Dekadę zajęło Małgorzacie Rozenek-Majdan wspięcie się na szczyt. Co poświęciła dla kariery i z jakimi jej cieniami musiała się mierzyć? A z czego nigdy nie zrezygnowałaby dla sławy?

Reklama

„Ale teraz, gdy od jesieni jej program trafi do ramówki głównego TVN zamiast "Szymon Majewski Show", Małgorzata Rozenek stanie się gwiazdą. I już powinna to sobie wpisać w plan na życie” – tak brzmiało zakończenie pierwszego tekstu w "Party" o gwieździe w 2012 roku. Mieliśmy rację. Zaledwie dekadę później nazwisko Małgorzaty Rozenek-Majdan (44) jest jednym z topowych polskiego show-biznesu. Czy prowadząca „DD TVN” dokonała już bilansu zysków i strat, jakie łączą się ze sławą?

10 lat w show biznesie - Małgorzata Rozenek-Majdan w szczerym wywiadzie

Doskonale pamiętam dzień, kiedy się poznaliśmy. Udzielałaś wtedy dziennikarzom wywiadów po raz pierwszy w życiu. Miałaś niebotycznie wysokie szpilki, różową sukienkę i burzę blond włosów. Zamówiliśmy ciastko na spółkę i...

...zjadłam je całe sama! Doskonale pamiętam ten dzień, bo stanięcie po raz pierwszy twarzą w twarz z dziennikarzami było wyzwaniem. To doświadczenie obarczone było ogromnym stresem. Wprawdzie wychodziłam z założenia, że skoro ktoś przychodzi i będzie rozmawiać ze mną, to ma wyłącznie dobre intencje, jednak nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Nikt wcześniej mnie nie uprzedzał, z czym wiąże się zainteresowanie mediów. Możliwe, że dobrze się stało, że weszłam w to wszystko w niewiedzy, bo istnieje szansa, że wtedy ze strachu zrezygnowałabym w przedbiegach. Już na samym początku program „Perfekcyjna pani domu” wzbudzał skrajne emocje: ogromne uwielbienie i sromotną krytykę. Gdy wygrałam casting i stanęłam na planie, nie podejrzewałam, że pierwszy klaps rozpocznie projekt, który tak mocno podzieli ludzi. Znalazły się osoby, które podniosły larum i pisały petycje, żeby program wycofano z anteny. Ale jak to mówią, czarny PR to też PR.

Spodziewałaś się wtedy, że twoje życie zmieni się o 180 stopni, gdy Polki zaproszą cię do swoich domów, aby pokazać panujący w nich bałagan?

Dziś chce mi się śmiać z samej siebie, gdy przypomnę sobie moje myśli związane z pójściem do pracy w telewizji. To miały być dwa dni! Góra trzy, które zamierzałam przeznaczyć na zdjęcia, a resztę dni miałam poświęcić na prowadzenie domu, wychowywanie Stasia i Tadzia oraz dokończenie doktoratu. Nie wiedziałam, w co wchodzę i z czym będę się mierzyć. Nagle okazało się, że moje plany muszą ulec poważnym zmianom, bo nie pogodzę wszystkiego. Dokonałam bilansu, podjęłam decyzję i poszło.

Gdy mówisz o niewiedzy, masz na myśli hejt, który cię spotyka?

W tym przypadku mówię o braku czasu, jego niedostatku, z którym walczę każdego dnia. Bo choć może się na pozór wydawać, że na wszystko mam czas, nie mam go wcale. Od lat lista moich życiowych priorytetów wygląda tak, że jedne zastępują drugie, a niektóre musiałam wykreślić lub przenieść do folderu zatytułowanego „Na później”.

Zobacz także

Myślisz, że to „na później” stanie się kiedyś teraźniejszością?

Liczę na to, chociaż czasem pojawia się myśl – a może są to nawet obawy – że będę musiała zmienić nazwę folderu na „Za późno”. Będę starała się jednak zrobić wszystko, żebym nie musiała zmieniać tej nazwy i na to, na co nie mam czasu teraz, mieć czas kiedyś.

Czego nie wolno odkładać na później?

Miłości najlepiej nie odkładać na później. I dzieci. Jeżeli pojawia się u kobiety instynkt macierzyński, powinna pozwolić swojemu marzeniu się ziścić. Oczywiście jeżeli ma z kim i jest w stanie zajść w ciążę, bo...

Zobacz: Małgorzata Rozenek szczerze o dzieciach: "Nie miałam instynktu macierzyńskiego w ogóle!"

EOS

Ale ty znowu w bardzo inteligentny sposób próbujesz wejść na temat in vitro. A ja nie chcę w tej rozmowie go poruszać, bo już każdy wie, że propagujesz wiedzę o in vitro, fundacji, zbieraniu podpisów, o programie #INVITROtoludzie. Daj odetchnąć (śmiech).

Tyle że problematyka tego zagadnienia wcale nie jest aż tak szeroko znana ludziom i czasem trzeba prosto i zwięźle wytłumaczyć społeczeństwu, na czym in vitro polega, jak to wygląda, jakie są koszty i z jakim dramatem spotykają się pary, które chcą mieć dziecko, ale nie mogą go mieć. Bo to są dramaty. Prawdziwe. Ludzkie. Czasem nie do przeskoczenia. Po premierze „In vitro. Nauka czy cud? 2” dostałam masę wiadomości od kobiet i par, że takie programy mają sens, że jest to rolą mediów, żeby tłumaczyć ludziom to, co jest nieznane. Bo skoro jest nieznane, to napawa strachem, a on rodzi niechęć i obawy. Czuję, że wykonuję pracę, która ma głębszy sens. Bo tak długo, jak tylko będę miała siłę, mam zamiar głośno mówić o tej metodzie leczenia niepłodności i stawać w politycznym dyskursie po stronie tych, którzy są za in vitro.

Mateusz Jagielski/East News

Spełniłaś już społeczną misję, zmieniamy temat. Przeczytam ci pewien fragment książki: „Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku” – tak mówi bohater „188 dni i nocy” Janusza L. Wiśniewskiego. Ty marzysz czasem, aby móc na nowo podjąć decyzje, które wpłynęły na twoje życie?

Nigdy nie zamarzyłam o tym i – tak myślę dzisiaj – nie zamarzę. Oczywiście każdy z nas staje na rozstaju i zastanawia się nad tym, czy iść w prawo, czy iść w lewo, czy w przód, a może zawrócić z drogi, bo nieznane napawa ich lękiem. Sama podejmowałam takie decyzje, ale czy dziś chciałabym cofnąć się do nich, żeby je zmienić i inaczej pokierować swoim życiem? Nie. Nie chciałabym, bo wychodzę z założenia, że skoro zrobiło się krok w daną stronę, a nasza sytuacja nam nie odpowiada, to na kolejnym rozstaju będą na nas czekać kolejne drogowskazy, które możliwe, że dadzą nam wskazówkę. I może tym razem uda się podjąć właściwą decyzję. Życie to jedna wielka seria decyzji. Czasem lepszych, czasem nietrafionych. Czasem takich, które sprawią, że nie da rady wziąć głębszego oddechu. A czasem takich, które mimo że wydawały się przepyszne, nie mają smaku. Zawsze jednak staje przed nami szansa, żeby obrać właściwy kurs. Trzeba uzbroić się w cierpliwość, dostrzec ją i iść dalej, bez strachu, że znowu się sparzymy. Jak się sparzymy, rana się zagoi. Blizna z czasem stanie się dla nas niewidoczna. Grunt, żeby poruszać się w przód. I iść. Czasem na oślep, czasem po omacku, ale iść. Nie zatrzymywać się, nie załamywać, nie rezygnować. Wiesz, ile razy pakowałam pointy w szkole baletowej i chciałam zrezygnować? Nie jestem w stanie zliczyć tych sytuacji. Dziś wiem, że dobrze się stało tak, jak się stało, bo wiele zyskałam. Pewnie wiele też straciłam, ale jest jeszcze chwila na zrobienie rachunku sumienia.

Dziesięć lat temu straciłaś anonimowość.

Pamiętam, że przed rozpoczęciem emisji „Perfekcyjnej...” ktoś z TVN powiedział mi, żebym przygotowała się na całkowite trzęsienie ziemi. Że gdy program ruszy, wstanę pewnego ranka i nie będę tą osobą, która kładła się do łóżka wieczorem. I nie chodzi tu o moje cechy charakteru, ale o funkcjonowanie w społeczeństwie. Słuchałam tego, a w duchu uśmiechałam się, słysząc te słowa, bo naprawdę nie wierzyłam w to, że coś się zmieni. Zdziwiłaś się pewnego ranka? Przyznałam przed samą sobą, że bardzo się myliłam, nie wierząc w to ostrzeżenie. Rzeczywiście, od tamtego czasu nic już nie jest takie samo, jak było. Przeżyłam trzęsienie ziemi, ale wydaje mi się, że wyszłam z niego cała.

I nie zamieniłabyś się na chwilę, żeby znowu być niemedialną doktorantką prawa?

Uśmiechnę się tylko na myśl o tym, co było. Ale uśmiechnę się też w sytuacji, w której jestem teraz. W życiu zawsze jest coś za coś. Nigdy nie ma się wszystkiego. Ja i tak mam bardzo dużo. Chciałabym mieć więcej możliwości, żeby poświęcać czas znajomym. Moja rodzina jest w takim momencie, że na wiele przyjemności nie mamy czasu. Zawsze jednak staramy się znaleźć moment, żeby spędzić choć kilka chwil razem.

Zobacz: Jak Małgorzata Rozenek wyglądała na początku swojej kariery? Spójrzcie tylko, jak się zmieniła!

East News

A dla siebie masz czas?

Staram się go zawsze znaleźć. Choćby pół godziny dziennie, gdy jestem sama ze sobą i swoimi myślami. Muszę mieć szansę, żeby naładować baterie i wyciszyć się. Treningi są taką chwilą, gdy mam szansę poukładać w głowie wszystkie bieżące sprawy i plany, które stoją przede mną.

Twój ulubiony serial to „The Morning Show”, pokazujący kulisy działania amerykańskiej telewizji śniadaniowej. Kim się czujesz: Alex Levy czy Bradley Jackson?

Alex Levy, bo jestem fanką Jennifer Aniston! (śmiech)

Prowadzenie „Dzień dobry TVN” wygląda tak, jak to sobie wyobrażałaś?

Nie. Wiedziałam, że prowadzenie sztandarowego codziennego programu w stacji będzie ogromnym wyzwaniem, ale nie sądziłam, że zajmuje aż tyle czasu. Widzom może się wydawać, że nasza praca trwa od 8:00 do 11:45 i na tym koniec. A tak nie jest. Jako prowadząca biorę udział w kolegiach redakcyjnych, omawianiu tematów, o których będziemy rozmawiać na antenie, oraz przygotowywaniu się do rozmów z naszymi gośćmi. Pracy jest od groma, ale bardzo mi się podoba. Wiem, że wiele nauki jeszcze przede mną, ale kiedyś jako telewizyjna debiutantka stanęłam na planie „Perfekcyjnej...” i dziś – z perspektywy czasu – powiem śmiało, że dałam radę. Mam nadzieję, że teraz też tak będzie. Mam wsparcie wielu osób i cieszę się, że mogę liczyć na cenne uwagi od szefowej programu Doroty Malesy, która zna się na formacie morning show jak mało kto.

Plotki na twój temat cię dotykają?

Kiedyś chyba bardziej je przeżywałam. A dziś? Dziś nie skupiam się na nich, bo mam świadomość, że istnieją media, które tworzą rzeczywistość paralelną do życia medialnych osób. Wiele osób bierze za pewnik, że skoro w mediach coś jest napisane, to tak musi być. A prawda jest taka, że wcale nie musi. Wiesz, w filmie „Notting Hill” główny bohater William Thacker mówi do Anny Scott zdanie o tym, że „dzisiejsze gazety wyścielą jutrzejsze śmietniki”. Doskonałe zdanie, które obrazuje, jak ludzie powinni zachować się w stosunku do nieprawdy serwowanej przez media. Cały czas jednak pojawia się we mnie obawa, że przez sytuacje, gdy serwowana jest nieprawda, ucierpią moi synowie, którzy są w wieku szkolnym. Nieraz przeszło mi przez myśl, że może któryś z kolegów pozwoli sobie na uszczypliwą uwagę. Nigdy – na szczęście – nie doszło do takiej sytuacji. I już raczej nie dojdzie.

A pamiętasz pytanie, jakie zadałem przed laty kiedyś jako pierwsze?

Wydaje mi się, że tak.

Zapytałem, czy chcesz być znana na całą Polskę i zbudujesz wielkie imperium Małgorzaty Rozenek. Pamiętasz swoją reakcję? Popatrzyłaś na mnie spode łba i zapytałaś: „Przyszedłeś tu po to, żeby mnie wyśmiewać?”.

Bo ja na serio wierzyłam, że to praca dorywcza, z której nie trzeba robić wielkiego halo. Tak, pomyliłam się, i nie mówię tego przez fałszywą skromność. Bo jak wiesz, ja takiej nie posiadam (śmiech).

Wywiad znajdziecie również w magazynie "Party".

Rozmawiał: WIKTOR KRAJEWSKI

Reklama

Zobacz także: Małgorzata Rozenek zdradza, czy starsi synowie lubią opiekować się Heniem: "Rzucają temu biednemu dziecku piłkę na głowę..."

Party.pl
Reklama
Reklama
Reklama