Reklama

Reklama

Maciej Zień komentuje aferę!

Afera z udziałem Macieja Zienia wciąż wzbudza ogromne emocje. Kiedy kilka tygodni temu w mediach pojawiło się oświadczenie wspólników projektanta, w którym oskarżano go m.in. o kradzież pieniędzy oraz o wynoszenie kolekcji z butiku, rozpoczęły się spekulacje co tak właściwie się stało. Już kilka godzin później Zień skomentował zarzuty swoich wspólników. Projektant twierdził wówczas, że czuje się pokrzywdzony i zdradził, że od dłuższego czasu nie dostawał należnego mu wynagrodzenia. Zobacz: Maciej Zień się broni! "W całym oświadczeniu jest tylko jedno prawdziwe zdanie, że wyjechałem do Brazylii :)"

Maciej Zień postanowił zdradzić nieco więcej szczegółów z zaistniałej afery. W rozmowie ze znanym blogerem Michałem Zaczyńskim opowiedział jak wyglądały jej kulisy.

- ...zaufałem obcej osobie, która przejęła prowadzenie moich finansów. Wydawało mi się, że gdy ktoś prowadzi mój biznes, to ja nie jestem już za niego odpowiedzialny, tylko mogę zająć się projektowaniem. A to gówno prawda. Nie znam dobrze prawa i teraz ponoszę tego konsekwencje - przyznaje Maciej Zień w wywiadzie dla fashionpost.pl. Owszem, pracowaliśmy nad ekspansją linii Zień’a’Porter. Było nią spore zainteresowanie, ale w zasadzie na krótko przed podpisaniem ważnych kontraktów zostałem wyrzucony z własnej firmy, więc niczego nie mogłem sfinalizować, choć w końcowym etapie wpakowałem w firmę mnóstwo własnych oszczędności. Mieliśmy też razem wskrzesić Zień Home. Ale poddałem się, kiedy wspólnik podsunął mi umowę, wg której miałbym jedynie 10% udziałów. Choć dotychczas miałem 60%. Nie podpisałem. Bo jeśli mam mieć takiego biznes partnera i zastanawiać się, czy na następnym spotkaniu rady nadzorczej mnie nie ochrzani, albo mi wykręci jakiś numer, to dziękuję bardzo. To nie dla mnie (...)

Zień opisał również jak wyglądała jego wizyta w butiku w Warszawie. Okazuje się, że sprawę mocno przeżył nie tylko sam projektant, ale również jego matka, która pojawiła się w warszawskim salonie, aby odebrać prywatne rzeczy syna.

- Poszedłem po swoje prywatne rzeczy, na przykład aparaty fotograficzne. Niestety, zostałem zamknięty we własnym sklepie, wezwano policję… Iść i błagać, by wpuszczono mnie do własnego sklepu? Jeśli masz choć trochę honoru, to będziesz siedział w domu, ryczał, pił wino, ale tego nie zrobisz. To kwestia godności. Zwłaszcza, że wspólnik robi wszystko, by mi zaszkodzić. Moje archiwum zostało wyrzucone na śmietnik, metki spalone, maszyny sprzedane, materiały, które zbierałem przez lata wyprzedane za grosze… (...) Niestety, do rzeczy prywatnych też nie mam dostępu. Moja mama także ich nie dostała. Gdy przyszła do butiku odebrać moje rzeczy, dano jej dwa kartony jakiś śmieci, starych długopisów. Popłakała się. Nawet nie pozwolili jej wejść do środka. – Tylko tyle po moim synu zostawiliście? – spytała, a oni uśmiechnęli się i zamknęli drzwi.

Jesteście zaskoczeni?

Reklama

Zobacz na Polki.pl: Maciej Zień o kontrowersjach wokół pokazu w kościele

Reklama
Reklama
Reklama