Nikt nie wierzył w Roberta Lewandowskiego: „Za mały, za chudy, połamią mu się te wykałaczkowe nogi”
Taki talent rodzi się raz na sto lat. Ale historia sukcesu Roberta Lewandowskiego to nie tylko bajka o zdolnym małolacie. To głównie opowieść o chłopaku, w którego mało kto wierzył, a który postanowił udowodnić wszystkim, że są w błędzie.
Gdy w sierpniu 1988 roku Iwona Lewandowska jechała do szpitala, nie wiedziała, czy dziecko, które wkrótce urodzi, to będzie chłopiec, czy dziewczynka. Ale i ona, i jej mąż Krzysztof wiedzieli, że ich pociecha na pewno będzie sportowcem i zrobi wielką karierę. Dlatego kiedy 21 sierpnia urodził im się syn, wybrali dla niego imię Robert – znane i łatwe do wymówienia na całym świecie. Ta zapobiegliwość państwa Lewandowskich dziś ułatwia życie niemieckim komentatorom i kibicom Bayernu Monachium, którzy nazwisko polskiego piłkarza wymieniają kilkaset razy w ciągu meczu. Robert Lewandowski świętuje właśnie 33. urodziny. Jego życie to historia na film.
Zobacz także: Robert Lewandowski ćwiczy razem z Laurą? Dziewczynka odziedziczyła pasję po rodzicach
Piłka moja miłość
Robert Lewandowski szybko potwierdził, że jego rodzice się nie mylili w swoich przewidywaniach. Gdy tylko nauczył się chodzić, od razu zaczął biegać, a jego ulubioną zabawką była piłka. Szybko też pokazał, że nie pójdzie ani w ślady taty (który uprawiał judo i zdobył nawet tytuł mistrza Europy), ani mamy (która trenowała siatkówkę). Próbował różnych dyscyplin, był dobry w siatkówce, biegach, koszykówce, ale od początku jego sercem zawładnęła piłka nożna.
„Inne sporty lubiłem, dawały mi przyjemność. Ale tylko futbol kochałem. Od początku czułem, że piłka to coś na całe życie”, wspomina Robert w książce Pawła Wilkowicza „Nienasycony”.
I choć już jako przedszkolak wyróżniał się podczas podwórkowych meczów, bo potrafił gładko okiwać wielu starszych od siebie chłopców, to przez długi czas nikt nie widział w nim niezwykłego talentu. Gdyby nie jego determinacja i upór jego rodziców, dziś nie tylko nie byłyby jednym z najlepszych napastników świata, ale w ogóle nie grałby w piłkę.
Zawzięty chuderlak
„Za mały, za chudy, połamią mu się te wykałaczkowe nogi”.
Takie słowa Krzysztof Lewandowski słyszał od wielu trenerów, gdy z małym Robertem jeździł od klubu do klubu w poszukiwaniu takiego, który przyjmie jego zdolnego, choć niepozornego syna na zajęcia piłkarskie.
Fachowcy od szkolenia młodych talentów nie widzieli Roberta w roli piłkarza, niektórzy uważali wręcz, że chłopiec i jego ojciec powinni dać sobie spokój i poszukać jakiejś innej dyscypliny, a ci co łaskawsi twierdzili, że powinien jeść dużo boczku, bo dzięki temu urośnie. Robert nie miał problemu z boczkiem ani z żadnymi innymi potrawami. Jadł bardzo dużo, ale wszystko natychmiast spalał. Nic dziwnego, skoro cały czas z kimś się ścigał. Chciał być najlepszy i najszybszy, denerwował się, gdy przegrywał. A jak przegrał, to szukał okazji do rewanżu. Tak było z jego ukochanym psem, bokserką Koką.
Robert zabierał ją na spacery i urządzał wyścigi, które notorycznie przegrywał. Robił to tak długo, aż pewnego dnia to on, a nie pies jako pierwszy przekroczył linię mety. Ten zapał, upór i talent zauważył trener Varsovii Warszawa Marek Siwecki i przyjął ośmioletniego Roberta do swojej grupy, mimo że trenował starsze roczniki. I właśnie w tym małym klubie dysponującym marnym, piaszczystym boiskiem zaczęła się piłkarska kariera Lewandowskiego.
Na treningi woził go codziennie tata, choć droga z domu do klubu zajmowała nawet półtorej godziny. Robert od początku był bardzo sumiennym uczniem, ale niski wzrost nie pozwalał mu się przebić w grupie starszych i znacznie wyższych kolegów. Wtedy Siwecki posłał go do nowo powstałej grupy trampkarzy trenowanych przez Krzysztofa Sikorskiego. I to był starzał w dziesiątkę. „Był liderem, choć nie pokazywał tego po sobie. Kiedy grał, wszystko w zespole lepiej się kleiło.
Do tego on nienawidził przegrywać. Raz nawet mi się w przerwie popłakał”, wspomina w „Nienasyconym” Sikorski.
Narodziny mistrza
Leo Messi w wieku 17 lat miał już na koncie reklamę Nike. 17-letni Cristiano Ronaldo robił karierę w Sportingu Lizbona i marzył o grze w Manchesterze United. Mając tyle lat, co oni, Lewandowski wciąż czekał na szansę, która pozwoli mu pokazać, na co go stać. Rok wcześniej przeszedł z Varsovii do czwartoligowej Delty Warszawa, pierwszego klubu, który mu płacił, i zaczął grać w rezerwach Legii, z którą Delta współpracowała. Rozwijał się, wyróżniał, ale wymarzonej szansy nie dostawał. Dostał za to potężny cios od losu. Gdy jego tata zachorował na nowotwór i po kilkumiesięcznej walce zmarł, Robertowi zawalił się świat. Trudne chwile przetrwał dzięki wsparciu mamy i treningom. Jednak rok później to właśnie trening stał się przyczyną dramatu, który omal nie wykluczył go z profesjonalnego futbolu.
„Ruszyłem sprintem i stało się, mięsień nie wytrzymał. Naderwany mięsień dwugłowy. Przywodziciel przy kości guza kulszowego. Pamiętam, jakby to było dziś”, wspomina tamten uraz Lewandowski w książce „Nienasycony”.
Zobacz także: Powstaje film o Robercie Lewandowskim! Zobaczymy w nim Anię, Klarę i Laurę. W jakiej roli?
Pamięta tę kontuzję dobrze, bo z jej powodu Legia, w której już wtedy grał, uznała, że Robert nie rokuje i nie przedłużyła z nim kontraktu. „Nie poradzili mu nawet, czy jest jakiś klub, do którego mógłby się przenieść, odbudować”, wspomina Iwona Lewandowska, która nigdy nie zapomni miny załamanego syna, gdy tego dnia odebrała go spod stadionu Legii. I jak wcześniej jej mąż, tak teraz ona się zawzięła i postanowiła znaleźć klub, w którym jej syn będzie mógł trenować. Przyjaciel poradził jej, żeby zgłosiła się do Znicza Pruszków. Tam trenerzy szybko uznali, że Robert jest wartościowym, świetnie zapowiadającym się zawodnikiem, i odkupili go od Legii za… 5 tys. złotych. Robert odwdzięczył się za tę szansę. W barwach Znicza strzelał gole na zawołanie, dzięki jego trafieniom klub po sezonie awansował do drugiej ligi. Gdy rok później „Lewy” został królem strzelców drugiej ligi, zgłosił się po niego Lech Poznań, który odkupił go od Znicza za 1,5 mln złotych. I wszystko się powtarza: Robert strzela jak natchniony, Lech dzięki jego golom zgarnia mistrzostwo Polski, Puchar i Superpuchar Polski, a szefowie klubu odbierają telefony od zagranicznych potęg, które chcą kupić polskiego snajpera.
W 2010 roku „Lewy” przechodzi do Borussii Dortmund, która płaci za niego 4,5 mln euro, a po czterech latach trafia do Bayernu.
Ciągle chce więcej
Dziś Lewandowski jest najlepiej zarabiającym sportowcem w naszym kraju, a według „France Football” jest w pierwszej dziesiątce piłkarzy o najwyższych zarobkach na świecie. Sam jego roczny kontrakt z Bayernem Monachium jest szacowany na 20 mln euro. Zasłużenie. Robert jest uważany za najlepszego polskiego piłkarza i największego profesjonalistę nie tylko w naszej kadrze narodowej, ale i w klubie. Ostatnio „Lewy” spełnił swoje największe sportowe marzenie – razem z Bayernem wygrał Bundesligę, Puchar Niemiec, a teraz Ligę Mistrzów i sięgnął po koronę króla strzelców. W 10 meczach zdobył aż 15 goli. Przy zdjęciu z pucharem Ligi Mistrzów napisał na Instagramie: „Nigdy nie przestawaj marzyć”.