Szaleństwo na włoskich drogach, czyli rajd „Mille Miglia” od kuchni
Szaleństwo na włoskich drogach, czyli rajd „Mille Miglia” od kuchni
1 z 3
Jak twierdzą tu wszyscy, „Mille Miglia” to Najpiękniejszy Wyścig Świata. Ale czym dłużej z nim jedziemy, tym bardziej dochodzimy do przekonania, że również najbardziej zwariowany.
To może trochę rajdowej kuchni. „Mille Miglia” nie jest normalnym rajdem, przebiega bowiem zwykłymi publicznymi drogami w normalnym ruchu (choć zwykłe w przypadku czegoś tak pięknego nie jest najlepszym słowem). Tak czy inaczej jazda w tym wyścigu to nieustanna walka z ruchem. Jak to wygląda w praktyce? Ano np. tak - skoro dwa pasy w naszą stronę są zapchane do czerwonego światła ustawiamy się na… pasach przeciwległych. Licząc, że może nas wpuszczą. I zawsze wpuszczają. Czerwone również nie oznacza bezwzględnego zakazu wjazdu. Szczególnie jeśli stoi policjant, z pewnością pomoże przejechać. A policjanci stoją praktycznie wszędzie i mocno pilnują, by nic nikomu się nie stało. Ograniczenia? Nie obowiązują. Każdy jedzie ile fabryka dała. Przy czym niektórym dała całkiem dużo. Pierszeństwo na rondach, ograniczenia ruchu, czy nawet zakazy wjazdu? Jedyne znaki, jakich należy się trzymać to charakterystyczne strzałki z logo „Mille Miglia”. Inne nie są potrzebne.
Najlepiej opisał to jadący piękną błękitną Alfą Romeo z numerem 333 Piero Pelu. Właśnie próbowaliśmy dogonić główną stawkę wyścigu, który ze Sieny ruszył w stronę wybrzeża, gdy w grającym w aucie radiu prowadzący połączył się ze słynnym włoskim muzykiem. Piero docierał już do miasta Lucca. I opowiadał jakie szaleństwo jest na drodze.
Najgorzej będzie w sobotę przesiąść się do normalnego auta i próbować jechać normalnie - skwitował popularny wokalista.
Zresztą niedługo za Luccą udało nam się go dogonić. Co z tego, że Piero próbuje jechać szybko i agresywnie, skoro na każdym rogu zatrzymują go fanki ;)
2 z 3
Bycie kierowcą w „Mille Miglia” to z pewnością mnóstwo przyjemności. Oglądanie Włoch z perspektywy, z jakiej zwykli śmiertelnicy nie mają możliwości ich poznać. Przejazdy przez najbardziej zamknięte sekcje starych miasteczek i miast, karuzela wiraży na zakwieconych górskich drogach, kelnerzy podający kawe na mijanych uliczkach… Ale to również ciężka fizyczna praca. Wstawanie o 5 rano, by o 7 być już w drodze, potem jazda przez cały dzień jedynie z małymi przerwami, by o 21 wylądować na mecie, a o 22 wziąć udział w paradnym przejeździe.
Dodajmy, że sama jazda również nie jest tym, co znamy ze współczesnych samochodów. W „Mille Miglia” mogą brać udział tylko auta wyprodukowane w latach historycznego wyścigu - czyli 1927-1957. Wiele z nich nie ma wspomagania - co oznacza, że po dniu kierowania można mieć zakwasy. A jadą czy to w słońcu, czy w deszczu, przed którym nie ma w części aut kompletnie żadnej osłony. Do tego dochodzą tak prozaiczne rzeczy jak potworny hałas z części rur wydechowych, czy nieustanny zapach (może smrodek) spalin rywali z przodu. No i jeszcze jedno - historycze auta żłopią tony benzyny, zasięg na jednym tankowaniu mają więc marny.
Piątkowa meta w Parmie:
3 z 3
A jak się sprawują historyczne samochody? Część nie wytrzymuje trudów wyścigu. Czasem mijamy je na poboczach i stacjach benzynowych. Jak trudny to wyścig słychać czasem na punktach kontrolnych. Gdy hamują, z kół dobiega zgrzyt jakby otwierały się bramy piekieł. A ekipy techniczne mają naprawdę mało czasu na ewentualne poprawki.
O zapleczu również warto opowiedzieć. Część ekip jest bardzo rozbudowana. Wystarczy spojrzeć na team Mercedesa z byłymi kierowcami Formuły 1, który zajmował ostatniej nocy dużą część wielkiegp hotelu w centrum Parmy. Albo zespół Villa Trasqua, w którym jedzie m.in. Pieter Christian Van Oranje, holenderski książę. Świetnie prezentuje się również polski Team Perlage. Choć z biało-czerwoną flagą na błotniku jedzie jedno auto, dba o nie całkiem pokaźna grupa ludzi. A sam samochód - piekny Aston Martin DB2 sprawuje się znakomicie.
Trzymamy kciuki za ostatni etap i pomyślne zakończenie wyścigu w Bresci.