W wielu scenach filmu widać cię, gdy pracujesz przy boku Michaela. Czy zawsze współpracowaliście ze sobą tak blisko?
Travis Payne: Zawsze byliśmy blisko związani. Michael ma w sobie po prostu jakąś siłę, która przyciąga jak pole grawitacyjne. Mając z nim kontakt chce się być cały czas obok niego, a on jest na tyle serdeczny, otwarty i pełen miłości, że przychodzi to bardzo łatwo. Zawsze był bardzo przystępny. Wszelkie mury, które go pozornie otaczały, wynikały z faktu, że ludzie nie pozwalali mu na normalną egzystencję. Lecz kiedy tylko znajdował się w bliskim sobie otoczeniu, stawał się zwykłym facetem zakochanym w swojej sztuce.

Reklama

Jak wyglądały pierwsze próby? Czy Michael był pewny siebie, czy raczej nerwowy?
Travis Payne: Zadałem mu to pytanie od razu: “Denerwujesz się?”, a on na to: „Nie”. Ja wtedy: „Poważnie?”, a on znowu: „Jeśli się denerwujesz, to zaczyna się to udzielać wszystkim w obozie i masz nagle gromadę podenerwowanych żołnierzy, a w ten sposób nigdy nie wygrasz wojny”. Powiedziałem tylko: „OK, więc nie będziemy się denerwować” [śmiech]. Staram się pamiętać, że kiedy byłem młodszy, wiele rzeczy przychodziło mi z większą łatwością, bo mniej było w tym wszystkim strachu i powątpiewania, bo nie starłem się planować. Po prostu wszystko wychodziło naturalnie. I taki właśnie był Michael.

Co sądzisz o formie Michaela w trakcie prób do tourne, o tym jak wtedy wyglądał?
Travis Payne: Myślę, że był w znakomitej formie. Był oczywiście zawodowcem w swoim wieku – no wiesz, miał pięćdziesiąt lat – ale wiele osób w jego wieku z powodzeniem kontynuuje swoją pracę. Jako choreograf i tancerz mogę powiedzieć, że wspaniale było każdego dnia dzielić z nim pokój. Jako współreżyser czułem z kolei, że wspaniale jest móc z nim rozmawiać i przyczyniać się do zamysłu całego tourne. W roli współproducenta filmu czułem ogromną odpowiedzialność i zaszczyt mogąc opowiedzieć historię jego ostatniej drogi twórczej.

Jak to się stało, że w całym filmie nie widzimy Michaela robiącego swój „moonwalk”?
Travis Payne: Cóż, rzeczy takie jak „moonwalk” doprowadził do perfekcji. Inne ikoniczne kroki, dzięki którym stał się rozpoznawalny – jak obroty i piruety – tkwią po prostu w jego ciele. Nie potrzebuje odgrywać ich na próbach, tak jak śpiewak operowy nie musi ćwiczyć wysokich tonów. Michael był zbyt zajęty odsłuchiwaniem muzyki, próbami dźwiękowymi, instruowaniem osób dookoła, przekazywaniem im, czego potrzebował i oczekiwał, by sam mógł dać z siebie wszystko. To, co widać na filmie nie jest pełnym pokazem. Ale i tak uważam, że możliwość obejrzenia jego ostatniego twórczego przedsięwzięcia będzie dla wielu ludzi błogosławieństwem. Da im odpowiedź na wiele pytań i choć na chwilę przywróci im ich bohatera. Cieszę się, że pierwsze reakcje były tak dobre.

Czy był jakiś utwór, do którego choreografia sprawiała ci szczególną radość?
Travis Payne: Uwielbiam je wszystkie. Pierwszą rzeczą, jaką choreografowałem wraz z Michaelem było „Dangerous” w 1993, a ostatnią nad jaką pracowaliśmy był utwór „The Drill, zupełnie nowy kawałek z nowym układem choreograficznym, który możecie obejrzeć w filmie. To ten utwór zmieścił się pomiędzy „Jam” a „They Don’t Care About Us”.

Zobacz także

Jak przez te wszystkie lata zmienił się charakter twojej pracy z Michaelem?
Travis Payne: W 1993 byłem jednym z jego tancerzy, by w 1994 stać się jego choreografem i partnerem. Często zdarzało się, że Michael dzwonił do mnie o trzeciej nad ranem tylko po to, by podzielić się nowym pomysłem, na jaki wpadł połączony ze swoją siłą wyższą. Dzwonił i mówił: „Wiem jak to zrobimy. Nie potrzebujemy robić tej piosenki, bo ukończyliśmy tamtą. A tamta liczy się za dwie. I wystarczy, że wytniemy z niej to i to…”. Zawsze dopracowywał wszystko w najdrobniejszym szczególe, zawsze pochłonięty był swoją twórczością. Podczas pracy nad tym projektem zaangażowany był również w inny album, zajęty był też wychowywaniem dzieci, tak więc telefon o takiej porze był jak najbardziej logiczny. Wszyscy już spali, inne telefony zamilkły. Obaj mogliśmy się skoncentrować i pogadać przez chwilę, pośmiać się razem i podsumować miniony dzień. Niezwykle trudno jest się wyłączyć, kiedy ma się za sobą tak pełne wrażeń dni, jakie mieliśmy za sobą my podczas pracy nad tą trasą. On nieustannie pracował a nas inspirowało to do jeszcze większego wysiłku i lepszej pracy.

[CMS_PAGE_BREAK]

W jaki sposób chciałbyś, by ludzie zapamiętali Michaela – jako artystę i jako człowieka?

Travis Payne: Byłbym szczęśliwy, gdyby ludzie zapamiętali Michaela za jego troskę. Bardzo przejmował się losem tak wielu ludzi na tym świecie, wielu z nich nawet nie znając. Wiedział po prostu, że ktoś gdzieś cierpi i już to było wystarczającym powodem do troski. Ludzie wiedzą, że angażował się w działalność charytatywną, ale chyba mało kto zdaje sobie sprawę, że jest on wciąż rekordzistą jeśli chodzi o charytatywne datki, zarówno wśród osób znanych jak i zwykłych śmiertelników. Sądzę, że powinniśmy go zapamiętać jako łagodnego olbrzyma. Niesłychanie utalentowanego, ale nigdy niedopominającego się o uznanie. Powiedział kiedyś: „Jestem tylko posłańcem. Wiem, że istnieje coś większego ode mnie. Ja tylko przekazuję ludziom pewne przesłania”. To bardzo dobrze oddaje jego charakter. Myślę, że ludzie często mylnie odczytywali jego uprzejmość jako słabość i sądzili, że życie wymknęło mu się spod kontroli. Ale on je kontrolował. I był bardzo odpowiedzialny w stosunku do swoich dzieci. Był kochającym ojcem i byli sobie szczerze oddani, wszędzie ze sobą podróżowali. Samo słuchanie o jego filozofii życiowej i jego duchowości było bardzo poruszające. Mawiałem mu, że jego następna biografia powinna być wydana w formie dźwiękowej, by ludzie mogli usłyszeć jego modulację, wiesz, całą tę pasję w głosie. Ludzie usłyszeli jego przesłanie, ale nie sądzę, by go wysłuchali. Miejmy nadzieję, że po obejrzeniu filmu widownia doceni jak ważnym wyzwaniem dla naszej planety są pozytywne zmiany. To one były głównym powodem, dla którego powrócił na scenę.

Czy Michael zawsze próbował przebić siebie samego?

Travis Payne: Michael zawsze starał się dodać coś do swojej spuścizny. Nie starał się na nowo odkrywać koła. Wiecznie powtarzał: „Jeśli coś działa, nie musimy tego zmieniać. Nie naprawiaj niczego, co nie jest zepsute.” Były więc pewne rzeczy, które pozostawały święte. Wiesz, takie jak „Billy Jean” czy „Thriller”. Przy tych kawałkach nie chcesz majstrować. Można do nich najwyżej coś dodać. Dołożyć kolejne warstwy. Jego muzyka i jego sztuka wciąż wzrastały. W filmie widać, w jaki sposób się do tego wszystkiego odnosił. Dla niego to nie były tylko zwyczajne piosenki. Często pytałem go: „Jaka jest twoja ulubiona piosenka?”. A on odpowiadał: „Nie potrafię wybrać jednej. Wszystkie są moimi dziećmi. Wszystkie są moimi ulubionymi.”.

Czy zostały podjęte jakiekolwiek próby wciągnięcia jego braci w część koncertu będącą hołdem dla Jackson Five?

Travis Payne: Stworzyliśmy krótką listę artystów, których bardzo chcielibyśmy zobaczyć na scenie obok Michaela. Umieszczenie na niej członków jego rodziny wydawało się czymś oczywistym. Niczego nie pragnąłbym tak bardzo, jak ujrzenia braci w trakcie składanki Jackson Five. Bardzo chciałbym też zobaczyć Janet śpiewającą u jego boku „Scream”. Praca nad tym krótkim klipem w 1995 roku była dla mnie wspaniałym doświadczeniem, ponieważ pracę z Janet rozpocząłem w 1990 jako tancerz na płycie „Rhythm Nation”. Tak więc początki z nią, później tak intensywna współpraca z Michaelem by powrócić do pracy z Janet [podczas ostatniego pokazu na MTV Music Awards]… To było jak zatoczenie pełnego koła. Zanim Michael odszedł, byłem podekscytowany możliwością uczestnictwa Janet w show i myślę, że fani byliby tym zachwyceni.

Czy zapamiętałeś w szczególny sposób któryś z momentów pracy z Michaelem?

Travis Payne: Pamiętam, że dzieląc naszą pasję do tańca często wspólnie oglądaliśmy pokazy mody. On uwielbiał chód na wybiegu. To właśnie było inspiracją dla obsadzenia dziewczyny w „The Way You Make Me Feel”. Dlatego też pracował z Naomi Campbell na planie „In the Closet” i z Iman podczas kręcenia „Remember the Time”. On wprost uwielbiał modę i arystokrację i haute couture. Ale jeśli chodzi o takie ważne momenty życiowe, ogromną frajdę sprawiło mi pierwsze spotkanie z jego dziećmi, a to dlatego, że Michael stawał się przy nich zupełnie innym człowiekiem. Zmieniały się wtedy jego priorytety. Jego życie nabierało innego znaczenia. Sama radość, jaką mu sprawiały… A on po prostu siadał z nimi na podłodze i bawił się, i żuł z nimi gumę do żucia i wesoło spędzali czas. Miło było na to popatrzeć. A dzieci były zawsze obecne w domu, kiedy w ciągu dnia przeprowadzaliśmy próby. I przychodziły pooglądać do studia, Michael Junior trochę dokazywał, a Paris na swój sposób zajmowała się domem. Dobrze wiedziała gdzie co ma swoje miejsce i kiedy jest pora lunchu. Dzieci bardzo go kochały i były w stosunku do niego bardzo opiekuńcze. Jego fizyczny brak jest dla nich pewnie bardzo trudny, ale mam nadzieję, że odczują choć namiastkę jego obecności poprzez ten film. Nie mogę się doczekać kiedy go obejrzą i bardzo chcę poznać ich opinię.

Reklama

Co wniósł Michael Jackson do świata tańca?
Travis Payne:
Sądzę, że Michael Jackson stworzył swój własny język i styl. Podobnie jak wielcy przed nim – Fosse, Barysznikow – wniósł bardzo wiele do tańca i jego spuścizna będzie trwać. Jego duch jest widoczny pośród wielu artystów, których oglądamy obecnie i będzie dostrzegalny wśród tych, którzy dopiero się pojawią. Myślę, że by go to ucieszyło. Traktował to jak komplementy. Sprawiało mu przyjemność, gdy dostrzegał własne układy wykonywane przez ludzi na całym świecie, wiedział, że łączy ich w ten sposób szczególna więź.

Reklama
Reklama
Reklama