"Przestałem planować przyszłość" Wyjątkowy wywiad z Kacprem Kuszewskim
"Przestałem planować przyszłość" Wyjątkowy wywiad z Kacprem Kuszewskim
1 z 6
W połowie lipca zagrał ostatnie sceny w „M jak miłość”. Czy KACPER KUSZEWSKI żałuje decyzji o odejściu z najpopularniejszego polskiego serialu? I gdzie teraz będziemy go oglądać?
Kiedy niespodziewanie ogłosił, że odchodzi z „M jak miłość”, jego fani byli w szoku. Kacper Kuszewski (42) grał Marka Mostowiaka od samego początku, czyli od 18 lat. Potem wywołał medialną burzę, mówiąc o złych warunkach na planie serialu. Jak dziś aktor ocenia swoją decyzję, jak wspomina lata w „M jak miłość”, jaką drogą chce teraz podążać i czy aktorstwo jest nadal jego priorytetem?
Czy namówię pana na wspomnienie, jak wyglądał pana ostatni dzień na planie „M jak miłość”?
– Tak się przypadkiem złożyło, że tego dnia nagrywaliśmy sceny kolejnego ślubu i wesela w rodzinie Mostowiaków. Miało więc być wyjątkowo i elegancko. Tym bardziej że wesele zaplanowano w ple- nerze, wśród drzew i kwiatów. Cieszyłem się, że akurat w tym dniu na planie pojawi się wielu aktorów z obsady, bo taka zbiorówka zdarza się rzadko. Wszystko zapowiadało się wspaniale. Tymczasem nagle załamała się pogoda. Temperatura spadła do 14 stopni, wiał wiatr i padał deszcz. Aktorki w cieniutkich sukienkach bez rękawów, panowie w letnich garniturach, wszyscy trzęśliśmy się z zimna, czekając, aż na chwilę przestanie padać i będzie można nakręcić jakiś fragment sceny. Na koniec dnia zostałem oczywiście ciepło pożegnany przez ekipę i aktorów, dostałem ogromny bukiet, a Teresa Lipowska wygłosiła krótkie, ale wzruszające przemówienie. Trwało to kilka minut, szybko się ze wszystkimi wyściskałem i ekipa wróciła do pracy, bo mieli jeszcze kilka scen do nagrania w tym deszczu.
Czy zorganizowano imprezę pożegnalną?
– Nie. Za to ja planuję niedługo taką imprezę urządzić, bo chciałbym podziękować całej ekipie, a także aktorom i reżyserom.
Jak teraz wygląda pana codzienność?
– Nic się nie zmieniło. Wiele osób pewnie myśli, że przez ostatnie 18 lat serial był moim głównym zajęciem i że na planie byłem codziennie. Prawda jest taka, że zdjęcia do „M jak miłość” nigdy nie zajmowały mi więcej niż kilka dni w miesiącu. Zawsze robiłem wiele różnych rzeczy, dlatego nie zauważyłem tej zmiany. Mój kalendarz jest gęsto zapełniony do końca roku. Zasuwam jak dziki osioł.
Gdzie można pana zobaczyć, posłuchać?
– Wspólnie z Katarzyną Zielińską przygotowujemy kolejny spektakl muzyczny na scenie teatru Roma. Poprzedni miał tytuł „Berlin, czwarta rano” i był dużym sukcesem. Tym razem rzecz będzie się dziać w innym mieście i na innym kontynencie, ale również w latach międzywojennych. I znowu nie będzie to grzeczny spektakl. Jednocześnie zaczynam w teatrze Capitol próby do ciekawej współczesnej komedii rosyjskiej. Zagram postać hipnotyzera, który próbuje pomóc pewnemu małżeństwu, ale podczas seansu odkrywa zbyt wiele. Mam też w planach sporo występów wokalnych, m.in. na festiwalu retro w Częstochowie czy w koncercie piosenek z Kabaretu Starszych Panów w Sopocie. Podróżuję też po Polsce z recitalem „Album rodzinny”. Śpiewam w nim piosenki napisane dla mnie, dla których inspiracją były zdjęcia z albumu moich dziadków. Nie mam czasu ani na odpoczynek, ani na nudę.
Nie bał się pan odejść z najpopularniejszego serialu w Polsce?
– Oczywiście, że czułem obawę przed porzuceniem stabilizacji, bo przecież „M jak miłość” przez lata zapewniało mi komfortową sytuację. Większość aktorów żyje od propozycji do propozycji i nigdy nie wie, czy telefon zadzwoni, czy nie. A ja miałem stałą pracę! Z drugiej strony czułem się już znużony, potrzebowałem zmiany i nowych wyzwań. Wielu widzów kojarzy mnie tylko z rolą Marka i zaczęło mnie to uwierać. Wiem, że trudno będzie mi się od tego wizerunku „odkleić”, ale chcę pokazać swoje inne aktorskie kolory i możliwości.
2 z 6
Nie miał pan ochoty zrobić sobie przerwy?
– Gdyby to tylko było możliwe, chętnie zafundowałbym sobie rok urlopu od wszystkiego. Przez ostatnich 20 lat, od kiedy skończyłem szkołę teatralną, żyję w nieustannym biegu.
Dlaczego nie zdecydował się pan na to?
– Bo jak większość dorosłych osób nie mogę sobie na to pozwolić. Jestem zaangażowany w wiele projektów, terminy spektakli i koncertów są ustalane z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, nie mogę się nagle ze wszystkiego wycofać i zniknąć, bo nie miałbym do czego wracać. Poza tym muszę z czegoś żyć.
Dzwonią teraz do pana z nowymi propozycjami?
– Pojawiły się zaproszenia na najróżniejsze koncerty. Myślę, że to plon moich sukcesów w „Twoja twarz brzmi znajomo”, bo zacząłem być postrzegany jako aktor śpiewający. Właśnie wystąpiłem w Operze Leśnej w koncercie muzyki francuskiej, co było dla mnie sporym wyzwaniem, ponieważ nie znam tego języka.
Czy ktoś panu pomagał w nauce?
– Nagrywamy już kolejne odcinki do „TTBZ” i mam tam dwie cudowne ekspertki. Kasia Skrzynecka kończyła liceum z wykładowym francuskim, a Małgorzata Walewska wiele razy śpiewała po francusku na operowych scenach. Obie udzieliły mi cennych wskazówek.
W „TTBZ” wystąpi Adriana Kalska, pana koleżanka z planu „M jak miłość”. Czy będzie panu trudniej oceniać koleżankę?
– W tym serialu występuje wielu aktorów, których wątki nigdy się nie spotykają. Być może minąłem się z Adą kiedyś na korytarzu przy charakteryzatorni, ale nie graliśmy razem scen i się nie znamy.
3 z 6
Czyli nie ma szans na fory?
– Nie, bo nie o to chodzi w tym programie. Poza tym staram się uczciwie oceniać wszystkich uczestników, choć często jestem w rozterce. Czasem w jednym odcinku zdarza się kilka tak samo dobrych występów, a ja muszę przydzielić różną liczbę punktów. Dlatego nauczyłem się iść za głosem serca i po prostu nagradzać to, co mnie zachwyca.
W życiu też kieruje się pan bardziej sercem niż intelektem?
– Od jakiegoś czasu staram się bardziej słuchać intuicji niż tzw. zdrowego rozsądku. Myślę, że jest to kwestia pewnej dojrzałości, bo jestem w tym wieku, że „przepisy na życie”, wpajane przez szkołę i rodziców, wypróbowałem już na własnej skórze. I przekonałem się, że nie ma jednego uniwersalnego! Trzeba żyć po swojemu, a to da się zrobić, tylko idąc za głosem serca. Co ciekawe, doszedłem do tych wniosków m.in. dzięki 9-letniej pracy w Teatrze Pieśń Kozła we Wrocławiu. Ten teatr bazuje na improwizacji, sceny powstają spontanicznie, „tu i teraz”, podczas prób. Na ogół jest to ciekawsze od tego, co moglibyśmy sobie wcześniej „wykombinować”. Serce ma swoje sekrety, które cały czas potrafią zaskakiwać.
Mówi pan o byciu „tu i teraz”. Dlaczego?
– Bo tylko wtedy naprawdę się jest. Ostatnio zupełnie inaczej zacząłem myśleć o przyszłości, a w zasadzie prawie wcale o niej nie myślę. Przestałem planować skrupulatnie np. swoją karierę zawodową. Kiedyś uważałem, że człowiek powinien mieć wytyczone cele i konsekwentnie je realizować. Tymczasem moje doświadczenie jest takie, że można osiągnąć wiele celów, a ciągle mieć poczucie niespełnienia. Czasem, gdy człowiek zafiksuje się na realizacji zadań, to przegapia mnóstwo fantastycznych
sytuacji, szans, ludzi i miejsc, które mogłyby zdarzyć się gdzieś po drodze i zaprowadzić nas w inne, może dużo ciekawsze rejony. Dlatego dziś daję sobie prawo do tego, by nie wiedzieć, czego tak naprawdę chcę. Dziennikarze pytają mnie tak jak pani: „Odszedł pan z serialu i jakie ma pan dalsze plany?”. Będąc absolutnie szczerym, odpowiem, że ich nie mam i daję sobie czas, by przydarzyło mi się coś nieoczekiwanego.
Jest takie powiedzenie, że świat sam za nas chce rozwiązać sprawy, tylko nie należy mu w tym przeszkadzać.
– Coś w tym jest. Niedawno pojechałem na dwutygodniowy urlop i zorientowałem się, że pewnie kiedyś zaplanowałbym precyzyjny plan zwiedzania. Sprawdziłbym, o której godzinie zamykają muzea i co warto w nich zobaczyć. A teraz pozwalam sobie, by nie wiedzieć nic. Wybieram, dokąd jadę, a potem z dnia na dzień patrzę, co się wydarzy. Lubię czasem zabłądzić bez patrzenia na mapę, bo wtedy nogi wiodą mnie w ciekawe miejsca, do których sam świadomie nigdy bym nie dotarł. I to właśnie jest w życiu najciekawsze.
4 z 6
5 z 6
6 z 6