Widziałem „Gladiatora II”. Ridley Scott nie wraca w chwale
Na kontynuację „Gladiatora” czekali wszyscy, bo pierwszą część kochają zarówno widzowie, jak i sam Ridley Scott. Jednak reżyser wrócił na rydwanie przeciętności. „Gladiator II” nie będzie spełnieniem jego wielkiego marzenia. Nawet Paul Mescal i Pedro Pascal nie zrobią z niego oscarowego hitu. Czy wystarczy sentyment do „jedynki”? Dla mnie to za mało.
„Witaj, Cezarze, idący na śmierć pozdrawiają cię”, tak Paul Mescal, Pedro Pascal, Denzel Washington i Joseph Quinn mogliby się przywitać z Ridleyem Scottem pierwszego dnia zdjęć do „Gladiatora II”. Bo kontynuacja największego, najbardziej kochanego przez widzów filmu tego reżysera była chyba od początku skazana na klęskę. Przede wszystkim dlatego, że to dzieło, którego nikt nie potrzebował, o które nikt nie prosił. Ale to nie jest tak, że „Gladiator II” nie sprostał oczekiwań, ugiął się pod ciężarem pierwszej części i w tym leży źródło jego porażki. Byłoby to zbyt łatwe wytłumaczenie. Niestety Scott podjął sporo złych decyzji. Ambitny niewypał czy kompromitacja? Żadne z wymienionych. „Gladiator II” to przeciętniak, który idealnie wpisuje się w niedzielne posiedzenie przy stole. Znajdziecie go między mizerią a rosołem, obok wujka, który mówi, że bez Russella Crowe'a to już nie to samo. I cóż, wujek tym razem ma rację.
Quo vadis, Ridleyu Scottcie
Ostatnio Ridleyowi Scottowi wiedzie się dość średnio. W 2017 roku nakręcił jednego z najgorszych części „Obcego” – kultowej już serii, która dała mu wielką popularność. Późniejsze „Ostatni pojedynek” i „Dom Gucci” przyjęto raczej z obojętnością, natomiast ubiegłoroczny „Napoleon” to już poważna klęska. Za swój film z Joaquinem Phoenixem nie zgarnął żadnej ważnej nagrody i obraził się na krytyków. Nawet najwięksi fani reżysera kręcili nosami, ale postanowili poczekać na „Gladiatora II”. W końcu to jeden z najdroższych obrazów w historii kina, który kosztował podobno ponad 300 milionów dolarów.
Scott wrócił do najlepszego tytułu, jaki nakręcił w XXI wieku. Wrócił po chwałę, po nieśmiertelność. I znów trafiliśmy do Rzymu, znów oglądamy Koloseum. Nawet historia „Gladiatora II” jest bardzo podobna do tej, którą znamy z „jedynki”. Nie ma Russella Crowe’a ani Joaquina Phoenixa, ale mamy Paula Mescala i Pedro Pascala należących do czołówki najbardziej rozchwytywanych dzisiaj aktorów. Młody wrażliwiec z „Normalnych ludzi” oraz dojrzały facet z „The Last of Us”. To – parafrazując klasyka – dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze?
Film bez historii
Co do tego, że Paul Mescal jest wybitnym aktorem i przez najbliższe dekady wielokrotnie nas zachwyci, nie ma wątpliwości. Moim zdaniem Irlandczyk nie uniósł roli w „Gladiatorze II”. Mescal jak dotąd czarował nas kreacjami cichych, wrażliwych, nieco smutnych, dbających o sylwetkę chłopców jak w „Aftersun” czy „Dobrych nieznajomych”. Na koncie ma już swoją pierwszą nominację do Oscara. Jednak postać filmie Ridleya Scotta wymagała więcej charyzmy. Gdy Lucjusz wnosi bojowe okrzyki czy ma prowadzić innych gladiatorów, staje się niewiarygodny. Mescal nie uniknie porównań do Russella Crowe’a., który w momencie kręcenia „Gladiatora” był mężczyzną przed czterdziestką. Natomiast Paul nie ma jeszcze nawet 30 lat. Może ta rola przyszła zbyt wcześnie?
Jednak zarzuty co do niewykorzystanego potencjału takich gwiazd jak Mescal czy Pascal powinniśmy kierować przede wszystkim do Ridleya Scotta. Krótko mówiąc, reżyser zmarnował talent swojej obsady. Możemy spierać się co do Denzela Washingtona. Niektórzy widzą w jego roli mocnego kandydata do Oscara. Moim zdaniem to przerysowana kreacja, która idzie o krok za daleko. Mocno starają się także grający rządzących Rzymem bliźniaków Joseph Quinn oraz Fred Hechinger. W ich szaleństwie jest metoda, ale brak historii nie pozwala zobaczyć w nich pełnokrwistych postaci. I to największy zarzut do całego filmu.
„Gladiator II” to nie tylko produkcja z przepalonym potencjałem aktorskim oraz budżetem (zmutowane małpy i rekiny stworzone przez CGI są okropne), ale przede wszystkim dzieło bez dobrego scenariusza. Odpowiedzialny także za „Napoleona” scenarzysta David Scarpa nie zadaje sobie trudu, by choć po krótce opowiedzieć nam, co działo się przez te wszystkie lata z Lucjuszem, który trafił do leżącej w północnej Afryce Numidii. Nie dowiadujemy się prawie niczego o tyranach Karakalli i Gecie, a przecież dobrze znaliśmy motywacje Kommodusa z „jedynki”. Zagadką pozostaje też postać Makrynusa grana przez Denzela Washingtona, która w moment z handlarza niewolnikami zmienia się w najważniejszą osobę w Rzymie. Niestety podziurawiony scenariusz „Gladiatora II” sprawia, że trudno uwierzyć zarówno w tę historię, jak i jej bohaterów.
O czym marzy Ridely Scott?
Być może Ridley Scott – tak jak Marek Aureliusz o wolnym Rzymie – powinien mówić o swoim marzeniu nakręcenia sequela „Gladiatora” szeptem. Niestety zabrakło ostrożności. „Gladiator II” pełen jest pęknięć. Jednak kino rządzi się swoimi prawami. W pewnym sensie Scott już może mówić o sukcesie, ponieważ wspominający z sentymentem pierwszą część widzowie ruszyli do kas. W weekend otwarcia film zarobił prawie 90 milionów. Vox populi.
Nie mamy do czynienia z głośną klapą. W „Gladiatorze II” po prostu wszystko jest przeciętne: efekty specjalne, sceny batalistyczne, scenariusz. Wyjątek stanowi gra aktorska, ponieważ członkowie obsady robią, co mogą. Reżyser co jakiś czas gra na uczuciach widzów, wspominając sceny z „Gladiatora”. Moim zdaniem jednak wszelkie zestawienia z kultowym już obrazem z 2000 roku działają na niekorzyść kontynuacji. Pytanie, co dalej zrobi z tym Scott.
Zobacz także: Nie tylko „Potwory” Ryana Murphy’ego. Wstrząsające seriale true crime