Patricia Kazadi o Kongo: „Czułam zew krwi, z którego nie zdawałam sobie sprawy”
Patricia Kazadi o Kongo: „Czułam zew krwi, z którego nie zdawałam sobie sprawy”
Patricia Kazadi po raz pierwszy odwiedziła kraj swoich przodków, Kongo.
1 z 6
Patricia Kazadi pragnęła tej podróży całe życie, odkąd tylko jako mała dziewczynka dowiedziała się skąd pochodzi rodzina jej ojca i gdzie są jej korzenie. Teraz udało się spełnić marzenie i po raz pierwszy odwiedziła Kongo. W nowej "Vivie!" (numer 19/2015 od czwartku 10 września w kioskach) wywiad, w którym opowiedziała Krystynie Pytlakowskiej jak ważny i pełen emocji był to wyjazd.
Kiedy dotykam stopami kongijskiej ziemi, płaczę. Nie mogę nad tym płaczem zapanować. Cieszę się jak mała dziewczynka. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to uczucie. Marzenie, które właśnie się spełnia. Chciałam poznać swoje korzenie, zrozumieć je. Miałam przecież świadomość, że mój tata jest z Afryki, mama – z Polski. Poznali się na studiach. Chciałam zobaczyć, jak wygląda moje kuzynostwo, mój dziadek. Czułam zew krwi, z którego nie zdawałam sobie wtedy sprawy. Moje reakcje na przykład na muzykę etniczną, nie tylko afrykańską, były bardzo żywiołowe, spontaniczne. Kiedy ją słyszałam, bezwiednie zaczynałam tańczyć, śpiewać. Wypełniała mnie radość. Ta muzyka poprawiała mi nastrój, jeśli akurat byłam w dołku.
2 z 6
Wcześniej z wielu powodów nie udało jej się odbyć tej podróży życia. Na szczęście, w wieku 27 lat osiągnęła cel.
Prosiłam rodziców: „Jedźmy tam, jedźmy”. Ale oni odpowiadali, że to bardzo droga wyprawa, że teraz nie mogą sobie pozwolić na taki wyjazd całą rodziną. A poza tym w latach 90. w Kongu nie było bezpiecznie. Później, gdy dorosłam, co roku planowałam, że na wakacje wybiorę się do Konga już sama. I ciągle coś stawało na przeszkodzie. A czas mijał.
3 z 6
Kiedy ma się niewiele lat, interesuje nas głównie to, co dzieje się aktualnie – teraźniejszość. Dopiero z czasem rodzi się ciekawość przeszłości. Od dwóch lat coś się we mnie zmieniło – pragnę zgłębiać swoją historię, poznawać korzenie. Rodzina zawsze była u mnie na pierwszym miejscu, ale teraz mam potrzebę coraz większej troski o nią i większej wiedzy nie tylko o najbliższych, lecz i dalszych krewnych. Z dziadkiem, którego poznałam, mając lat 11, rozmawiam po francusku i żałuję, że nie mieliśmy dla siebie więcej czasu. Że nie porozmawialiśmy tak głęboko, od serca. Teraz chciałabym się z nim spotkać, zadać mu tyle pytań: jak żył, jak wyglądała jego młodość, jak wychowywał swoich 11 dzieci.
Rodzina piosenkarki pochodzi z plemienia Baluba, jednego z głównych w Kongu i bardzo licznego. Jej 84-letni dziadek ma 50 wnuków i kilkoro prawnuków. Patricia jest jego najstarszą wnuczką i w ogóle pierwszym wnukiem. Po babci, która już nie żyje, odziedziczyła imię. A dziadek zwraca się do niej „żono”. Chodzi o szacunek dla osoby, która już umarła, do jej duszy, której część jest w jej wnuczce.
W Kongu jest 250 grup etnicznych, które rozmawiają ze sobą w około 300 dialektach. Jak więc Patricia porozumiewała się ze swoją kongijską rodziną? Radziła sobie z rozmową, mówiąc po francusku.
Żałuję, że nie mówię biegle w lingala czy suahili. Lingala jest jednym z najpopularniejszych dialektów i przepięknie brzmi w muzyce. Piękny, melodyjny język. Zaczęłam się go uczyć, jakieś słówka już wyłapuję, na przykład nalingi yo – po polsku „kocham cię” (śmiech). Ładnie?
4 z 6
Patricia Kazadi mogła przy okazji pobytu w Afryce z bliska poznać charakter Kongijczyków i zrozumieć wiele własnych cech.
Podobnie jak Kongijczycy jestem silna, zawsze staram się nie załamywać nawet w najgorszych momentach. Tylko wstać, otrzepać się i iść dalej. Trudna sytuacja mnie wzmacnia, podnoszę się o wiele silniejsza. Nie wiedziałam, że to jest takie afrykańskie. Jestem bardziej podobna do kongijskich mężczyzn niż kobiet. Wiele cech charakteru przejęłam od taty. W Kongu głową rodziny jest mężczyzna, a kobieta dba o dom. Ja też byłam tak wychowywana, bardzo konserwatywnie i surowo. Ale nie wiem, czy bym umiała się tak podporządkować. Pewnie dążyłabym do niezależności.
Podobne, męskie podejście gwiazda ma do relacji damsko-męskich.
Nie zajmowałam się analizą związków w Kongu, zaobserwowałam tylko, że tam kobiety pozwalają swojemu mężczyźnie o siebie zadbać. A ja zawsze, jak na razie, dbałam o siebie sama.
5 z 6
Czy przyglądając się kongijskim kobietom, teraz postanowiła poszukać takiego mężczyzny, na którym będzie mogła się oprzeć?
Teraz jestem na takim etapie, że niczego i nikogo nie szukam. Mam dobry czas solo, randkuję, imprezuję, mam dobry humor. Czuję, że wreszcie poznałam samą siebie. Jako człowieka i kobietę. Znam moje ciało, moje potrzeby i nie wstydzę się ich. Korzystam ze swojego życia w 100 procentach. Potrzebowałam tej wolności i luzu. Gorzej byłoby, gdybym ocknęła się, mając 50 lat, w małżeństwie z trójką dzieci i uznała, że mało jeszcze przeżyłam i że właśnie teraz chcę się bawić i być wolna.
Ale na pewno powrót do korzeni okazał się źródłem nowej energii i mnóstwa inspiracji.
Sprawił, że chcę tam wrócić, wydać płytę i koncertować. Otworzyły się przede mną nowe drogi. Chciałabym tam działać charytatywnie. Odwiedziłam kilka kongijskich sierocińców – wszystko działa dość prężnie, ale sierot jest bardzo dużo i każda pomoc jest mile widziana. Kongo jest bardzo bogatym w złoża naturalne krajem, ma wszystkie surowce, piękną przyrodę, zwierzęta, ale ludziom nie żyje się aż tak dobrze, jak by mogło. Turystycznie też nie jest to kraj wyeksploatowany. Tu widzę lukę, w której mogłabym podziałać.
6 z 6
Czy mogłaby zamieszkać w Kongu na stałe?
Chyba nie. Ale nie wyobrażam sobie, żebym choć raz w roku tam nie pojechała. Ta muzyka, jedzenie, optymizm... Kongijczycy cieszą się życiem. Wielu z nich żyje bardzo skromnie, ale nie są tym zdołowani, to są ich realia. Kiedy wyjeżdżałam, za naszym samochodem biegło kilku chłopaków i krzyczeli: „Maman” – tam wszystkie kobiety nazywają mamą – „Musisz zostać i zjeść więcej fufu”. Fufu to rodzaj afrykańskiej kaszy. „Będziemy za tobą tęsknić. A jak zjesz więcej fufu, będziesz grubsza i ładniejsza” (śmiech).