Reklama

I jeszcze z zarzutami, że rozbiła małżeństwo Michała Wiśniewskiego i Mandaryny. Przetrwała to, bo kochała. Są już ze sobą trzy lata, mają dwie córeczki. Na pytanie, czy czuje trwałość ich rodziny, Anna odpowiada: „Nigdy nie żałowałam, że wyszłam za Michała. Drugi raz zdecydowałabym tak samo”.

Reklama

– Jak się żyje z Michałem?
Anna Wiśniewska:
Barwnie, we wszystkich kolorach tęczy. Nie tylko w czerwonym i pomarańczowym, jak ostatnio.

– W zielonym też?
Anna Wiśniewska:
Też. Ale jak urodziła się Etienette, to tata po miesiącu zmienił kolor włosów z zielonego na różowy, a mama z blond na czerwony. Ale kolory to tylko taki symbol zmian, bo są one o wiele głębsze, przynajmniej dla mnie. Zastanawiałam się nawet niedawno, że moje życie, odkąd jestem z Michałem, bardzo przyśpieszyło. Nagle stałam się mężatką, urodziłam dziecko, teraz drugie.

– Trudno uwierzyć?
Anna Wiśniewska:
Bardzo trudno. Na pewno związałam się z inspirującym i twórczym człowiekiem.

– I nie chodzi tylko o kolory włosów?
Anna Wiśniewska:
Te włosy to taki żart. Tak naprawdę Michał jest osobą, po której się można wszystkiego spodziewać. Ma różne szalone pomysły. Czasami to może przeszkadzać, bo przy małych dzieciach trudno na przykład tak nagle się zebrać i gdzieś wyjechać, bo akurat naszła taka ochota. Ale z drugiej strony jego pomysłowość bardzo mi imponuje.

– Myślę jednak, że miałaś dużo wątpliwości, wiążąc się z nim?
Anna Wiśniewska:
Miałam tysiąc wątpliwości. Każda kobieta chce mieć partnera tylko dla siebie, a życie Michała było zawsze pod obstrzałem. Nie chodzi jednak o przejścia, które działy się na oczach mediów, ale także o jego osobowość. Wiedziałam, że Michał to duże wyzwanie, zwłaszcza dla kobiety, która będzie matką jego dzieci. Że ta kobieta musi sprostać jego wymaganiom, musi iść na kompromis, dopasować się do niego, nie mieć mu za złe przeszłości.

– Rozumiem – dwie żony, burzliwy rozwód, dwójka dzieci z poprzedniego związku…
Anna Wiśniewska:
Dokładnie. Do dziś nie umiem sobie poradzić z medialnością jego życia. Nie jestem introwertyczna, ale lubię też trochę przed światem zamknąć drzwi. Nie zwierzam się tak ekstremalnie, jak Michał. On jest szczery, nie robi nic na pokaz. Lecz ta szczerość sprawia, że kiedy idę do sklepu, czuję na sobie ludzki wzrok. I taki przymus tłumaczenia się z tego, jak żyję.

– Wiele osób nie rokowało Wam długiej przyszłości. Związaliście się ze sobą szybko po rozstaniu Michała z Mandaryną.
Anna Wiśniewska:
Ludzie uważają, że Michał mnie wykorzystał, by ostatecznie przeciąć sytuację z przeszłości. I nawet gdy plotki na ten temat przycichły, podejrzliwość we mnie została. Stałam się nieufna, trudno mi nawet rozmawiać z kimś obcym bez ubocznych myśli, że ten ktoś patrzy na mnie z dezaprobatą. A przecież to nie przeze mnie małżeństwo Michała się rozpadło. Ja w zespole Ich Troje byłam wtedy już od czterech lat. Nie knułam spisków, nie miałam wobec Michała ukrytych zamiarów. Gdyby to ode mnie zależało, nie rozstałby się z Martą.

– Chyba nikt Cię nie podejrzewa, że mogłabyś rozbić małżeństwo. Tu chodziło tylko o tę łatwość przejścia z jednego związku do drugiego.
Anna Wiśniewska:
To są decyzje Michała i ja nie chcę w nie wnikać. Wszystko jednak, co się wtedy wydarzyło, zamknęło mi drogę do jakichkolwiek relacji z jego poprzednią żoną. Nie wyobrażam sobie spotkania z Mandaryną, dopóki nie usłyszę publicznego „przepraszam” po oskarżeniach, jakie padły pod moim adresem.

– Ale z dziećmi Michała i Mandaryny się widujesz?
Anna Wiśniewska:
Oczywiście – dzieciaki są cudowne. Mądre, chociaż to jeszcze maluchy. Nie komentują naszego życia. Dla nich nie jestem jakąś tam macochą ani ciocią, tylko po prostu Anią. Teraz były przez weekend, by poznać najmłodszą siostrzyczkę. Xavier i Michał żartują, że są jedynymi mężczyznami w tej rodzinie, więc muszą się trzymać razem. Jestem świadoma tego, że dzieci w miarę upływu czasu będą zadawać coraz więcej pytań. Mnie też. Będę mogła powiedzieć im szczerze, że dla mnie słowo „rozwód” brzmi naprawdę dramatycznie. Może dlatego, że wychowałam się w pełnej rodzinie – moi rodzice są ze sobą 30 lat i nigdy żaden kryzys nie zagroził trwałości ich małżeństwa.

– Powiedziałaś to Michałowi?
Anna Wiśniewska:
On o tym wszystkim wiedział. Wiedział też, że dla mnie nie jest problemem, iż mężczyzna, z którym się wiążę, ma dzieci.

– Co więc było problemem?
Anna Wiśniewska:
Widzisz, ja byłam przerażona, gdy mówił o ślubie i wspólnym życiu. Nie dlatego, że w ogóle tego sobie nie wyobrażałam. Tylko do bycia z kimś podchodziłam bardzo tradycjonalnie i zachowawczo. Zawsze myślałam, że najpierw trzeba się jakoś spotykać, chodzić ze sobą do kina, do parku, trzymać się za ręce itd. I dopiero potem wyznać sobie miłość i zacząć rozmowy o przyszłości. A u nas to potoczyło się bardzo szybko. Teraz, po prawie trzech latach, o wiele lepiej rozumiem Michała, wiem, że on nie chciał być ze mną tak po prostu, żeby tylko przykleić plaster na rany. On naprawdę chciał mieć żonę, dzieci i szczęśliwy dom. I spieszył się. Może na początku to mnie przeraziło, lecz teraz dodaje mi pewności, że on naprawdę to ceni. Musiałam dojrzeć do jego wizji życia.

– I nabrałaś spokoju?
Anna Wiśniewska:
Dzisiaj mam w sobie ogromny spokój, ale mam też poczucie krzywdy, że ktoś, kto mnie nigdy nie poznał, tylko przeczytał o nas ileś tam dziwnych historii, może sobie pomyśleć, że mi odbiło albo że poszłam na lep dobrego życia. Owszem, mam teraz o wiele więcej pieniędzy, z którymi dawniej bywało u mnie krucho. Ale tak naprawdę one niewiele dla mnie znaczyły, nie były żadnym magnesem. Magnesem był i jest Michał, któremu naprawdę trudno się oprzeć. Przy nim czuję się szczęśliwa, spełniona i daj Boże, żeby tak było całe życie.

– Kiedy przyjęto Cię do zespołu Ich Troje, jak traktowałaś Michała?
Anna Wiśniewska:
Przez pierwszy rok w ogóle się do niego nie odzywałam, bo się go po prostu bałam. Dla mnie był jak postać z innej planety. Byłam trochę nieśmiała, małomówna, chodziłam w długim czarnym swetrze, śpiewałam ciężkie teksty i miałam nadzieję, że kogoś zaczaruję moim głosem. A tutaj musiałam się zdobyć na kompletny przełom, całkiem inną stylistykę, odważyć się na włożenie kusej spódniczki i mówienie o tym, czego chcę, a czego nie chcę. A potem była długa trasa z Lepperem przed wyborami prezydenckimi i obserwowałam Michała w różnych sytuacjach i nastrojach. Wtedy już w jego małżeństwie zaczęło się źle dziać. Żal mi go było.

– Żal?
Anna Wiśniewska:
Tak, bardzo. Zwłaszcza że wiedziałam, jaki ma poważny stosunek do rodziny. Przecież ja „chórkowałam” przez dziesięć lat, wiem, co się dzieje po koncertach, gdy ktoś wierny jest szczytnym wyjątkiem od reguły. Michała zaś nigdy nie widywałam w dwuznacznej sytuacji, a nawet w całkiem niewinnej, żeby umówił się na przykład z fanką na kawę. Dla mnie więc było szokiem, że on się łamie i nie potrafi uratować rodziny.

– Mnie kiedyś ujął otwartością, chociaż wiele osób ostrzegało, że z jego strony to taka gra.
Anna Wiśniewska:
Grać można przez chwilę, na pokaz, ale nie w codziennym życiu, gdzie co chwilę zdarzają się sytuacje podbramkowe. Ja zawsze wyczuwam grę, bo mój życiorys był prosty i zwykły. Rodzina, szkoła, liceum, studia, a przy okazji muzyka. Oczywiście i miłości były, i nawet zaręczyny, jakieś plany życiowe. Przecież ja z Michałem związałam się, mając już 29 lat. Oboje byliśmy w pełni ukształtowani, mieliśmy różne doświadczenia. Gdybyśmy byli 20-latkami, pewnie byłoby nam łatwiej osiągnąć kompromis. A tak… musieliśmy się siebie wzajemnie nauczyć.

– W swoim blogu napisałaś, że budowanie szczęśliwego związku nie jest łatwe. I że to nie unikanie sprzeczek gwarantuje udane pożycie, tylko umiejętność szybkiego godzenia się.
Anna Wiśniewska:
To prawda. Jesteśmy oboje pełni temperamentu, chociaż inaczej go wyrażamy. Ja tłukę talerze i przez kwadrans krzyczę wniebogłosy, Michał natomiast woli zamilknąć, nawet, o zgrozo, na trzy dni, bo to jego zdaniem uzdrowi sytuację.

– Moim zdaniem lepiej jest wylać z siebie emocje.
Anna Wiśniewska:
Moim też, bo ja za piętnaście minut wszystko zapominam, wybaczam i znowu jest dobrze. Ale trudno sobie wyobrazić, co zdarzyłoby się, gdybym trafiła na takiego krzykacza, jak ja. Mamy za sobą trudny rok, urodziła nam się druga córcia, ciąża była pełna niespodzianek, bo co jakiś czas dziecko układało się pupcią w dół. Baliśmy się więc, że grozi nam poród pośladkowy albo cesarka, a to nie sprzyjało wyluzowanej domowej atmosferze.

– Ale macie to już za sobą. Vivienne urodziła się w sposób naturalny.
Anna Wiśniewska:
I bardzo szybko. Jeszcze krócej ją rodziłam niż Eti. Michał był ze mną na sali porodowej. Już przy pierwszym dziecku zagroziłam, że bez niego tam nie wejdę. Mój mąż sprawdza się w ekstremalnych sytuacjach. Jego nic nie przeraża. Najtrudniejsze sprawy potrafi załatwiać jak mężczyzna. Teraz znowu będzie miał okazję się sprawdzić. Czeka nas przeprowadzka do Warszawy.

– Chcecie wyprowadzić się z tego przestronnego domu w Magdalence?
Anna Wiśniewska:
Małżeństwo powinno wybudować dom dla siebie, a nie mieszkać w starym, z poprzedniego życia. Michał ma już wszystko w głowie poukładane. On nosi w sobie takie marzenie, żeby jego plany były zrealizowane w każdym szczególe. W drobiazgach jednak zostawia mi wolną rękę.

– Ale decyzje podejmuje sam?
Anna Wiśniewska:
Decydujemy wspólnie. Dla jasności – nie kłócimy się o jakieś sprawy kluczowe dla związku czy dla dzieci. Natomiast walczymy o duperele. Wyznaczamy sobie pewne granice. To moje pole, a to twoje, moje i twoje racje. I żadne nie daje się przekonać. Tak przynajmniej było przez pierwszy rok.

– Chcesz mieć takie terytorium, którego on nie przekroczy?
Anna Wiśniewska:
Tak. Mam też swoje nawyki. Na przykład zawsze zakręcam tubkę pasty do zębów, a Michał nie.

– Mężczyźni nigdy nie zakręcają.
Anna Wiśniewska:
Michał więc jest stuprocentowym mężczyzną. Ale można tę pastę przeżyć. Ja w ogóle nie lubię jęczeć, skarżyć się. Powiem więc tyle, że dużo jest do zrobienia, by uczynić nasz dom szczęśliwszym. I żebyśmy z Michałem lepiej się rozumieli.

– Co to znaczy szczęśliwszy?
Anna Wiśniewska:
Chodzi o lepszą organizację życia. Bo ja jestem chodzącym chaosem i ciągle mam tysiąc problemów: a to komórkę gdzieś posiałam, a to zapominam o czymś. W dodatku nie wyhamowałam jeszcze w pracy, nie zrobiłam sobie przerwy od zawodu. Niczego sobie nie odpuszczam, chociaż obowiązków przybywa. Zarzucam Michała ciągle gradem pytań w rodzaju: to o której dzieci będą? Czy zostaną na obiedzie? Jak je przywieźć? Kiedy odwieźć? I tak dalej. Muszę panować nad szczegółami. Michał panuje nad sprawami kluczowymi.

– Pomaga Ci?
Anna Wiśniewska:
Tak, ale jak urodziła się Eti, byłam tak zaborcza, że nikomu nie pozwoliłam nawet wziąć ją na ręce na dłużej niż pięć minut. Wszystko musiałam robić sama. Michał po dwóch miesiącach miał już tego dosyć, bo chociaż spotykaliśmy się w tym samym łóżku, to ja padałam jak długa, na nic nie miałam siły. Czekał, żebyśmy razem gdzieś wyszli, a mnie od razu bolało, że przez trzy godziny nie zobaczę dziecka. Z tej nadopiekuńczości wyleczył mnie trochę wyjazd do Stanów, ponieważ musiałam część obowiązków przerzucić na panią Genię i jakoś świat się nie zawalił.

– Michał ma Ci za złe takie stuprocentowe macierzyństwo?
Anna Wiśniewska:
Nie, on je we mnie lubi, ale z pewnością trudno mu pojąć moją chorobę bycia „naj”. Bo ja muszę być superżoną, superkochanką, supermamą i jeszcze superwokalistką. Jestem kontrolerką, panią kierowniczką, i to wszystkich dookoła. Ja lubię taki boży porządek. Mąż to głowa rodziny, a żona to kobieta, która trzyma w ręku wszystkie domowe sznurki. Michał ma poczucie ogromnej odpowiedzialności. On wie, że musi zarobić na dom, zadbać o rodzinę, ochronić ją. Role już mamy ustalone. Docieramy się.

– Małżeństwo spełniło Twoje oczekiwania?
Anna Wiśniewska:
Czy spełniło? Jestem z facetem, który mnie kocha…

– Mówi Ci to?
Anna Wiśniewska:
Bardzo często. Było to dla mnie o tyle ważne, że w mojej permanentnej ciąży potrzebowałam dowartościowania. Mogłam mieć podkrążone oczy, wielki brzuch pełen dziecka, być nieopalona od trzech lat, a on podchodził i mówił: „Kurczę, jak pięknie wyglądasz”. Michał zresztą też bardzo potrzebuje miłości, czułości. Jesteśmy oboje takimi przytulakami, bardzo lubimy się trzymać za ręce. Nawet jak zasypiamy, to się trzymamy. A najdziwniejsze w tym jest, że jak zaczęliśmy się spotykać, to nie rozmawialiśmy o miłości. Najpierw to jakbyśmy zawarli niepisaną umowę, że ja na pewno z nim będę, że wytrzymam burzę po jego rozstaniu i go nie porzucę. Ale stopniowo się w sobie zakochaliśmy.

– Najpierw byłaś pocieszycielką, a potem stałaś się jego kobietą?
Anna Wiśniewska:
Tak chyba to było. Weszłam w coś, czego nie znałam i bałam się tego tak bardzo, że zamknęłam oczy i szłam na ślepo. Był taki moment, gdy życzyłam mu, żeby wszystko wróciło do normy, bo przecież miał dzieci. Ale teraz, gdyby nam wydarzyło się – odpukać – coś złego, nie rozwiodłabym się z Michałem, bo są już nasze dzieci. Za nic.

– On ma tego świadomość?
Anna Wiśniewska:
Ma. Jestem jak lwica, która walczy o swoje małe. I o gniazdo. Ale znam go na tyle, że wiem, czym jest dla niego dom, poczucie bezpieczeństwa i normalność.

– Normalność? A nie bałaś się jego upodobań seksualnych?
Anna Wiśniewska:
Z tego to ja się śmieję, bo tego akurat sobie zupełnie nie wyobrażam. Pod tym względem nie miałam żadnych obaw. Coś tam kiedyś się zdarzyło, może na zasadzie posmakowania wszystkiego. A poza tym – na początku seks nie był dla nas najważniejszy. To nie tak, że między nami zawrzało i od razu musieliśmy dać temu ujście. My biegliśmy przez łąkę jak na zwolnionym filmie i stopniowo obejmowaliśmy się ramionami. Mogłam się mu dokładnie przyjrzeć. Michał ma takie same priorytety, jak ja. Dzieci, zdrowie.

– Skąd u niego taka potrzeba bycia ojcem?
Anna Wiśniewska:
Myślę, że dzieci są po to, by były od nas lepsze, mądrzejsze, piękniejsze. Żeby po nas zostały. A nie tylko albumy, płyty i wiersze. Ja pochodzę z rodziny wielodzietnej, mam dwie siostry. Dlatego na początku śmiałam się, że poniżej trójki nie schodzę. A teraz jest już czwórka, z Xavierem i Fabienne.

– Zrobiłabyś dla Michała wszystko?
Anna Wiśniewska:
Chodzi o te durne plotki o powiększaniu biustu? Mam nadzieję, że Michał nie poprosiłby mnie o coś tak głupiego. Na szczęście lubi taki biust, jaki ja mam.

– Jak żyjecie na co dzień? Jecie razem? Gotujecie? Michał wstaje do dzieci w nocy?
Anna Wiśniewska:
Nie wstaje, za ciężko pracuje w dzień. Ale ma do nich o wiele większą cierpliwość niż ja, jest bardziej konsekwentny i wymagający. Teraz znowu wszystko jest postawione na głowie, bo mała Vivienne wymaga ciągłej opieki. Eti zresztą też. Ale uwielbiamy razem gotować. Michał robi pyszne placki ziemniaczane. Raz do roku go coś najdzie i je smaży. A całe nasze życie kręci się wokół sypialni. W łóżku jemy, oglądamy telewizję, dzieci też są tam z nami. Jeszcze tego tylko brakuje, by w nogach łóżka odbywały się spotkania biznesowe (śmiech).

– Czujesz trwałość Waszej rodziny?
Anna Wiśniewska:
Czuję. Odkąd podjęłam decyzję, że będę z Michałem, powiedziałam mu, że jakby co, to zacisnę zęby i się przemęczę z nim tych kilkadziesiąt lat. Nie znam recepty na to, jak żyć. I staram się być ostrożna w przewidywaniach. Ale wiem jedno: czuję się teraz bardzo szczęśliwa.

– I drugi raz zadecydowałabyś tak samo?
Anna Wiśniewska:
Tak.

Reklama

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Wojtek Wojtczak
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Karolina Gruszecka
Makijaż i fryzury Margo Węgierek
Scenografia Eliza Nowicka
Produkcja Anna Wierzbicka

Reklama
Reklama
Reklama