W słońcu i burzy rajd „Mille Miglia” ruszył przez Włochy!
Dlaczego nazywają go Najpiękniejszym Wyścigiem Świata?
Takich scen nie zobaczycie na żadnym innym wyścigu. Grupka dzieci pod opieką księdza z kościoła w Bresci stoi w strategicznym miejscu, na ostatniej szykanie przed linią startu. To tu samochody formują kolejkę, by o dokładnie określonej godzinie ruszyć w tysiącmilowy objazd Italii (Mille Miglia, czyli tysiąc mil). Zanim to jednak nastąpi stają przed szykaną, a wtedy rusza w ich kierunku grupa dzieciaków. Część kierowców już wie o co chodzi i wyciągają z kieszeni kombinezonów garści lizaków, czy reklamówek swoich teamów. Inni rozdają maluchom autografy. Jeszcze inni machają im, uśmiechają się… A dzieci skaczą, krzyczą i odmachują z całym swoim dziecięcym entuzjazmem. Tak właśnie pięknie wygląda start Najpiękniejszego Wyścigu Świata - rajdu "Mille Miglia".
I tak jest na całej trasie. A w szał kibicowania stylowym autom i ich załogom wpadają nie tylko dzieci. Na poboczach stają samochody, ludzie wyciągają rozkładane foteliki, aparaty fotograficzne i czekają na kolejnych uczestników. Przed drogimi hotelami, przy powystawianych na chodniku stolikach siedzą eleganccy kuracjusze garniturach i ich towarzyszki w sukniach i kapeluszach, a w stronę każdego przejeżdżającego auta wznoszą toasty. Baloniki, chorągiewki, okrzyki, skandowanie, tańce i podskoki. Tu każdy z 467 kierowców „Mille Miglia” witany jest jak bohater i każdemu życzy się powodzenia.
Bez dachu prostu w burzę:
Rajd wyruszył w środę z Bresci w pełnym słońcu. Tak podczas uroczystego lunchu w Muzeum Motoryzacji, jak i na starcie maski Astonów Martinów, Ferrari, Porsche, Maserati, Alfa Romeo, Fiatów i długo by jeszcze wymieniać lśniły wypolerowanym lakierem i chromami. Gdy kierowcy docierali do Ferrary zerwała się burza, co z pewnością nie było najmilszym przeżyciem dla kierowców w wyścigówkach bez dachów. Ale przecież wiedzieli na co się decydują. W rajdzie jadą tylko autentyczne auta z czasów historycznego „Mille Miglia” (1927-1957), a spora ich część, szczególnie samochodów z wcześniejszego okresu, dachu nie miała przewidzianego wcale. Zmokli porządnie, ale gdy słynną Strada Romea docierali do Ravenny wiatr zdążył już im osuszyć kombinezony i nad głowami mogli podziwiać gwiazdy.
Deszczowa Ferrara:
Pierwszy dzień kierowcy i ich piloci zakończyli w Cervi na adriatyckim wybrzeżu. Jednak mało prawdopodobne, by któryś ze zmęczonych kierowców był w stanie jeszcze pójść na plażę. Szczególnie, że w czwartek harmonogram jeszcze bardziej napięty. Pierwsze załogi ruszają grubo przed 7 rano, a celem kolejnego etapu jest Rzym.
Czasu na wypoczynek nie ma więc dużo!
Na trasie możemy podziwiać polską załogę w barwach Perlage Team, która jak dotąd radzi sobie świetnie. Kierowany przez Krzysztofa Wekę i pilotowany przez jego żonę Dorotę Aston Martin DB2 bez kłopotów dotarł na metę etapu. Trzymamy kciuki za resztę trasy.
Polski Perlage Team, czyli Krzysztof i Dorota Weka tuż przed startem: