Reklama

Czternastu lat potrzebowała Otylia Jędrzejczak, by przelać na papier swoje trudne wspomnienia związane z wypadkiem samochodowym, w którym zginął jej ukochany brat Szymon. W swojej najnowszej autobiografii gwiazda postanowiła rozliczyć się z przeszłością. Twierdzi, jednak, że nigdy nie chciała napisać zwykłej biografii, tylko książkę ku pokrzepieniu serc. By pomóc innym, zdecydowała się wrócić do swoich trudnych przeżyć, takich jak poronienie pierwszego dziecka czy śmierć brata. Zrobiła to, by dać świadectwo, że każdej tragedii można się podnieść. Jednak czternaście lat temu Otylia przyznaje, że była w takim stanie, że planowała popełnić samobójstwo.

Reklama

To był taki czas, kiedy moje życie obróciło się o 180 stopni i nagle różni ludzie, którzy kompletnie nie znali mojej sytuacji, zaczęli mnie potwornie hejtować. Na szczęście moi rodzice byli na tyle mądrzy, że odcięli mi Internet i telewizję. Nie mogę do dziś uwierzyć, że niektórzy życzyli mi śmierci. Jak można oceniać drugiego człowieka po tym, co o nim przeczytamy? Niepojęte!”, mówi w wywiadzie dla "Party".

Kiedy leżała w szpitalu po wypadku samochodowym, paparazzi nie dawali jej spokoju. Otylia wspomina, że opuszczali się na linach, by zrobić ci zdjęcie. Po wypadku przez sześć lat, żeby sobie pomóc pisała listy do zmarłego brata oraz do Boga. To była jej forma autoterapii. Kiedy dziś odszukała te listy i czytała je na nowo, by opublikować ich fragmenty w książce, płakała. Trudno jej było te listy przekazać do publikacji, ale uznała, że pokazują jednak kawałek prawdy. One pomogły jej pokonać traumę.

„Najwięcej zawdzięczam rodzicom, którzy potrafili mi przebaczyć i mnie kochać. Pamiętam też, że w basenie, pod wodą, klęłam, płakałam i pytałam: „Dlaczego ja?”. A potem dużo czytałam biografii i książek psychologicznych. Przez długi czas pisałam listy do Boga i do brata. Dziś już tego nie potrzebuję, notuję tylko hasłami ciekawe sytuacje, które przydarzają się moim dzieciom, by móc im potem wszystko opowiedzieć.

Dziś Otylia czuje się szczęśliwa, ale nie chce o tym mówić głośno. Ma świadomość, że kiedy była u szczytu kariery, jej życie czternaście lat temu runęło w gruzach. Komu dziś zawdzięcza swoją stabilizację i spokój serca? Bogu? Twardemu charakterowi? Ciężkiej pracy nad sobą?

„Wszystkiemu po trochu. Zawsze czułam, że mam anioła stróża. Kiedy pojawia się trudna chwila, to zastanawiam się, co powiedziałby mi brat. Kiedy widzę rodzeństwa w moim wieku, które się świetnie ze sobą dogadują, to bywam zazdrosna. A jak widzę takie, które się kłócą, to często mówię im, że szkoda życia na przepychanki. Bo w każdym momencie mogą wszystko stracić”, twierdzi Otylia.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama