Teresa Lipowska o "M jak miłość" i Witoldzie Pyrkoszu. Zdradziła jego największy sekret!
Teresa Lipowska o "M jak miłość" i Witoldzie Pyrkoszu. Zdradziła jego największy sekret!
Spotykamy się w warszawskim mieszkaniu aktorki. Teresa Lipowska (83) zaprasza do stołu i szykuje herbatę. Pokazuje swoje nagrody, statuetki, osiągnięcia życia, a także kolekcję ponad 170 aniołów, które dostała od fanów. W październiku 2000 roku padł pierwszy klaps na planie „M jak miłość” i do dziś to najchętniej oglądany serial w Polsce. Niezmiennie od 20 lat! A wśród aktorów nie ma nikogo, kto tak jak Teresa Lipowska znałby wszystkie tajemnice tej produkcji.
Na czym polega fenomen „M jak miłość”?
Scenarzystka Ilona Łepkowska wymyśliła wszystko cudownie! To był pierwszy serial, który opowiadał o problemach trzypokoleniowej rodziny mieszkającej na przedmieściach. To nie była ani wieś, ani metropolia i dlatego ludzie szybko się z nami utożsamili. Kobiety pisały do mnie: „Wie pani, zaczęłam panią naśladować. Choć z mężem jesteśmy czterdzieści lat po ślubie, to ja teraz wprowadziłam w życie podpatrzone u pani zwyczaje. Przytulę męża, cmoknę go w policzek przed snem. Już się nie wstydzę i to mi się sprawdza”.
A młodzi czasem piszą?
Były takie sceny, kiedy Barbara pojechała ze starszym wnukiem na kolonie do wnuczki, bo dowiedziała się, że ona ma kłopoty. Wtedy nastolatki pisały z tęsknotą: „Żeby mieć taką babcię!”. Dzięki temu serialowi jestem osobą niezwykle szczęśliwą. Dał mi ogromną popularność. Wcale nie uważam, że jestem najlepszą polską artystką, ale ten serial zrobił ze mnie najpopularniejszą i najbardziej kochaną mamę, babcię, prababcię i teściową. Zdarza się, że ludzie biegną za mną na ulicy z bukietem słoneczników, bo wiedzą z wywiadów, że te kwiaty kocham najbardziej. To miłe. Jest pani skarbnicą wspomnień o „M jak miłość”.
Czy pamięta pani pierwszy dzień zdjęciowy?
Kiedyś dostałam od naszych fotosistów album, pokażę pani. Tu są zdjęcia z Witoldem Pyrkoszem, gdy zbieramy jabłka w sadzie i ja mu przypominam, że jutro jest nasza 40. rocznica ślubu. Tak właśnie się zaczyna pierwszy odcinek „M jak miłość”. A potem, niech pani patrzy, odwiedzali nas na planie najwspanialsi polscy aktorzy. Epizodyczne role zagrali np. Andrzej Łapicki, Artur Barciś i wielu innych.
Za którym aktorem spośród tych, którzy zniknęli już z serialu, tęskni pani najbardziej?
Oczywiście najbardziej byłam przywiązana do Witolda Pyrkosza. Muszę powiedzieć, że prywatnie Witek był trudnym i dość zamkniętym człowiekiem, ale niezwykle mi bliskim. Bardzo się szanowaliśmy i lubiliśmy. Po jego śmierci przez przypadek znalazłam na hali zdjęciowej, w domu w Grabinie, jego zapiski. Witek miał taki wyczaj, że wkładał karteczki ze swoim tekstem pod poduszkę krzesła. Robił tak na wszelki wypadek, gdyby zapomniał jakiegoś słowa, żeby nie musiał lecieć do scenariusza. Już po jego pogrzebie znaleźliśmy te karteczki i postanowiliśmy je tam zostawić. Czy pani wie, że ja sobie zażyczyłam, by na krześle Witka nikt nie siadał? Nawet ja tego nie robiłam i było tak do momentu, aż przeniesiono dekoracje z naszej starej hali w Orzeszynie do hali w Falenicy. Do dzisiaj jest to miejsce honorowe.
Czy to prawda, że pani stała się na planie powierniczką i przyjaciółką wielu aktorów?
Kiedy zrobiłam bankiet dla całego zespołu z okazji moich 75. urodzin, przyszło do mnie ponad 100 osób. Ach, co to był za wieczór! Dotarli niemal wszyscy. Nawet ci, którzy już wtedy odeszli z produkcji, m.in. Małgosia Kożuchowska. Część artystyczną prowadził Kacper Kuszewski, a moje serialowe wnuczki śpiewały przepiękne piosenki. Może pięć czy sześć osób nie mogło przyjść, ale następnego dnia wszyscy dzwonili i przepraszali, że występowali w teatrze albo mieli chore dzieci.
Nadal ma pani kontakt z Małgorzatą Kożuchowską?
Tak, ale najbardziej jest mi bliski mój filmowy synek Kacper Kuszewski. Do tej pory dzwonimy do siebie: ja do niego zawsze na Dzień Dziecka, a on do mnie na Dzień Matki. Prawdziwe życie nas do siebie zbliżyło. Kiedy umarła Kacprowi mama, a potem ojciec, ja go tak jakby… delikatnie przytuliłam. Jestem otwartą kobietą, więc polubiliśmy się. Dziś zwyczajnie rozmawiamy o prywatnych sprawach. Wiem, jakie Kacper dostaje propozycje pracy, jak przebiega remont w jego mieszkaniu.
Ile wnuków ma pani w „M jak miłość”?
Dziewięcioro, ale ja mam już przecież nawet prawnuki! Proszę sobie wyobrazić, że spędziłam na tym planie zdjęciowym jedną czwartą życia. Dlatego jest on dla mnie taki ważny! Pamiętam, gdy dostałam propozycję zagrania w „M jak miłość”, myślałam, że to będzie 10 odcinków. Wszyscy tak myśleli.
Urodziła się pani pod szczęśliwą gwiazdą?
Przyszłam na świat tuż przed wojną, w 1937 roku, ale nie pamiętam tego wojennego znoju. Nigdy nie chodziłam głodna, zawsze w domu był chleb z masłem i cukrem lub zacierki na mleku. Natomiast mama pruła jeden sweterek, by nocą na drutach zrobić kolejny, bo miałam jeszcze dwójkę rodzeństwa.
Kiedy z obiadu zostawały ziemniaki, nikt ich nie wyrzucał, następnego dnia mama robiła z nich kopytka. Dziś mam wiele podziwu dla swoich rodziców, bo nigdy się nie skarżyli. Dopiero po latach zrozumiałam, dlaczego mama, która kochała sztukę, nie miała czasu chodzić do teatru. Kiedy już mogłam jej się za to wszystko odwdzięczyć, chciałam, by zamieszkała ze mną w rodzinnym domu, który razem z mężem skończyliśmy budować.
Jednak po kilku tygodniach od przeprowadzki mama umarła w wieku 62 lat i dlatego dziś na wszystkich spotkaniach z fanami „M jak miłość” mówię: „Młodzi ludzie! Starajcie się dawać rodzicom tyle miłości, ile umiecie. Wiem, że jesteście zapracowani, ale jak wpadniecie na 15 minut do mamy i dacie jej czekoladki za 6 złotych, sprawicie jej ogromną radość. Nie musicie jej od razu samochodu kupować. Zadzwońcie. Kupcie jednego słonecznika. Przytulcie, powiedzcie, że kochacie!”. Bo my, starsi ludzie, odczuwamy takie drobne gesty niezwykle głęboko. Niech pani patrzy, mam tu na ścianie zdjęcie mojego męża, mamy, siostry. Ja z nimi wciąż rozmawiam… Ale ich już ze mną nie ma.
Jest pani szczęśliwa?
Na to pytanie zawsze odpowiadam krótko: „tak!”. A potem ludzie dziwią się, że robię to bez wahania. Bo zwykle mają jakieś zastrzeżenia do swojego szczęścia, mówią: „tak, ale…”. Powiem tyle, że miałam cudownego męża, mam kochającą rodzinę, zawodowo też miałam szczęście, bo przeszłam wszystkie ścieżki, o których marzy aktor: był kabaret Dudek, teatr, dubbing, telewizja, serial, film, e-booki… Wszystko, co tylko możliwe. Dziś Pan Bóg daje mi, na ile PESEL pozwala, zdrowie. Kiedy skończymy rozmawiać, pojadę na rowerze kupić kwiaty, bo moje dzieci będą obchodzić 22. rocznicę ślubu.
Mówi pani: „Jadę do moich dzieci”. Chyba jest pani niezłą teściową?
Choć mam tylko jednego syna, myślę, że jestem nie najgorszą teściową, bo niezaborczą. Czasem chcę z synem porozmawiać sam na sam, wtedy go wypożyczam (śmiech). Rozmów z nim bardzo potrzebuję, ale staram się tego nie nadużywać. Dlatego gdy mówię: „Jadę do moich dzieci”, mam też na myśli ukochaną synową Anię i dwójkę wnucząt: Szymka i Ewę. Spędzam z nimi wszystkie święta, jestem zapraszana nawet do teściów mojego syna. Powiem pani, że teściowa jest jedną z najbliższych mi osób. I cóż, moim zdaniem rodzinę należy hołubić, bo życie bez niej zwyczajnie traci sens.
Długo się pani starała o to, by mieć swoją rodzinę.
Urodził mi się tylko jeden syn, Marcin, kiedy miałam 36 lat. Zaczęłam już wątpić, że to się wydarzy, i razem z przyjaciółką jeździłam po domach dziecka, myśląc o adopcji. A nagle okazało się, że jestem w ciąży. Gdyby nie te perturbacje, chciałabym mieć więcej dzieci. Na szczęście tak mi się wszystko poukładało, że mam do kogo zadzwonić. Mój wnuk Szymek ma 16 lat, a wnuczka Ewa – 12. Bardzo ich kocham! Ewa jest do mnie podobna, wszystkiego chce spróbować, żywiołowa, kocha jeździć konno, biegać, tańczyć. Natomiast z Szymkiem lubię pogadać i posłuchać jego ulubionej muzyki. Staram się być na czasie.
Ma pani jakiś przepis na to, co robić, by mieć pogodną jesień życia? By uśmiechać się tak często jak pani?
Nie, nie mam, niestety. To wszystko płynie z góry. Zawsze byłam pełną energii osobą, takie mam geny. Po mamie odziedziczyłam otwartość na ludzi. Nie przywiązuję wagi do tego, czy człowiek jest ochroniarzem, sklepikarzem, czy profesorem. Mam wielu przyjaciół na planie wśród wózkarzy i oświetleniowców. To wszystko moi koledzy, zawsze wiem, co się dzieje u ich żon i dzieci. Mnie po prostu to interesuje. Potrafię też cieszyć się z drobnych rzeczy, np. z kurpiowskiej serwetki, którą jedna pani dla mnie wyhaftowała i podarowała ze słowami, że mnie uwielbia. A ja uwielbiam przyrodę, kwiaty, wycieczki rowerowe i w ogóle świat. Jednak to nie jest uniwersalna recepta na szczęście. Przecież ludzie są różni: jeden będzie szczęśliwy w samotni, inny, jak ja, musi być między ludźmi i mieć przyjaciół.
To może właśnie kontakt z innymi jest sekretem pani witalności?
Gdy kilka miesięcy temu byliśmy pozamykani w domach z powodu koronawirusa, przeczytałam na klatce schodowej ogłoszenie: „Gdyby ktoś z państwa potrzebował pomocy w zakupach, proszę zadzwonić pod numer…”. A ponieważ mój syn ze względu na pracę nie mógł do mnie codziennie zaglądać, zadzwoniłam pod ten numer i nawiązałam kontakt z miłą młodą dziewczyną. Znałam ją tylko z widzenia, bo ona często uprawia rano jogging. Poprosiłam ją dwa czy trzy razy o zrobienie zakupów. Ostatnio, gdy wyjeżdżałam na wakacje, dałam jej klucze, by podlała mi kwiatki. Właśnie tak dla mnie wygląda szczęście – kiedy wiem, że mogę liczyć na ludzką przychylność.
Nie martwi się już pani teraz o swoje zdrowie w czasach pandemii?
Staram się w ramach zdrowego rozsądku myć ręce i wkładać maseczkę, kiedy wchodzę do apteki albo do sklepu. Jestem co tydzień sprawdzana testem na koronawirusa na planie serialu, więc czuję się bezpiecznie. Staram się nie ściskać z ludźmi, których nie znam. Co jeszcze? Zachowuję się, jakby tego wirusa nie było. Bo ja wierzę w przeznaczenie. Co ma się zdarzyć, to się zdarzy! Jestem osobą wierzącą, choć nie fanatycznie. Po swojej mamie jestem optymistką. Ogromną! Nie muszę mieć kokosów i jeździć na Seszele. Wiem, co mówię, bo póki miałam siłę, zwiedziłam kawał świata: Włochy, Hiszpanię, Francję, Turcję, USA, Australię. Dziś wolę wakacje nad augustowskim jeziorem i pływanie na katamaranie ze znajomymi. Dobrze mi. Nie mogę mieć pretensji do życia! A życzyć mi można tylko zdrowia.