W programie „Nasz nowy dom” pomaga biednym rodzinom, nam Katarzyna Dowbor zdradza, jaki ma nowy pomysł na siebie
W programie „Nasz nowy dom” pomaga biednym rodzinom, nam Katarzyna Dowbor zdradza, jaki ma nowy pomysł na siebie
Przez 30 lat była jedną z czołowych dziennikarek telewizyjnych. Ogniście rude włosy, charakterystyczne piegi i piękny uśmiech zawsze były i do dziś są jej wizytówką. I choć Katarzyna Dowbor skończyła 60 lat, to wiele koleżanek może jej pozazdrościć nie tylko wigoru, lecz także zapału do pracy.
Niesamowitą energię gwiazdy doskonale widać w programie Polsatu „Nasz nowy dom”, w którym wspólnie z architektami i ekipą remontową odmieniają życie biednych rodzin.
– Jestem w takim momencie w życiu, że robię wyłącznie to, co chcę robić. Nic już nie muszę, a wszystko mogę! Znam swoją wartość. Nie mam potrzeby nikomu nic udowadniać i świetnie czuję się w swojej skórze – mówi „Party” Katarzyna Dowbor i zdradza, dlaczego w swoim domu, który jest jej azylem, czuje się jak… berneński pies pasterski!
W tym roku program „Nasz nowy dom” świętuje szóste urodziny, a wciąż ma swoją stałą widownię i budzi ogromne emocje. W czym tkwi jego siła?
– Zawsze powtarzam, że największą siłą tego programu są jego bohaterowie. Każdy odcinek jest inny, każda rodzina jest inna i zmaga się z różnymi problemami. Nie ma dwóch takich samych projektów, spotkań, niespodzianek, które przygotowujemy dla bohaterów. Każdy program to także wzruszenia, nie tylko tych rodzin, lecz także i nasze. Kiedy są emocje, nie ma opcji, by do programu wkradła się monotonia.
Pani chyba też na nudę nie może narzekać!
– Oj, nie, bo ten sezon był wyjątkowy! Letni trwał od końca kwietnia do 20 września i przez ten czas udało nam się zrealizować nie 12, a 26 odcinków, czyli dwa razy więcej, więc przez ostatnie pół roku byłam właściwie non stop na planie i wspólnie z ekipą zrobiliśmy ponad 30 tysięcy kilometrów!
Zobacz także: Nie żyje uczestniczka programu "Nasz nowy dom"! Pani Justyna przegrała walkę z chorobą
1 z 4
Skoro bus staje się poniekąd pani domem, wyobrażam sobie, że musi być specjalnie wyposażony. W końcu wozi gwiazdę!
– (śmiech) Zawsze powtarzam, że gwiazdy to są w Hollywood, ja się za żadną gwiazdę nie uważam. Prawdziwymi gwiazdami są nasi bohaterowie. Ich się szanuje, o nich się dba. Ja jestem tylko najstarsza w tym programie i czasami proszę chłopaków, żeby ustąpili mi miejsca lub oddali krzesło starszej pani. Ale i tak moim ulubionym miejscem jest autobus – nasze centrum dowodzenia, w którym mogę czekać przy kawie na kolejne ujęcia.
Naprawdę nie ma pani żadnych życzeń typu: talerz świeżych owoców albo woda Perrier w odpowiedniej temperaturze?
– Absolutnie nie! Co więcej, często powtarzam naszym architektom: Martynie i Maćkowi, że my tu jesteśmy po to, żeby coś pokazać, czegoś się dowiedzieć. Przez 36 lat zawodu nauczyłam się, że zawsze najważniejsi są ludzie, z którymi rozmawiamy, a nie my. Bo bez ich historii i opowieści tego programu by nie było. Naszą rolą jest tylko umiejętne i mądre przedstawienie tych ludzi naszemu widzowi.
I to się całej ekipie znakomicie udaje!
– Wie pani, co mnie kiedyś uderzyło? Że ludzie, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji
materialnej, często się tego wstydzą i przez to czują się gorsi. Kiedyś podczas wspólnego obiadu jedna z bohaterek podziękowała mi, że zechciałam z nią usiąść przy jednym stole… Byłam tym naprawdę zszokowana.
2 z 4
Był taki moment w karierze, gdy zachłysnęła się pani popularnością?
– Oczywiście! Pracowałam wtedy w telewizji może pięć, sześć lat. Imponowało mi, że wykonuję ten zawód, że ludzie mnie rozpoznają. Wydawało mi się, że beze mnie pewnych rzeczy nie da się zrobić. Zaliczyłam twarde lądowanie i już wiem, że w tym zawodzie nie ma ludzi niezastąpionych. Do pracy na wizji nie można się przywiązywać, bo nigdy nie jesteś w stanie przewidzieć, co się wydarzy jutro…
I naprawdę potrafi sobie pani wyobrazić życie bez telewizji i bez tego zabójczego tempa?
– Dojrzałam już do tej świadomości. Kiedy nie pracuję, jestem zapaloną domatorką i najchętniej nigdzie bym się ze swojego domu nie ruszała. Ciągle kombinuję, co by tu jeszcze zmienić, przemalować, ulepszyć, gdzie postawić nowe ramki ze zdjęciami, choć wydaje mi się, że już żadnej nie zmieszczę. Uprawiam swój ogród, mam swoje pasje,
ukochane konie, psy i w takim zwykłym, domowym życiu wspaniale się odnajduję.
3 z 4
Nawet teraz, gdy pani córka Marysia wyfrunęła z domu i rozpoczęła studia za granicą?
– To naturalna kolej rzeczy i nie ma co nad tym płakać. Poleciałam do Wielkiej Brytanii
razem z Marysią, by odwieźć ją do college’u, w którym teraz będzie mieszkać. Ale uspokajam, absolutnie nie urządzałam jej pokoju (śmiech). Jedynie kupiłam kocyki i pościel, a resztę drobiazgów, które chciała mieć, wybrała sama. Ja smykałkę do urządzania wnętrz odziedziczyłam po mojej mamie, która miała wykształcenie plastyczne, a Marysia przejęła tę pasję po mnie.
Rozwija ją na artystycznym kierunku?
– Nie, studiuje psychologię. To jej wielka pasja, którą chce rozwijać. Czy otworzy kiedyś własny gabinet? Tego nie wiem, czas pokaże, a Marysia ma jeszcze trochę czasu, by zdecydować, w którym kierunku chce pójść. Moja córka słusznie mówi o sobie, że jest osobnym bytem, a ja, jako mama, w pełni jej wybory akceptuję i szanuję.
Czy podobnie było z pani synem Maćkiem, gdy okazało się, że planuje swoją przyszłość związać z telewizją?
– Z pełną odpowiedzialnością powiem, że to, w jakim mój syn jest dzisiaj miejscu i jak
świetnie sobie w tej pracy radzi, to jest tylko jego zasługa, bo sam na to ciężko zapracował. Jemu nie było łatwiej, jemu było trudniej. Mój syn dzięki nazwisku Dowbor długo miał pod górkę, bo cały czas gdzieś mu tę znaną mamę wypominali. Maciek od małego obserwował to, co robię, i widział, jakich ta praca wymaga poświęceń, bo nie było mnie w domu całymi dniami. Żeby coś osiągnąć, niestety, trzeba było być tam cały czas.
4 z 4
Była pani nieobecną mamą. Dla wnuczek ma pani więcej czasu?
– Nie jestem standardową babcią, bo jestem babcią ciężko pracującą i bardzo zajętą. Natomiast zawsze mówię, że moje wnuczki mają wspaniałych rodziców, którzy poświęcają im dużo czasu i dają ogrom miłości. Ale wspólne wyjazdy na narty, jazda konno razem z dziewczynkami, na to się piszę!
Niemal 40 lat pracy w telewizji już za panią. Myśli pani powoli o emeryturze?
– Tylko w tym kontekście, że mam już 60 lat i mi się ona należy (śmiech)! Ale to naprawdę fajny wiek! Nie muszę się przejmować ludźmi, którzy mnie nie akceptują, tym, że ktoś pod moim zdjęciem napisze: „Jezu, jaka stara i gruba”, bo mam na to wyrąbane! Kiedyś piękną rzecz powiedziała mi Ania Dymna: „Młoda, piękna i zgrabna już byłam. Teraz jestem na innym etapie”. I 60 lat jest właśnie nowym etapem – dała mi niesamowite poczucie własnej wartości.
Co daje pani poczucie szczęścia?
– Moment, gdy siadam w ulubionym fotelu, patrzę na dom, ogród, na wszystkie moje dzieci: Maćka i jego żonę Joasię, Marysię, wnuki, moją mamę, ale też na zwierzęta, i mam świadomość, że są zdrowi i że wszystko u nich w porządku. Śmieję się, że jestem wtedy jak mój berneński pies pasterski, który jest najszczęśliwszy, gdy przyjdzie, sprawdzi, czy wszyscy są, czy wszystko jest okej. Wtedy kładzie się i spokojnie zasypia. I mam dokładnie tak samo!