"Wciąż mi się chce" Urodzinowy wywiad z Tomaszem Kammelem!
"Wciąż mi się chce" Urodzinowy wywiad z Tomaszem Kammelem!
Kiedy 12 lat temu ukazał się pierwszy numer „Party”, Tomasz Kammel akurat stracił pracę w TVP. Dziś znowu jest jednym z najpopularniejszych prezenterów tej telewizji, a do tego wciąż podejmuje nowe wyzwania zawodowe.
Gdy dzisiaj pokazujemy Tomaszowi Kammelowi (48 ) egzemplarz „Party” z października 2007 roku, tylko się uśmiecha. Wtedy przeżywał trudne chwile, dziś mówi, że to było doświadczenie, które wiele go nauczyło. Do przeszłości nie chce wracać, bo ma głowę pełną pomysłów na to, co jeszcze można zrobić.
Zobacz także: Tomek Kammel opowiedział nam jak walczy ze stresem, zdradził też jak to było z Marzeną Rogalską i gwoździem!
1 z 4
Pracujesz w telewizji, prowadzisz warsztaty z technik autoprezentacji i komunikacji, masz na YouTubie kanał Kammel Czanel, a teraz prowadzisz też audycje w Radiu Zet. Wciąż ci mało?
Ja po prostu lubię działać. Im większa różnorodność, tym lepiej. Radio, szczególnie w tym konkretnym przypadku, to emocjonująca odmiana. W Zetce każdy chce ze mną pogadać, w końcu codziennie dzwonię do słuchaczy, by rozdawać pieniądze. Czasami jest wesoło, czasami wzruszająco. Ostatnio telefon odebrała mama dwójki dzieci, nad którą wisiało widmo eksmisji. Chwila rozmowy i jej problem zniknął, a my długo świętowaliśmy.
Działasz na wielu polach po to, żeby uchronić się przed sytuacją, jaka miała miejsce w 2007 roku, kiedy straciłeś pracę w telewizji?
To nie ma z tamtą sprawą nic wspólnego. Uprawiam wolny zawód, którego specyfiką jest to, że ciągle coś przychodzi i odchodzi. Działam na wielu polach, bo taki jestem i nie umiem inaczej. Z jednej strony „The Voice of Poland” i poranna karuzela w „Pytaniu na śniadanie”, z drugiej bycie bliżej ludzi, czyli występy na żywo i szkolenia.
Prezenter telewizyjny nie kojarzy się z osobą, która jest blisko ludzi.
Może kiedyś tak było. Teraz, gdy każdy może wrzucić na Instagram podrasowane efektami i filtrami fotki, kolorowy świat telewizyjnej rozrywki przestał być tak bardzo niedostępny. Prezenter to operator trampoliny napędzanej entuzjazmem, zwanej odskocznią od codzienności. Jeśli będzie na dystans, żaden widz na tę trampolinę nie wejdzie.
Czujesz ciężar wielu lat pracy w telewizji?
Wolę nazywać go bagażem doświadczeń. Staram się z niego czerpać i ciągle pilnować, by doświadczenie nie zamieniało mi się w zgnuśnienie. Jednym ze sposobów jest precyzyjne dobieranie sobie ludzi do współpracy. Muszą być uczciwi, pogodni i najlepiej mądrzejsi ode mnie. W innym wypadku człowiek traci nerwy i zżera go stres, a nim się wolę zajmować zawodowo, niż go przeżywać.
Chcesz zostać psychoterapeutą?
Nie, to raczej pomysł na kolejną książkę. Będzie poradnikiem, bo na pisaniu takowych się znam. Historia o stresie i entuzjazmie, o tym, jak jedno zwalczać, a drugie podsycać. Od 20 lat ćwiczę to na sobie.
Jaką masz radę dla osób żyjących w ciągłym stresie? „Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady”?
To jest jakaś myśl, ale od pomysłu do realizacji zazwyczaj tyle się wydarza, że na idei się kończy, a tu sprawa jest poważna. Badania pokazują, że 12 proc. ludzi na świecie cierpi na zaburzenia lękowe. Niektórzy się boją, bo nie potrafią zarządzać stresem, inni, bo lęk dziedziczą na poziomie biologicznym, niczym alergię. Ale lęki nie zawsze są złe. Bywa, że stymulują do pracy. Na przykład artyści dzięki swojej wrażliwości i podatności na stres bywają bardziej twórczy. To proces często okupiony cierpieniem, ale jego efekty bywają nieprawdopodobne. Pierwszym z brzegu przykładem jest van Gogh.
2 z 4
W teorii brzmi to ciekawie. A w praktyce? Przypomnij sobie siebie sprzed 12 lat, gdy zostałeś zwolniony z TVP. Wiedziałeś wtedy, jak zarządzać własnymi lękami?
To nie było łatwe doświadczenie, o nie. Na szczęście po latach wiem, ile mnie ta sytuacja nauczyła. Potrafię z niej czerpać pod wieloma względami, profesjonalnie i emocjonalnie.
Najgorszy okres w życiu chciałeś zagłuszyć śmiechem, bo zająłeś się wtedy stand-upem.
Pod ciężarem stresu z ludzką psychiką dzieją się naprawdę dziwne rzeczy. Postanowiłem wtedy w pewnym sensie „ruszyć w nieznane”. Ta decyzja zaowocowała poznaniem zupełnie nowych ludzi, których w innych okolicznościach bym nie spotkał. Otworzył się przede mną zupełnie nowy świat, nocnej, kameralnej, klubowej rozrywki. Świat, w którym śpi się za dnia, a pracuje w nocy. Czysta dekadencja (śmiech).
Obraziłeś się wtedy na media, które postawiły na tobie krzyżyk?
Słuchanie lub czytanie o sobie rzeczy nie tylko niemiłych, ale i nieprawdziwych nigdy nie jest przyjemne, szczególnie gdy słowa te padają publicznie z ust ludzi, których numery telefonów masz w swojej komórce. Ja się z zasady na nikogo nie obrażam, ale to zostawia ślady. Pamiętam, że pewnego dnia po usłyszeniu kolejnego podłego radiowego żartu na swój temat powiedziałem na głos: „No dobra, nie zatłuczecie mnie!”. To był moment przełomowy. Zacząłem się w sobie zbierać, mając w głowie słowa astro fizyka Stephena Hawkinga, że za najczarniejszą kosmiczną dziurą zawsze musi coś być i nie należy tracić nadziei. Najwyraźniej pomogło, bo krótko po tym zaczęły pojawiać się nowe propozycje.
Jakie to były propozycje?
Zadzwonił do mnie np. człowiek, który zaoferował mi pracę w operetce. Propozycja fajna, ale ja przecież nie umiem śpiewać! Na szczęście po chwili okazało się, że miałem prowadzić koncerty muzyki klasycznej dla dzieci wieku cztery–sześć lat. Najlepsza i najintensywniejsza lekcja konferansjerki w moim życiu. Jedyne takie doświadczenie.
3 z 4
Twoja przygoda ze stand-upem nie skończyła się jednak dobrze. Chociaż dostałeś program w telewizji, to zdjęli go po jednym sezonie.
Bo to nie był jeszcze czas stand-upu na wielkich polskich scenach. Teraz sprawa wygląda lepiej, ale nie żałuję ani chwili. Nie jestem dzisiaj stand-uperem, za to z powodzeniem realizuję się jako mówca, bardziej inspirując, niż rozśmieszając.
Dzięki programowi „Stand up. Zabij mnie śmiechem” poznaliśmy twojego młodszego brata Fryderyka. Wciąż gra na trąbce?
Mój brat jest człowiekiem wielu talentów i pasji. Oprócz tego, że nadal gra na trąbce, studiuje geodezję. Aktualnie uczy się i mieszka w Helsinkach.
Co robisz, gdy na Kammel Czanel albo na swoich profilach w mediach społecznościowych widzisz hejterów?
Wzorem amerykańskich gwiazd blokuję ich bezlitośnie. Zgadzam się z hasłem, że „mó j Facebook jest moim domem”. Sam zapraszam ludzi i chcę, żeby zachowywali się tam przyzwoicie. To nie jest miejsce do chodzenia w zabłoconych butach.
4 z 4
Czy w obliczu rosnącej potęgi Internetu nadal wierzysz w siłę telewizji?
Bardzo! Uważam, że telewizja nigdy się nie skończy. Oba media, czyli telewizja i Inter-net, będą się coraz mocniej do siebie zbliżały, aż wreszcie się zespolą w jedną całość.
Potrafisz się z siebie śmiać?
Pewnie! Myślę, że to najlepszy lek na przypadłość zwaną rozdętym ego.
A najbardziej stresująca sytuacja na antenie?
Akcja z magikiem i gwoździem, który przebił dłoń Marzeny Rogalskiej. To zdecydowanie było moje najgorsze i najsmutniejsze doświadczenie na antenie. Do pewnego momentu myślałem, że wszystko jest wyreżyserowane, bo Marzena regularnie robi mi najróżniejsze psikusy, ale kiedy z ust przerażonego magika zaczęły padać przekleństwa, zrozumiałem, że sprawy wymknęły się spod kontroli. Pamiętam, że Marzenie pomogli zejść z planu nasi koledzy z obsługi studia, a ja prowadziłem dalej program sam. Zrobiłem jeszcze dwie rozmowy, ale nie pamiętałem, z kim ani o czym.
Za dwa lata kończysz 50 lat. To cię martwi?
Bardziej motywuje, niż martwi. Jest takie powiedzenie: „Mamy mniej czasu, niż nam się wydaje”. A ponieważ nijak nie da się tego zmienić, stajemy przed wyborem: smucić się, że drań płynie, albo wykorzystać go najlepiej, jak się da. Ja wolę „żyć tu i teraz”, niż panikować, że za dwa lata będę miał 50 lat na karku.
A zrobisz bilans dokonań zawodowych?
Nie, nie ma po co. Skoro przepracowałem w tym zawodzie ponad 20 lat, codziennie będąc rozliczanym z wyników, czyli słupków oglądalności, i ciągle mi się chce, to znaczy, że znam się na tej robocie. Zamiast robić bilanse, wolę dzielić się wiedzą.
Na przykład z młodszymi koleżankami z „Pytania na śniadanie” Marceliną Zawadzką i Tamarą Gonzalez Pereą?
Jeśli tylko chcą, zawsze jestem do dyspozycji. Wyłącznie w ten sposób dobrze to działa, bo najgorsze są rady, o które cię nie proszą.
Miałeś kiedykolwiek poczucie, że jesteś niewolnikiem własnego wizerunku? Trudno sobie wyobrazić Tomasza Kammela z brodą, dłuższymi włosami czy w ekstrawaganckim stroju.
Na szczęście jakoś nigdy nie miałem ochoty na wielkie rewolucje, więc ten mój „stabilny” wizerunek mi nie ciąży. Zaprzyjaźnieni styliści żartują, że nie muszą przynosić żadnych ubrań na sesję nagraniowe, bo i tak najbardziej do mnie pasują moje ciuchy.
Pewnie rozmiar też od lat masz taki sam.
Posiadanie wagi ma sporo zalet, zwłaszcza gdy dbanie o siebie jest, jak w moim przypadku, „służbowym obowiązkiem”. Staram się w miarę zdrowo żyć. Regularnie ćwiczę, uprawiam też TM, czyli transcendentalną medytację, pomagającą mierzyć się z codziennym stresem. Prosta i efektywna technika. Wystarczy dwa razy dziennie poświęcić sobie 20 minut. Nauczyciel TM po kilku spotkaniach przekazuje ci mantrę, czyli słowo klucz, które pomaga utrzymać cię w stanie pełnego wyciszenia.
Umiesz wyłączyć telefon na dłużej niż godzinę?
Podczas medytacji zawsze wyłączam telefon. A takich momentów, gdy nie używam telefonu dłużej niż godzinę, miewam sporo. To są sprawy, o których chcę wspomnieć w książce. Ujarzmianie stresu to jedno, a trwanie w wewnętrznej równowadze to drugie.
Należy ci życzyć stale rosnącej popularności czy odnalezienia właściwej drogi duchowej?
Należy mi życzyć dobrego życia. Ja chętnie odwdzięczę się tym samym.
content:1_38072,1_37995:GALGallery