Czy mógłbyś omówić proces produkcji pełnometrażowego filmu powstającego z surowego materiału nagraniowego z prób?
Kenny Ortega:
Cóż, zaczynaliśmy od trzech dużych partii materiału. Po pierwsze, dysponowaliśmy dziesięcioma krótkimi filmami, które wyreżyserowałem i wyprodukowałem wspólnie z Michaelem. Zostały one nakręcone z myślą o koncercie i docelowo miały zostać wmontowane w jego ekranizację. Drugą część stanowiły materiały zza kulis – wśród nich wywiady – które Michael również zamierzał umieścić w końcowym nagraniu z koncertu. Mieliśmy też wreszcie coś, co ja nazywam „cudownym materiałem”, na który składały się nagrania z samych prób. Początkowo traktowaliśmy je jako narzędzie pracy dla Michaela i dla mnie – na ich podstawie mieliśmy wnosić poprawki do spektaklu. Pracowaliśmy w ten sposób od zawsze, od kiedy tylko rozpoczęliśmy naszą współpracę. Nie zawsze jednak włączone były wszystkie kamery, czasem na scenie pracowała tylko jedna. Możesz więc sobie wyobrazić, jak trudna była próba odtworzenia całej historii i odpowiedniego zmontowanie filmu, przy niedostatku materiałów nagraniowych. Co więcej, przystępując do prac nie mieliśmy gotowego pomysłu na końcowy film, wszystko musieliśmy później wymyślać na etapie montażu. Nie było żadnego scenariusza, nigdy nie wypowiadałem kwestii „a teraz daj to zbliżenie”, ani „czy możemy powtórzyć to ujęcie?”.

Reklama

Czy jakieś utwory nie znalazły się na filmie z powodu brakujących nagrań?
Kenny Ortega: O, tak. Rzeczywiście, nawet w dniu śmierci Michaela czekaliśmy na niego [w sali prób], by przystąpić do nagrań „Dirty Diana”. On sam nie mógł się tego doczekać. A jeszcze poprzedniego wieczora mówił mi, jak bardzo jest szczęśliwy. Widział już wyraźnie, jak jego marzenie spełnia się na scenie. Jedyną wytyczną, jaką miałem w jego imieniu przekazać ekipie były słowa: „kocham ich, uwielbiam Ciebie Kenny, do zobaczenia jutro”. Opuścił salę, a my byliśmy bardzo ożywieni. Kiedy wróciliśmy następnego dnia, byliśmy podekscytowani perspektywą pracy ze specjalistami od sztuczek magicznych, naszymi technikami. Na scenie był z nami akrobata powietrzny, a rolę Michaela odgrywał już na próbie jeden z choreografów. Dopinaliśmy na ostatni guzik wszystkie te elementy, które miały sprawić, że byłby to jeden z ulubionych dni Michaela, bo on naprawdę uwielbiał magię. Akurat w tym numerze, Michael miał zniknąć w kłębach dymu, by pojawić się z drugiej strony sceny wyniesiony na wysięgniku w rytm „Beat It”. Gdy dowiedzieliśmy się, że zmarł, wszystko stanęło.

Czy kiedykolwiek myśleliście o zamieszczeniu w filmie reakcji na śmierć Michaela?
Kenny Ortega: Jedyną rzeczą, jaka mnie przed tym powstrzymała, była chęć uniknięcia zarzutów, że cokolwiek sfabrykowaliśmy na potrzeby tego filmu. W „This is It” nie ma absolutnie niczego, co nie powstałoby pomiędzy chwilą, w której Michael ogłosił serię koncertów, a dniem jego śmierci. Nie chcieliśmy tego ruszać. Nasz materiał nazwaliśmy „świętą dokumentacją końcową”. Niemniej jednak, na DVD znalazły się trzy do czterech godzin materiału pochodzącego z oryginalnych nagrań, jak też nagrania późniejsze. Składają się na nie nasze wypowiedzi dotyczące pracy z Michaelem, dopracowaliśmy też kilka pomysłów, których nie ukończyliśmy w chwili jego śmierci. W ten sposób obejrzycie bardziej spójny materiał, zawierający wszystkie elementy, które miały zostać zrealizowane podczas koncertu.

Dotychczas, reżyserowałeś musicale dysponując nagranym wcześniej materiałem dźwiękowym. Czy synchronizacja tego filmu była szczególnym wyzwaniem?
Kenny Ortega: Na szczęście, dysponowaliśmy nagraną ścieżką dźwiękową do wszystkiego, co możecie obejrzeć w filmie. Kojarzysz tę scenę, w której Michael ma trudności z odsłuchem? Rozmawia w niej z ludźmi przed monitorami, którzy całość nagrywali. Nie wszystko jednak nagrane zostało profesjonalnie. Czasem dysponowaliśmy tylko dwiema ścieżkami nagrań i nie udało nam się wyeksponować głosu Michaela tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Mimo to zawsze robiliśmy wszystko co w naszej mocy. Niekiedy mieliśmy też dźwięk nagrany w jakości, którą uzyskuje się w studio i wtedy efekt końcowy był naprawdę znakomity. Lecz wszystko co słyszycie w filmie, wydarzyło się na scenie. To zespół Michaela odgrywa całą muzykę. To nie są wcześniejsze nagrania. Sam Michael myślał o wkomponowaniu pewnych fragmentów z playbacku – mówi o tym nawet w kilku scenach filmu – jednak na DVD słychać jego chórki na żywo, słychać jak gra jego zespół i jak śpiewa sam Michael.

Co było inspiracją nowej, skróconej wersji „Thrillera”?
Kenny Ortega: No cóż, uwielbiam oryginalną wersję „Thrillera”, jednak kiedy rozmawialiśmy z Michaelem o koncercie, chcieliśmy stworzyć rzeczywiste, trójwymiarowe doświadczenie. Tak więc nakręciliśmy krótki, trójwymiarowy film na potrzeby koncertu. Specjalnie na potrzeby koncertu wyprodukowano też ekran do trójwymiarowych projekcji w wysokiej rozdzielczości, i pod niego kręciliśmy nasze filmy. Byli tacy, co powątpiewali, czy to w ogóle zadziała, lecz kiedy odtwarzaliśmy filmy na próbach, efekt był oszałamiający. Ponadto, pracował z nami Michael Curry, lalkarz, który zaprojektował postacie do filmu „Król Lew” – był jednym z naszych scenografów i projektantów marionet. Podczas show nad głowami publiczności spuszczane miały być wielkie marionety, przepiękne lalki miały też poruszać się pomiędzy rzędami. Michael był tym wszystkim bardzo podekscytowany. Nazywał to doświadczeniem „4-D”. Na ekranie widziałeś film, na scenie zespół, ze sceny kłębił się dym, a to wszystko przez okulary 3-D.

Zobacz także

Czy uważasz, że Michael powinien był kręcić więcej musicali?
Kenny Ortega: . Wiesz, mieliśmy zamiar nakręcić razem kilka filmów. Przed pracą nad „This is It” byliśmy z Michaelem na wstępnym etapie prac nad musicalem „Legs Diamond” i realizacji trójwymiarowej wersji „Thrillera”. Michael nie miał zamiaru odchodzić w z branży najbliższej przyszłości. Mówił jednak wyraźnie, że „This is It” będzie jego ostatnim tournee na żywo. Miał dać pięćdziesiąt koncertów w Londynie a później – jeśli wszystko by się udało, a on wciąż czuł ten zapał – pojechać z show do Afryki i Indii lub Japonii. Był gotów zabrać ze sobą dzieci i dzielić się z nimi całym doświadczeniem. Szykował się na spotkania z fanami, chciał raz jeszcze dać z siebie wszystko na scenie, by po tym ostatecznie skończyć z występami na żywo. Nie miał zamiaru występować, nie mając pewności, że będzie w stanie dać profesjonalny show, z których jest znany. Powtarzał jednak „Nakręćmy razem filmy i nagrajmy świetne albumy”. Miał wiele wspaniałych planów. Tak wiele jeszcze mógł z siebie dać.

[CMS_PAGE_BREAK]
Czy możesz nam zdradzić sekret tak długiej współpracy z Michaelem?

Kenny Ortega: Cóż, kiedy spotkaliśmy się z Michaelem po raz pierwszy, obdarzył mnie ogromnym zaufaniem. Wyłożył kawę na ławę i powiedział: “Podaj mi rękę i zaangażuj się w to całym sobą”. Uwielbiał też nasze twórcze potyczki. Lubił spierać się co do pomysłów, a kiedy następnego dnia mieliśmy przed sobą gotowy scenariusz, nie pamiętaliśmy już kto był jego autorem. Nawet nas to nie obchodziło. Wszystko było takie łatwe. Zostawialiśmy za sobą nasze ego i koncentrowaliśmy się na przekazaniu samej historii. Przed tym tourne, dzwonił do mnie czasem, zdarzało nam się też spotkać na obiedzie i wciąż powtarzał: „Nie ma nic wystarczająco ważnego, co skłoniłoby mnie do podjęcia tego wyzwania”. Miał przy tym na myśli występy na żywo. I przez te dwa lata zajęty byłem swoimi filmami, gdy nagle zadzwonił do mnie i rzucił: „This is it”. I w trakcie tej rozmowy powtórzył ten zwrot jakieś pięć razy. A ja wciąż się śmiałem i mówiłem: „Powinieneś nazwać całą trasę ‘This is It’, wciąż to powtarzasz!” [śmiech]. Kiedy się wreszcie spotkaliśmy, nie przestawał mówić o powodach, dla których chce zrealizować ten show. Tę lekcję zapamiętam od niego najlepiej… Jego poczucie odpowiedzialności… Że nie zamierzał udać się w trasę tylko dlatego, że mógł. Musiało to być coś ważnego, mieć swoją wartość i powód.

Co sądzisz o zarzutach ze strony niektórych fanów, dotyczących złego stanu zdrowia Michaela w trakcie wyczerpujących prób i tego, że był wykorzystywany?
Kenny Ortega: Słuchaj, ci wszyscy ludzie są fanami. Za tymi słowami kryje się poczucie ogromnej straty. Niektórzy fani odczuwają potrzebę wskazania konkretnych faktów, znalezienia przyczyn, dla których nie ma już z nami Michaela i wskazania winnych. Ale to nie jest zgodne z duchem Michaela Jacksona. Michael niczego nie zakładał z góry, choć na świecie jest wiele osób, które co do niego samego miało sprecyzowane wyobrażenia. I wszyscy Ci ludzie zajmowali się wymyślaniem jakichś niewiarygodnych scenariuszy i spekulacjami, pastwili się nad nim i posądzali o najgorsze. Mogę im wszystkim jedynie powiedzieć, że jeśli nie wiedzą o czym mówią, nie byli na miejscu, nie są pewni posiadanych informacji, niech z tym wszystkim skończą. Niech pójdą na film. Niech obejrzą ten film. Jest na nim cały Michael. Dzieli się tym, co ma najlepsze. Film pokazuje jasno, uczciwie i wyraźnie, że Michael chciał się tam znaleźć. To dawało mu siłę, było jego pożywką i poruszało go bardziej niż cokolwiek innego, poza spędzaniem czasu ze swoimi dziećmi.

Jakie były piewrsze reakcje na “This is It”?
Kenny Ortega: Podchodzili do mnie różni ludzie i mówili: „Relacje CNN nie dały nam poczucia domknięcia, nie mogliśmy się odpowiednio pożegnać”. Ludzie powtarzali, że film pozwolił im przeżyć te ostatnie chwile z Michaelem jako artystą i że dzięki niemu, poznali go lepiej jako człowieka. Oglądając go można odczuć jego życzliwość, urok osobisty, zobaczyć jak fantastycznie traktował innych ludzi. Michael nigdy nie chciał nikogo urazić. Jeśli tylko by mu się to przytrafiło, byłby to dla niego dotkliwy cios. I właśnie dlatego w filmie widać – nawet w najbardziej osobistych chwilach – gdy mówi: „Z miłością”. Bo on nas naprawdę bardzo cenił. Kiedyś powiedział mi: „Kenny, znajdź najlepszych artystów na świecie. Zaprośmy ich do wspólnej podróży i zainspirujmy do sięgnięcia tam, gdzie jeszcze nigdy nie byli”. Michael doskonale wiedział, z kim miał do czynienia i wszystkich darzył ogromnym podziwem i szacunkiem. Nawet jeśli się z kimś nie zgadzał, nie dopuszczał do sytuacji, w której ta osoba mogłaby poczuć, że on się z nią nie liczy.

Reklama

Jakich cech szukałeś w pozostałych artystach, zaangażowanych w pracę nad show?
Kenny Ortega: Chęci do współpracy. Szukałem ludzi, którzy nie bali się ruszyć w nieznane i przekroczyć swe własne ograniczenia. Ludzi, którzy koncentrowali się nie na swoich własnych pomysłach, lecz stawaniu się częścią zespołu, który osiągnie coś wspólnie.

Co stało się z tymi wszystkim dekoracjami, całą scenografią koncertu?

Kenny Ortega: Wszystko jest w magazynach. Mój Boże, niektóre z tych dekoracji są naprawdę spektakularne. Może kiedyś, w przyszłości, uda nam się zebrać to wszystko razem i przekształcić w jakiś spójny pomysł. Mam nadzieję, że do tego czasu wszystko to będzie sobie czekać za zamkniętymi drzwiami.

Reklama
Reklama
Reklama