Bezkompromisowy, zadziorny, szczery do bólu. Choć jest jednym z czołowych polskich aktorów, wciąż za mało go w kinie i w telewizji. Może dlatego, że zamiast przyjmować role, które nie do końca go przekonują, woli podróżować? Marzenia o wielkich rolach? To też nie jego domena. Paweł Wilczak (55) nie podąża za trendami, stroni od mediów społecznościowych i żyje po swojemu.

Reklama

Czy długo zastanawiał się nad ponownym przyjęciem roli Adama w kontynuacji serialu „Usta usta” TVN? W jakich chwilach jest najszczęśliwszy? I czy będzie zachęcać swoich synów do aktorstwa? Podobno w młodości był pan niezłym ziółkiem.

Czy ten gorący temperament panu został czy już troszkę się uspokoił?

O to chyba trzeba by zapytać moich kolegów i współpracowników (śmiech). Choć faktycznie dość żywiołowo reaguję na otaczającą mnie rzeczywistość. Naprawdę? W mediach ma pan zupełnie inny wizerunek! Przecież ja w ogóle nie mam wizerunku w mediach, bo się w nich nie udzielam. Nie ma mnie na Instagramie, nawet nie wiem, czy do końca poprawnie wymawiam tę nazwę (śmiech).

W sieci przy pana nazwisku pojawiają się czasem hasła „czarna owca”, „odludek”. Przeszkadza to panu?

A jakby się pisało: „jest go za dużo”, „o nie, znowu on!”, toby było lepiej? Nie przeszkadza mi to i tego tak nie widzę. Ja po prostu tak żyję. Trudno mi brać czyjeś opinie czy doniesienia za prawdziwe. To są tylko wyobrażenia ludzi na mój temat.

Pamięta pan moment, w którym dowiedział się, że planowane jest wznowienie serialu „Usta usta"?

Tak, byłem akurat na kawie, zadzwoniła do mnie Oriana, producentka serialu, z pytaniem o chęć udziału i dostępność. Bardzo mnie ta wiadomość ucieszyła i zgodziłem się praktycznie od razu. To był świetny materiał, świetna ekipa i świetna atmosfera na planie. Nic się po dziesięciu latach nie zmieniło. Zżyliśmy się wszyscy, ośmielam się stwierdzić, że wręcz się zaprzyjaźniliśmy. Wiedziałem, że mogę liczyć na odtwórców innych ról, że zgodzą się na udział.

Zobacz także

Weszliście na plan w prawie niezmienionym składzie, za to dziesięć lat starsi. Czy było to wyczuwalne?

Absolutnie nie, dla mnie ten upływ czasu okazał się plusem. Im ludzie są starsi, tym są mądrzejsi, lepsi. Tego się trzymam (śmiech). Powrót po dziesięciu latach jest siłą tego projektu. Nie musimy nikogo udawać czy kombinować z charakteryzacją, przykrywać siwych włosów. One się pojawiły i niech zostaną!

W „Usta usta” pana postać to typ lekkoducha. Ale grywał pan też mroczne role. Czy coś w panu z nich zostaje?

Fakt, bywałem już i złodziejem, i złym policjantem, ale ich cech w sobie nie odnajduję (śmiech). Emocji zawodowych nie przynoszę do domu, nawet jeśli siedzą w głowie lub w ciele.

No właśnie, skoro mowa o ciele – do roli w filmie „Pan T.” Marcina Krzyształowicza schudł pan 12 kilo. Jak to się panu udało?

Zasada jest prosta: trzeba mniej jeść i dużo ćwiczyć. Inaczej nie ma możliwości, żeby to zadziałało. Wagę, którą udało mi się osiągnąć, utrzymuję cały czas. Szkoda byłoby zaprzepaścić ten wysiłek. Ćwiczę od lat, głównie na siłowni, choć teraz boję się ją odwiedzać. Niestety, ćwiczenia w domu to już nie to samo.

Kiedyś powiedział pan, że aktor powinien trochę się znać na reżyserii. Czy zobaczymy pana kiedyś po drugiej stronie kamery?

Ja w ogóle po zakończeniu studiów aktorskich w Łodzi zdawałem tam na reżyserię. Z różnych powodów mi się to nie udało.

Mówi to pan z uśmiechem…

Bo to w gruncie rzeczy całkiem śmieszna historia. Usłyszałem, że aktor nie powinien być reżyserem, co mnie mocno rozbawiło. Powiedziałem więc, że na świecie kilku reżyserów zostało aktorami i udało im się sporo osiągnąć. Takimi wynurzeniami przed komisją sobie nie pomogłem (śmiech). Ostatecznie byłem pierwszy pod kreską. Myślę, że reżyseria byłaby dla mnie czymś naturalnym, ale jestem dość dużym chłopcem i nie wiem, czy już nie za późno. Nigdy jednak nie mówię nigdy…

W życiu robił pan naprawdę dużo rzeczy. Kopał pan rowy, był kelnerem, kierowcą ciężarówki, sprzedawał noże, patelnie…

Również nesesery i naczynia. Byłem komiwojażerem.

Dobrze panu to szło?

Tak, nie przypuszczałem, ile szczęścia może przynieść sprzedanie dziesięciu neseserów do południa. Faktycznie, wieloma rzeczami się zajmowałem w życiu, ale myślałem, że jest to wpisane w wolny zawód. Musiałem opłacać rachunki, więc pracowałem. Nie byłem najszczęśliwszy, machając kilofem czy podając pomidorową. Ale nie żałuję żadnego dnia.

Widzi się pan w innym zawodzie?

Chyba nie. W dzieciństwie koledzy grali w piłkę, a ja chodziłem do kina, czasami dwa razy dziennie. Nie myślałem, że pójdę w tym kierunku, bo wydawało mi się, że jestem za głupi, a do szkoły filmowej zdają same omnibusy. Całe szczęście tak nie jest, czego jestem przykładem (śmiech).

A swoim synom zaszczepił pan tę miłość do kina?

Oczywiście. W zasadzie pojawiła się w ich życiu naturalnie.

Dlaczego tak bardzo unika pan nowych technologii?

Nie jestem ich przeciwnikiem. W internecie można robić rzeczy interesujące i nieinteresujące, wręcz głupie. Nie obrażam się na internet, po prostu nie rozumiem niektórych zachowań czy potrzeb. Trudno jednak mi tego zakazywać moim synom.

Nie boi się pan, że straci kontrolę nad tym, co robią pana synowie w internecie? Te dwa światy nie zaczną się rozjeżdżać?

Oczywiście, trzeba pilnować dzieci, zwracać uwagę na to, co robią. Ale zagrożeń jest mnóstwo wszędzie: jak moi synowie grają w piłkę nożną, to mogą sobie wybić oko albo połamać nogi. Kiedyś nam mówiono, że diabeł tkwi w telewizji, potem w kinie, a teraz w internecie. Spokojnie podchodzę do tematu.

Ten rozważny spokój zachowuje pan także w podejściu do spraw zawodowych? Podobno zamiast przyjmować kiepskie role, woli pan podróżować…

Jestem miejskim stworem, uwielbiam podróżować, wychodzić, przebywać wśród ludzi, zwiedzać. Właśnie w ten sposób najlepiej odpoczywam.

Dokąd najchętniej pan podróżuje?

Jestem bardzo prosto skonstruowany. Najszczęśliwszy czuję się tam, gdzie jest smacznie, ciepło i gdzie mam dostęp do ciepłego morza. Mnie łatwo oczarować dobrą kuchnią. A sam pan gotuje? Staram się, ale raczej jestem lepszy w siekaniu, a nie gotowaniu. Lepszy ze mnie pomocnik niż kucharz (śmiech).

Oprócz podróży, dobrego jedzenia i ciepłego morza ma pan jeszcze jakieś marzenia?

Może tylko żebyśmy wszyscy byli zdrowi i żeby ten świat się w końcu otworzył. Nie mam żadnych wygórowanych marzeń, a już na pewno nie zawodowe – nie marzę o żadnej roli. Choć pochylam się nad wszystkimi propozycjami, które dostaję, jeśli nie czuję mięty do danego tematu, to z czystej uczciwości i szacunku do innych nie wchodzę w to. Taki już jestem.

Rozmawiała Maria Dąbrowska

Zobacz także: Paweł Wilczak ostro o "maseczkowej aferze" z Tomaszem Karolakiem: "To głupota!"

Reklama

W pierwszej części „Usta usta” ukochana granego przez Wilczaka bohatera (Magdalena Różczka) ginie w wypadku. W kontynuacji serialu u jego boku pojawi się Sara (Wiktoria Filus). Na zdjęciu obsada serialu: Wojtek Mecwaldowski, Wiktoria Filus, Magdalena Popławska, Sonia Bohosiewicz, Anna Czartoryska-Niemczycka i Paweł Wilczak.

East News
Reklama
Reklama
Reklama