Poniedziałkowa publikacja Wprost ujawniająca szokujące szczegóły z życia prywatnego Kamila Durczoka, wstrząsnęła opinią publiczną, a jednocześnie została ostro skrytykowana przez ludzi z branży dziennikarskiej. Przypomnijmy: Najsztub broni Durczoka w aferze z Wprost: To jest bagno, a nie dziennikarstwo

Reklama

W sprawie "śledztwa" Wprost wątpliwości zaczęła mieć redakcja Gazety Wyborczej, która przeprowadziła własne, chcąc podważyć dowody zebrane przez tygodnik. Udało im się to kilkakrotnie. W tygodniku zawarta jest informacja, że Durczok uciekł z mieszkania, w którym znajdował się "biały proszek". Według "GW", jest to nie prawdą, ponieważ Kamil był pod budynkiem 16 stycznia, a "biały proszek" znaleziono miesiąc później.

Kolejna rzecz - znaleziony pendrive, w rzeczach osobistych Duroczka, był jednym z przedmiotów skradzionych z jego mieszkania w listopadzie 2014 roku. Po trzecie - Adipex, czyli według Wprostu "zakazany lek" jest środkiem na odchudzanie. Zawarta w nim Fentermina (pochodna amfetaminy) hamuje łaknienie, ale jest środkiem psychoaktywnym. Leku nie można kupić w Polsce, ale można go posiadać.

Zobacz: Olejnik ujawniła, że dostała propozycję od "Wprost". Nawiązała też do afery z Durczokiem

Nie jest prawdą też, że dziennikarza spotkano przed budynkiem. To właściciel mieszkania, Zbigniew Tomczak, wskazał policjantom Durczoka, który nie wynajmował jednak mieszkania. Był to ktoś inny, kto również znajdował się w środku:

Zobacz także

Pan Durczok został wylegitymowany. Policjanci nie byli świadkami ucieczki bądź szarpaniny z panem Durczokiem. Takie informacje otrzymali od właściciela dopiero 13 lutego, gdy policja była w tym mieszkaniu drugi raz - mówi Mariusz Sokołowski rzecznik Komendy Głównej Policji

Ponadto - właściciel mieszkania przekonywał policjantów, że ktoś włamał się do jego lokum. Patrol, po przyjechaniu na miejsce, nie stwierdził jednak śladów takiego zajścia. Nie zobaczyli również tam niczego podejrzanego. Spotkali jednak Durczoka pod blokiem - spisali go i odeszli.

Miesiąc później - właściciel ponownie wezwał policję, twierdząc, że znalazł tam narkotyki. Funkcjonariusze odmówili interwencji, a na miejscu pojawił się redaktor naczelny Wprost, Sylwester Latkowski wraz z dziennikarzem, Michałem Majewskim.

Zbigniew Tomczak nie chciał nam wyjaśnić, dlaczego ściągnął policję i "Wprost" do swojego mieszkania. Nie wiadomo, na jakiej podstawie - poza jego relacją - Latkowski z Majewskim uznali, że rzeczy z mieszkania należą do Durczoka -czytamy w "Gazecie Wyborczej".

Rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej, Przemysław Nowak, jasno stwierdził, że nazwisko Durczoka nie pojawia się w śledztwie:

Postępowanie jest w sprawie, a nie przeciwko komuś. Przebywanie w mieszkaniu, gdzie były narkotyki, nie jest przestępstwem - przekonuje Przemysław Nowak.

Dziennikarze Wprost stoją zaś przy swoim.

Dużo pytań, dużo wątpliwości.

Zobacz: List do Durczoka opublikowany przez Wprost wzbudza podejrzenia. Internauci podważyli autentyczność

Reklama

Kamil Durczok na salonach:

Reklama
Reklama
Reklama