Sylwester Wardęga boi się o życie? "Bardzo się wystraszyliśmy"
Youtuber jest na językach milionów osób w Polsce. Czy Sylwester Wardęga ma się czego obawiać?
W zeszłym tygodniu Sylwester Wardęga upublicznił dowody obciążające wielu youtuberów w sprawie wykorzystywania nieletnich. W związku z tym "zaszedł za skórę" wielu osobom. Na swoim Instagramie twórca wyznał teraz, że musi mieć oczy dookoła głowy. Czy coś mu grozi?
Sylwester Wardęga o niebezpieczeństwie
W ostatnich dniach bez wątpienia najpopularniejszym tematem we wszystkich mediach jest Pandora Gate, czyli upublicznione informacje w sprawie polskich youtuberów i ich skandalicznych relacji z nieletnimi. Sylwester Wardęga ujawnił w swoim filmie nazwiska zamieszanych w sytuację twórców, a sprawę bada już prokuratura. Choć kolejne wideo tak zwanego Konopskyyego ma ujawnić jeszcze więcej szczegółów, na razie nie trafiło ono do sieci i cała uwaga skupia się na Wardędze. Czy 33-latek obawia się o swoje życie?
- Gdybym chciał, mógłbym dostać ochronę. Dziś się o tym dowiedziałem. Ale postanowiłem, że chyba jest okej - zaczął podczas swojego live'a.
Zobacz także: Kolejny podejrzany w aferze z youtuberami? Na jaw wypłynęły nowe, szokujące informacje
W dalszej części wywodu Sylwester Wardęga wyznał jednak, że ma pewne obawy. Wszystko przez wzgląd na sytuację, z którą zetknął się podczas jednego z ostatnich spacerów. Towarzyszyły mu psy oraz partnerka, Monika Kołakowska. Wyznał: "Bardzo się wystraszyliśmy". Czego? Otóż ze swoimi czworonogami skręcili w ślepą uliczkę w Konstancinie, która kończy się lasem. Zazwyczaj poruszają się nią wyłącznie osoby, które tam mieszkają, czyli - jak powiedział youtuber - "jeden samochód tam wjeżdża może z raz dziennie".
- I nagle jedzie motor, na czarno gość był ubrany. Przejeżdża główną ulicą, patrzy w bok, spojrzał na mnie, zatrzymał się, cofa trochę, skręca w tę uliczkę i jedzie. I ja tak patrzę na Monikę i mówię: "Ocho". Spojrzał na nas, kiwnął głową, przejechał dalej, zatrzymał się, zakręcił i znowu do nas jedzie. I ja mówię: "Okej, upewnił się, że to ja i jak ma do czegoś dojść, to pewnie teraz dojdzie". Już było tak dziwnie... - opowiadał Sylwester Wardęga budując napięcie.
Finalnie mężczyzna na motorze zatrzymał się koło nich i nieco uspokoił sytuację swoimi słowami. Powiedział bowiem: "Spokojnie, ja jestem sąsiadem, przyjechałem zobaczyć, czy wszystko okej. W Konstancinie ludzie o tym gadają, bo wiedzą, że macie tutaj siedzibę". Sylwester Wardęga nie ukrywał jednak, że był przerażony.
- Strach straszliwy. (...) Ja nie uważam, że do czegoś dojdzie, ale Monice powiedziałem: "Jeżeliby doszło do czegoś, to ty nie stój ze mną, tylko z psami uciekaj w te działki, w te ruiny, a ja będę uciekał w drugą stronę". To wtedy zajmą się mną, a ona da radę jakoś. No, był taki moment hardkorowy. Ale wiadomo, to wyobraźnia człowieka nakręca - podsumował.
Myślicie, że Sylwester Wardęga może się czuć bezpiecznie?