgów i popularności na chorobie, na którą wciąż cierpią tysiące dziewczyn i kobiet. Ciąża to jedyny moment w życiu, kiedy można wygrać z głową i pomyśleć o dziecku, a nie o sobie. Jak patrzę na swoje zdjęcia z początków ciąży, to widzę skórę i kości oraz podpis: „Plus siedem kilo”. Teraz chce mi się z tego śmiać.

U ciebie, Sylwio, było na odwrót. Całe życie walczyłaś z nadwagą.

S.B.: Kilka lat temu schudłam 30 kilogramów, z którymi zmagałam się od lat. Wreszcie miałam sylwetkę, o jakiej marzyłam. Napisałam o tym e-book. Kiedy zaszłam w ciążę z Antosią, szczęście mieszało się u mnie ze strachem, że cała moja praca pójdzie na marne. Nic takiego się nie wydarzyło! W trakcie ciąży byłam aktywna, zdrowo się odżywiałam, więc te 10 kilogramów, które przytyłam, zniknęło potem w mgnieniu oka. Choruję na insulinooporność, wciąż jestem na diecie, ale traktuję ją jak mój styl życia, a nie wyrzeczenie.

Dziewczyny, czy również jako mamy dzielicie się ze sobą doświadczeniami?

S.B.: Jasne! Mam nieco dłuższy staż, więc dzielę się z Ewą moimi kosmetycznymi odkryciami, sprawdzonymi gadżetami albo polecam jej nasze ulubione marki ubranek.

E.M.K.: Po narodzinach Leona zasięgałam opinii bardziej doświadczonych mam. Część ich rad okazała się superpomocna, inne – wcale. Razem z Sylwią w macierzyństwie stawiamy na intuicję. To się najlepiej sprawdza.

Nie wierzę, że we wszystkim jesteście takie zgodne. Naprawdę nie ma cech, które was nawzajem denerwują?

E.M.K.: Nie starczy dnia, żeby je wymienić! (śmiech) Sylwia za dużo mówi. Buzia jej się nie zamyka i często wchodzi mi w słowo. I jeszcze to jej machanie włosami z lewej na prawą.

S.B.: To prawda, ale ja naprawdę robię to nieświadomie! (śmiech)

E.M.K.: Kiedyś Sylwia była bardziej spięta, teraz pozwala sobie na więcej luzu. Dzięki niej ja, chłopczyca w trampkach, odkryłam, że kobiece kształty, szpilki i zwiewne sukienki też mogą być sexy. Ale… jest jeszcze jedna rzecz: Sylwia jest zbyt perfekcyjna. Czasem mogłaby już sobie odpuścić.

Sylwio, piłeczka u ciebie!

S.B.: Ewka bywa za to za bardzo wyluzowana, przez co zupełnie lekceważy pewne sprawy. Nie jest zaangażowana tak jak ja. Jest perfekcjonistką tylko w makijażu. Do tego bywa niekonsekwentna. Czasem mówi jedno, za tydzień zmienia zdanie, a ostatecznie i tak robi coś zupełnie innego – jakby miała rozdwojenie jaźni. Ale i tak ją kocham! Jesteśmy jak siostry z wyboru.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama