Reklama

Violetta Villas zmarła w grudniu 2011 roku, ale do tej pory jest o niej głośno. Niestety, nie ze względu na dokonania muzyczne, ale jej ostatnie lata życia spędzone pod opieką Elżbiety B., która zajmowała się również wielkim domem artystki w Magdalence. Niedawno prasa poinformowała, że kobieta urządziła tam melinę, wyprzedając przy okazji pamiątki po Villas. Przypomnijmy: Opiekunka Villas próbuje się dorobić na jej śmierci. Głos zabrał syn artystki

Reklama

Głos w sprawie życia piosenkarki zabrał również dziennikarz muzyczny, Bohdan Gadomski. W rozmowie z Onetem zdradził kilka pikantnych szczegółów z życia Violetty. Okazuje się, że Villas zauroczyła się Gadomskim, gdy ten opublikował, jako jeden z nielicznych, artykuł o jej życiu zawodowym. Gwiazda zaprosiła go do siebie do domu, a po serii spotkań, chciała wyjść za niego za mąż:

Powiedziała mi, że kiedy czytała mój tekst, to płakała. To było moją przepustką do niej. Dostąpiłem zaszczytu odwiedzenia jej w zakratowanej willi w Magdalence: kolejno pięć godzin, cztery godziny i jeszcze byłem trzy godziny u matki, która pokazała mi całą willę od góry do dołu. Rozmawialiśmy wiele godzin, Violetta uwielbiała takie rozmowy prowadzić, zwłaszcza w nocy. Pewnego dnia zaproponowała mi małżeństwo. Zadzwoniła do mojej mamy i powiedziała, że miała proroczy sen, w tym śnie była wysoka drabina, na jej szczycie stałem ja, a ona wchodziła po tej drabinie. - mówi dziennikarz

Później nie było tak kolorowo. Villas miała wielkie mniemanie o sobie, łatwo było jej podpaść. Reagowała w gwałtowny i agresywny sposób. Doświadczył tego Gadomski, który pewnego razu mógł stracić życie:

Nie wiedziałem, że ona jest chora psychicznie – dowiedziałem się dopiero później, że ma wybuchy agresji i napady złości. Violetta bez powodu rzuciła we mnie popielniczką. Chciała mnie zabić za jedno pytanie: "Czy ma pani kogoś, kto pomaga pani w reżyserii recitalu? Bo przydałby się." Wtedy ofuknęła mnie, że jest gwiazdą światowego formatu i nie potrzebuje reżysera. Najpierw rzuciła we mnie filiżanką, a później chwyciła gigantyczną popielniczkę, i gdybym się nie uchylił, to byłbym zabity. Po wszystkim, zaczęła dzwonić po taksówkę, ale powiedziałem: nie, dziękuję, przyjechałem autobusem, więc odjadę autobusem. Było już po 22, ciemno, las, cudem zdążyłem na ostatni autobus z Magdalenki do Warszawy - wspomina dziennikarz

Chyba aż ciężko w to wszystko uwierzyć...

Zobacz: Anna Mucha o Villas: Uciekała i oszukiwała

Reklama

Świat komentuje śmierć Villas:

Reklama
Reklama
Reklama