Przez ostatnie półtora roku żyła na wariackich papierach. Blanka Lipińska (35) najpierw przygotowywała się do premiery filmu „365 dni”, nakręconego na podstawie jej bestsellera. Potem weszła na plan nowego programu Polsatu o zawodnikach MMA „Tylko jeden”, którego jest gospodynią. Na początku roku szczęśliwie się zakochała, ale swój związek z muzykiem Afromental Aleksandrem Baronem ukrywała. Dlaczego?

Reklama

– Zrobiliśmy to celowo. Chcieliśmy dać sobie czas, by poznać się lepiej. Przekonać się, czy do siebie pasujemy, bo przecież po tygodniu lub miesiącu mogło się okazać, że nic z tego nie będzie. Dziś mogę powiedzieć, że jestem zakochana i szczęśliwa, bo znalazłam faceta, z którym się świetnie bawimy, rozumiemy i uzupełniamy – mówi „Fleszowi” Lipińska.

Blanka i Baron mieszkają razem, na razie w dwóch mieszkaniach – raz u niej, raz u niego. Czy są gotowi na kolejny krok?

Zapewniałaś, że podczas kwarantanny będziesz odpoczywać, tymczasem ciągle jesteś w ruchu i wymyślasz sobie nowe zajęcia!

I odpoczywam, tylko mój odpoczynek wygląda nieco inaczej niż u większości ludzi. Męczy mnie leżenie, siedzenie w miejscu i stagnacja. Najlepiej się relaksuję, gdy nie muszę się spieszyć, nastawiać budzika, pędzić na montaż albo kolejne wywiady. Nie czuję presji terminów. Mogę pójść spać o szóstej rano i wstać, o której chcę. Żyć swoim rytmem, w który nikt nie ingeruje.

I gotować! Chyba minęłaś się z powołaniem?

Uwielbiam gotować i jest to zajęcie, które mnie najskuteczniej odstresowuje. No, prawie najskuteczniej! (śmiech) Ale poważnie. Kiedy potrzebuję pomyśleć, podjąć jakąś decyzję, gdy jestem smutna i zła, staję do garów. Traktuję to jak terapię. Kiedy jestem szczęśliwa, sprawia mi to jeszcze większą frajdę. Teraz mam na tę pasję mnóstwo czasu, więc eksperymentuję i ulepszam albo modyfikuję swoje przepisy.

Kto cię wprowadził w arkana sztuki kulinarnej?

Zaczęłam gotować, jak miałam pięć lat. Pewnego ranka czekałam, aż mama zrobi mi śniadanie. Na małym gazie postawiła patelnię, ale do drzwi zapukała listonoszka – grubsza pani z wąsem na rowerze. Zagadały się, a ja byłam już tak głodna i zniecierpliwiona, że podstawiłam sobie stołeczek, sama wbiłam na tę patelnię jajka i zrobiłam swoją pierwszą w życiu jajecznicę. Byłam z siebie dumna i zadowolona. Mama nieco mniej, bo jej dziecko majstrowało przy gazie (śmiech). Dwa lata później już smażyłam racuchy i piekłam sama ciasta. Potem, gdy skończyłam 14 lat, moja miłość do gotowania nagle wygasła i ustąpiła miejsca innym zainteresowaniom.

Zobacz także

A teraz wróciła ze zdwojoną mocą!

Wróciła, kiedy zaczęłam swoją pierwszą pracę w spa w hotelu w Kazimierzu Dolnym. Po zmianie często przychodziłam podglądać, jak szef kuchni Piotr Gietner „dziwacznie” łączy składniki, np. pasztet z truskawkami. Wypytywałam go o każdy szczegół i technikę. A on uczył mnie m.in., czym różni się pasztet od rillettes. Od tego momentu zaczęłam gotować odważniej i z jeszcze większą pasją. I tak jest do dziś.

Patrząc na twoją drobną figurę, odnoszę wrażenie, że może i dużo gotujesz, za to niewiele jesz. Mam rację?

Absolutną! Ale u mnie nic się nie marnuje, bo wszystko, co ugotuję, rozdaję przyjaciołom albo mrożę, żeby nakarmić ich później. Teraz rozpieszczam kulinarnie Aleksandra, któremu moja kuchnia chyba bardzo smakuje. I od razu uprzedzę twoje pytanie – moje dania nie bazują tylko na kiszonej kapuście, jaj- kach, cebuli i czerwonym wytrawnym winie. To mój kulinarny niezbędnik. Baron jada bardziej wyszukane potrawy, chociaż nie brakuje w nich tych czterech składników.

Skoro już jesteśmy przy winie, za co ostatnio wznosisz toasty?

Ostatnio wznoszę głównie toasty dziękczynne. Jestem wdzięczna za to, co mam, i za wszystkie sukcesy. Za to, co czuję. Za człowieka, który jest u mojego boku. Za to, że dzięki niemu nie jestem sama. Mam sporo powodów do wdzięczności.

Zakochana Blanka chyba nie cierpi z powodu kwarantanny?

Chciałabym tylko tak cierpieć w życiu. Ale to „cierpienie” wyjdzie mi bokiem. Dosłownie, bo szczęśliwa w miłości Blanka Lipińska to grubsza Blanka Lipińska. Z ulubionej wagi 48 kilogramów dobiłam prawie do 53 i obawiam się, że to nie koniec. Co nie zmienia faktu, że uśmiech nie schodzi mi z twarzy, jestem łagodniejsza, ugodowa, łatwiej się ze mną dogadać. Jestem zamknięta w kokonie różowych okularów, więc nawet kwarantanna nie psuje mi humoru.

Jak słucham tego, co mówisz, to zaczynam myśleć, że Aleksander Baron wcale nie jest muzykiem, tylko czarodziejem!

Zaczarował mnie totalnie, fakt. Ma taką czarodziejską różdżkę i nią czaruje (śmiech), a ja poddaję się tej magii, bo jest w tym rzeczywiście dobry!

I w dodatku obdarowuje cię nietuzinkowymi prezentami.

Jestem pragmatyczna i uwielbiam praktyczne prezenty. Kupił mi np. soczewki kontaktowe zmieniające kolor oczu, bo chciałam je zamówić, i mleko do herbaty, które dość trudno dostać. W bagażniku jego auta zawsze są karton mleka, moje ulubione kakao i ksylitol, bo wie, że bez tego nie zaczynam dnia. Dba, by w moich wazonach zawsze stały świeże kwiaty. Alek notorycznie jest w niedoczasie, więc na początku znajomości za każdą minutę spóźnienia postanowił dawać mi jeden kwiat.

Pytać, czy liczyłaś je w dziesiątkach, czy w setkach?

Nie wystarczało mi wazonów (śmiech). Ostatnio dostałam od niego głośnik Marshalla, który jednocześnie jest wzmacniaczem, choć nigdy na niczym nie grałam. No, może na nerwach. Kiedyś śpiewałam w chórze kościelnym, później jako solistka w chórze szkolnym. Nigdy natomiast nie uczyłam się grać na gitarze, bo nie potrafiłam czytać nut. Aleksander udowadnia mi, że nie muszę tego umieć, żeby grać, bo mam bardzo dobry słuch muzyczny – i właśnie z tego powodu dostałam ten prezent.

Masz swojego prywatnego nauczyciela.

Alek uczy mnie chwytów i gry na gitarze, ale nadal wolę patrzeć, jak mój czarodziej gra i komponuje. Widzę, jaką radość daje mu muzyka i jak go pochłania. Uwielbiam patrzeć na jego proces twórczy. A najbardziej lubię, gdy wchodzi do studia na pięć minut, żeby rzekomo zagrać mi coś, co urodziło się w jego głowie, i znika tam na sześć godzin! Przypuszczam, że robi to celowo, bo widzi moje uwielbienie, kiedy tylko chwyta za gitarę, saksofon czy siada do fortepianu albo perkusji. Wtedy z niewiadomych przyczyn nie mogę przestać się uśmiechać. Przyznaję, że trochę się wymiguję od nauki, bo uważam, że mamy teraz lepsze rzeczy do roboty.

Jak najchętniej spędzacie wolny czas?

Ciągle wymyślam nowe aktywności, które spotykają się z większym lub mniejszym aplauzem Alka. Śpimy do późna, bo w nocy oglądamy seriale i bajki na Netfliksie. Kiedy ja gotuję, Alek zazwyczaj komponuje. Dzisiaj np. postanowiliśmy powiesić lampki na balkonie. Wcześniej wyrzucaliśmy meble i kupowaliśmy nowe. Jutro będziemy oklejać drzwi, a za tydzień? Strach się bać! Kto wie, może np. wykopiemy tunel pod blokiem?

Teraz jesteście całe dnie razem, wcześniej nie było to możliwe

Oboje mamy podobne podejście do kwarantanny. Traktujemy ją trochę jak dar losu, dzięki któremu mogliśmy się zatrzymać, rozejrzeć, przewartościować swoje życie. Śmiejemy się, że nasza kwarantanna trwa już trzy miesiące. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, nie chcieliśmy robić z tego kwestii medialnej i narażać się na głupie komentarze, oceny i porównania. Zależało nam, by utrzymać tę relację jak najdłużej w tajemnicy. Po prostu się poznać – bez czytania czy słuchania rad tych, co wiedzą lepiej. Dlatego na własne życzenie od pierwszej randki zamknęliśmy się w domu. Nie wyszliśmy publicznie nigdzie. Sorry, raz! W niedzielę o dwudziestej drugiej do kina, w którym nie było żywej duszy. I dobrze zrobiliśmy, bo teraz wszystko, co wrzucamy na swój Instagram, jest wnikliwie analizowane albo przedrukowywane.

Dziwisz się? Jesteście obecnie najgorętszą parą w show-biznesie.

Wyobrażasz sobie, że ludzie robią nam zdjęcia nawet na zakupach? Przecież to chore! Kogo obchodzi, że obściskiwaliśmy się koło mrożonek? Koło chleba też się tuliliśmy, a o tym już nikt nie napisał.

Instagram

Teraz macie okazję nie tylko się tulić, ale też lepiej poznać od tej prawdziwej, nie medialnej strony.

Poznałam Aleksandra nie jako jurora z „The Voice” czy gitarzystę Afromental. Tylko jako faceta z ogromnym poczuciem humoru, niezwykle szarmanckiego, romantycznego, urzekającego, a przede wszystkim bardzo spokojnego. Alek nie jest moim przeciwieństwem, które mnie przyciąga. Jest brakującym puzzlem w mojej układance. Ale wiesz, co jest najfajniejsze? Oboje jesteśmy odpałowcami. On jest równie ześwirowany co ja, tylko na innym poziomie. Zazdroszczę mu tej beztroski, którą gdzieś po drodze zgubiłam, ale którą też dzięki niemu na nowo odkrywam. On dla odmiany uczy się ode mnie, jak być bardziej poukładanym.

Czyli wreszcie trafiłaś na właściwego faceta?

Trafiłam na wyjątkowego. Kiedyś oczekiwałam, że facet będzie ode mnie silniejszy, bogatszy, bardziej poukładany biznesowo, bo tak rozumiałam poczucie bezpieczeństwa. Dziś jestem niezależną kobietą i zupełnie innych rzeczy oczekuję od mojego partnera. Zawsze chciałam, żeby ktoś poskromił drzemiącą we mnie złośnicę, tylko nie wiedziałam, w jaki sposób ma to zrobić. I oto pojawia się pan Aleksander Milwiw-Baron, który jednym zdaniem, gestem lub spojrzeniem potrafi mnie ujarzmić. Znam już Aleksandra, Alka, Alusia. Nie mogę się doczekać, kiedy poznam jego ostatnią twarz: Barona. Ale z tym muszę zaczekać, aż zespół Afromental znów zacznie grać koncerty. Na razie cieszę się z prywatnych występów.

Skoro uczysz się grać, może stworzycie jakiś wspólny projekt?

Na razie najlepiej wychodzi nam projekt: budowanie relacji. Alek cały czas coś nagrywa, więc może wykorzystamy któryś z jego utworów w moim następnym filmie? Trudno powiedzieć, bo jeszcze nie słyszałam wszystkich kawałków, gdyż mój perfekcjonista je dopracowuje. Ale w całej swej romantyczności obiecał mi piosenkę – tylko dla mnie! 22 lipca mam urodziny i może to będzie prezent z tej okazji? Liczę, że tak.

Jakie jeszcze macie plany na najbliższą przyszłość?

Na pewno chciałabym pójść na koncert swojego chłopaka, żeby zobaczyć, jak Baron macha na scenie dredami, bo – nie ukrywam – bardzo mnie to kręci (śmiech). W obecnej sytuacji trudno snuć jakiekolwiek plany, więc po prostu będziemy się cieszyć każdym wspólnie spędzonym dniem. Jestem „po słowie” z moimi czytelnikami. Obiecałam, że jeśli uda nam się zebrać pieniądze na drugi respirator (łącznie 160 tys. złotych), przeczytam im osobiście pierwszy rozdział mojej czwartej książki. I tak się stanie!

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama