Wywiady Party: Ilona Łepkowska o "Kogel Mogel 4" - czy to naprawdę ostatnia część kultowej serii?
Premiera "Kogel-Mogel 4" za nami! Z tej okazji przypominamy wywiad z Iloną Łepkowską, która stworzyła scenariusz do hitowej premiery.
Ilona Łepkowska koronę królowej polskich seriali nosi od lat. Zasłużenie – to ona napisała scenariusze najpopularniejszych rodzimych produkcji: „M jak miłość”, „Barw szczęścia” czy „Stulecia Winnych”. Ale Ilona Łepkowska (65) pisze też fabuły, w tym legendarny „Kogel-mogel”. Napisała scenariusz do jego czwartej, niestety ostatniej części, która właśnie wchodzi do kin.
Ilona Łepkowska jest znana także z tego, że mówi, co myśli, nawet jeśli to niepopularne. Dziś jest o niej głośno również z tego powodu. Oburzona tym, że nie wszyscy przestrzegają zasad kwarantanny, opublikowała na Facebooku list otwarty do Jarosława Kaczyńskiego. Zarzuciła mu, że odwiedzając cmentarz, zamknięty dla innych, wyraził „głęboką pogardę i całkowity brak zrozumienia uczuć zwykłych Polaków”. Plotkuje się, że właśnie przez te słowa Ilona Łepkowska kończy swoją wieloletnią współpracę z TVP. Czy to cena, która zapłaci za bycie życiową rebeliantką?
Zawsze była pani taka szczera?
Zawsze. Po prostu jestem prawdomówna, taki mam charakter i podejrzewam, że to się nie zmieni. Od 10 lat oceniam otaczających mnie ludzi i rzeczywistość w swoich felietonach. Staram się, żeby były wyraziste, bo sama też uwielbiam takie czytać, nie znoszę bezsensownego ple-ple. Ale nie jest przecież tak, że jestem bezczelną, pyskatą celebrytką, która każdemu chce dowalić. Moje felietony mają rzesze fanów, którzy są tego samego zdania co ja, ale brakuje im odwagi lub okazji, by wyrazić je głośno, albo nie mają forum, takiego jak moja rubryka w „Tele Tygodniu”.
Czy za tę bezkompromisowość płaci pani wysoką cenę?
Pyta pani o mój list do Jarosława Kaczyńskiego? Napisałam go z potrzeby serca, a liczba odpowiedzi, przedruków i polubień była tylko dowodem, że napisałam to, co myśli wielu Polaków. Nie chcę więcej o tym mówić, bo wszystko już na ten temat powiedziałam. A za szczerość zawsze płaci się wysoką cenę i proszę tych słów nie wiązać wyłącznie z moim postem na Facebooku.
Od 30 lat zajmuje się pani produkcją filmów i seriali. To chyba nie jest łatwa branża?
Dla mnie to był wymarzony zawód. Gdy samotnie wychowywałam córkę, mogłam być przy niej, kiedy byłam jej potrzebna, zajmować się codziennymi obowiązkami. Do dziś najchętniej pracuję w domu, bo jestem do tego przyzwyczajona, więc izolacja spowodowana koronawirusem nie doskwiera mi tak jak innym. Gdy zostałam producentką, miałam już dwie sfery działalności i to było idealne rozwiązanie. Pisanie w samotności zapewniało mi spokój, dawało poczucie, że nie jestem matką, której ciągle nie ma, bo jest zajęta karierą. Jednocześnie mogłam czasem dokądś wyjść i spożytkować swoją energię i wiedzę z dziedziny zarządzania.
Jako kobiecie było pani trudniej?
Skłamałabym, mówiąc, że tak. Nie odczułam nigdy, że jest nade mną szklany sufit, od którego się odbijałam tylko z tego powodu, że jestem kobietą – może dlatego, że nie przyjmowałam do wiadomości, że coś takiego w ogóle może się wydarzyć. Uważałam, że jeśli będę swoją pracę wykonywać najlepiej, jak potrafię, a jestem perfekcjonistką, to dobre zawsze się przebije. Nikt nie będzie mnie wtedy oceniał przez pryzmat tego, że jestem kobietą, tylko moich osiągnięć i wiedzy. Zawsze podchodziłam do pracy w ten sposób. I to chyba było dobre podejście.
Pani kariera scenarzystki wydaje się pasmem nieustających sukcesów.
Nie mam takiego poczucia, bo w dorobku mam też projekty, które udały się mniej i sukcesami nie były. Choćby serial „Wszystko przed nami”, który skończył się po stu odcinkach, czy film „Warsaw by Night”, w który zainwestowałam własne pieniądze, a zrobił klapę, choć moim zdaniem niezasłużenie. Cóż, nie zawsze jest różowo i każdemu graczowi zdarza się postawić na niewłaściwego konia.
A z którego projektu jest pani najbardziej dumna?
Moim największym sukcesem zawsze będzie „M jak miłość”, chociaż fani serialu za każdym razem wypominają mi śmierć Hanki Mostowiak w kartonach. Nikt nie przyjmuje do wiadomości, że ja tego serialu nie piszę i nie produkuję od ponad 10 lat!
Wyjaśnijmy to raz na zawsze: te kartony to nie pani sprawka?
Oczywiście, że nie! Mówiłam to już miliony razy! Co nie zmienia faktu, że za frustracje widzów wciąż zbieram cięgi (śmiech). Kiedy coś im się nie spodoba, zawsze piszą: „To ta beznadziejna baba, która spaprała »M jak miłość«. Tego serialu nie da się już oglądać, gdzie jest wątek przewodni?”. Osobiście jednak za swój największy zawodowy sukces uważam budowanie świetnych zespołów scenariuszowych. Przy każdym projekcie gromadziłam ludzi, których wciągałam w swój świat, uczyłam, przekazywałam im swoją wiedzę i doświadczenie.
Szefowa z takim twardym charakterem musiała budzić postrach!
Nie taki diabeł straszny (śmiech). Wymagam dużo od ludzi, ale od siebie jeszcze więcej. Jeśli trzeba, bywam ostra i konkretna, bo oczekuję od wszystkich zaangażowania i profesjonalizmu. Staram się nikogo nie upokorzyć uwagami, a jeśli muszę kogoś postawić do pionu, robię to, ale w cztery oczy. Nie jestem zaborcza, pozwalam moim podopiecznym na autonomię, realizowanie się w nowych projektach. Jestem dumna z kariery Tomka Wasilewskiego, który zaczynał w „Barwach szczęścia” i dwukrotnie w czasie pracy brał wolne na swoje filmy fabularne. Za każdym razem mówiłam mu, że jeśli nadal będzie chciał ze mną pracować, drzwi zawsze są dla niego otwarte.
Przy pani wiatru w żagle nabrały m.in. Anna Mucha, Katarzyna Glinka i Katarzyna Zielińska. Czy je też zdarzyło się pani postawić do pionu?
Czasami, jak każdego. Popularność ma dobre i złe strony. Bywa, że komuś zaszumi w głowie i zaczyna się zachowywać nie tak, jak należy. Każdy ma momenty kryzysowe – to normalne. Jeśli się z kimś nie da pracować, to się nie da, ale zawsze szukam porozumienia.
A udało się znaleźć porozumienie z Ewą Kasprzyk, z którą podobno jest pani skłócona?
Po premierze trzeciej części „Kogla-mogla” Ewa nie była zadowolona z wycięcia niektórych scen z jej udziałem. Mówimy o scenach, które były pomysłem samej aktorki i reżysera. Ostatecznie ich nie wykorzystaliśmy, ale takimi prawami rządzi się montaż. Uważam, że publiczne pretensje z tego tytułu są rodzajem pewnej nielojalności, ale konfliktu, o którym można usłyszeć, nie ma.
To znaczy, że Ewa Kasprzyk wystąpi w czwartej części „Kogla-mogla”?
Postać grana przez Ewę Kasprzyk pojawia się w kolejnej części i na pewno zaproszę ją do współpracy. Scenariusz jest gotowy, właśnie nanoszę ostatnie poprawki. Zapowiada się, że będzie to zwariowany film, bliski współczesnym gustom. Mam nadzieję, że sytuacja z koronawirusem zostanie na tyle opanowana, że w sierpniu uda nam się wejść na plan zdjęciowy. Oby tylko nie była to płonna nadzieja.
Kogo jeszcze zobaczymy w obsadzie?
Trzon będą stanowić te same gwiazdy co w trzeciej części: Grażyna Błęcka-Kolska, Katarzyna Łaniewska, Anna Mucha, Nikodem Rozbicki, Zdzisław Wardejn, Aleksandra Hamkało. Dojdą dwie nowe postaci, ale kto je zagra, nie zdradzę.
Pani córka twierdzi, że teraz kręci pani zwykłe komedie, a kiedyś pisała kultowe. Czy „Kogel-mogel 4” ma szansę taki się stać?
Mam nadzieję, bo inaczej po co to robić? Przecież nie dla pieniędzy. Film staje się kultowy zupełnie nieoczekiwanie. Czasem są nimi produkcje, które wcale na takie się nie zapowiadały.
Pisze pani nie tylko scenariusze, ale i książki. Niedawno ukazała się „Idealna rodzina”. Czy ma pani receptę, jak taką stworzyć?
Jej fundamentem muszą być trzy wartości: miłość, szacunek i tolerancja. Ludzie całe życie szukają ideałów, a ich nie ma. Trzykrotnie się rozwodziłam. Kiedy już zdecydowałam, że będę sama, poznałam Sławka (Czesława Bieleckiego – przyp. red.), mężczyznę, z którym jestem do dziś. Ale być może gdybyśmy zeszli się jako młodzi ludzie, tobyśmy się pozabijali. Oboje mamy silne charaktery, jesteśmy bardzo niezależni. Mimo to od 11 lat tworzymy udaną patchworkową rodzinę, choć nasz związek jest daleki od ideału – tworzy się też w rozmaitych problemach, konfliktach. Nie jesteśmy papużkami nierozłączkami, nie spijamy sobie z dzióbków.
A co kocha w nim pani najbardziej?
To przede wszystkim człowiek rodzinny, lojalny, który umie wybaczać. Jest dla mnie również bardzo atrakcyjnym partnerem intelektualnym, dlatego wiele rzeczy, które są dla mnie szalenie istotne, udało się w tym związku zrealizować. W dorosłym życiu mamy dwie możliwości: popełniamy błędy naszych rodziców albo ustawiamy się do nich w kontrze.
Niech zgadnę: pani była buntowniczką
Coś w tym jest, że zawsze idę pod prąd. Miałam bardzo surowego ojca, więc kiedy sama zostałam matką, zachowywałam się odwrotnie w stosunku do córki niż moi rodzice wobec mnie. Moje dzieciństwo wspominam jako ciągłe zakazy, dlatego mojej córce Weronice dawałam dużo więcej swobody – i to się sprawdziło. Nigdy nic złego nie zrobiła i nie miałam z nią problemów wychowawczych, które teoretycznie mogłyby się pojawić.
Mama była równie surowa jak ojciec?
Moja mama żyła przede wszystkim życiem swojego męża i swoich dzieci. Gdy ojciec zmarł, miała 59 lat. Nie miała przyjaciół, znajomych, pasji, swojego życia. Jedyne, czym się zajmowała oprócz prowadzenia domu i wychowywania dzieci, to przepisywanie książek ojca na maszynie. Ja tak żyć nie chciałam. Zawsze starałam się pokazywać Weronice na swoim przykładzie, że kobieta ma prawo do własnych pasji, niezależności, pieniędzy i decyzji, a wyjście za mąż nie musi być jedyną słuszną drogą. Można mieć inną.
I jaką drogę wybrała pani córka?
Wyrosła na silną i niezależną kobietę, prowadzi życie, które ją satysfakcjonuje. Do tej pory nie jest żoną i matką, choć kto wie, co się jeszcze zdarzy. Nie pytam jej, jak mamusie z seriali i filmów, kiedy wreszcie wyjdzie za mąż i dostarczy mi wnusia. Daję jej prawo do tego, by żyła po swojemu i podejmowała własne decyzje.
Jest pani kobietą z zasadami, ale podobno czasem daje pani sobie wchodzić na głowę.
Nikt mi na nią nie wchodzi, sama ją podstawiam. Chcę swoim bliskim maksymalnie ułatwić życie i zanim ktokolwiek mnie poprosi, ja już biegnę z pomocą. Każdemu chciałabym nieba przychylić i to nie jest dobre, bo może być postrzegane jako ingerencja w cudze życie. Finał jest taki, że chcąc pomóc innym, często utrudniam życie sobie. Ale taki już mam charakter.
Nauczyła się pani być dobra także dla siebie?
Zdecydowanie! Zmusiło mnie do tego życie. Chciałam wziąć na swoje barki problemy całego świata, ale nie uniosłam tego psychicznie. Zrozumiałam, że trzeba poprosić o pomoc, pójść na terapię. Poszukać w swoim życiu błędów, tego, co robiłam źle, żeby nie płacić za to tak ogromnej ceny.
Dziś czuje się pani szczęśliwą kobietą?
Jestem typem trochę depresyjnym, więc obawiam się, że nigdy nie będę się czuła do końca szczęśliwa. Ale mogę powiedzieć, że jestem spokojna, spełniona i zadowolona z obecnego życia.
Często bywa pani smutna?
Bywam. Smutek też jest w życiu potrzebny, choć o rzeczach, które mnie smucą, mogłabym popełnić kolejną książkę.
Wielu widzom również będzie smutno, gdy definitywnie zakończy pani współpracę z TVP. Naprawdę tak się stanie?
Na razie to tylko przerwa. Pracuję nad trzecim, ostatnim sezonem „Stulecia Winnych”. Nie mam nowego projektu, który miałabym współtworzyć w TVP, oprócz seriali, które są na antenie. I nie jest to demonstracja z mojej strony. Ale na pewno nie będę odpoczywać, bo mam dwie fabuły do napisania.
Nawet w dobie koronawirusa nie zwalnia pani tempa?
Mieszkamy na wsi, a tu też się świetnie wypoczywa. Nie biegam na spotkania, teraz odbywam je przez internet. Zrezygnowałam z butów na obcasie, a wyjściowe ubrania zamieniłam na wygodny dres. Więcej gotuję. Czasem pozwalam sobie na guilty pleasures – trochę za dużo wina i pół sezonu serialu w jeden wieczór (śmiech). Jak mam ochotę, idę na spacer do lasu albo zaszywam się w ogrodzie. Pieląc grządki, najlepiej porządkuję myśli.
Rozmawiała Magdalena Jabłońska-Borowik
Zobacz także: Gotowi na nowy QUIZ z "M jak miłość"? Sprawdźcie, jak wiele pamiętacie z ostatnich odcinków serialu!
Ilona Łepkowska zaczęła karierę filmową na początku lat 80. Spod jej ręki wyszły scenariusze m.in. kultowego „Kogla-mogla” i „Och, Karol” oraz seriali: „Radio Romans”, „M jak miłość”, „Klan”.