Nieśmiertelni, czyli jak zostać legendą
Marilyn Monroe, James Dean, Jimi Hendrix, Michael Jackson. Czy spektakularna śmierć wystarczy, by stać się legendą?
Już pogrzeb Michaela Jacksona był wydarzeniem bez precedensu. Nie tylko ze względu na rozmach obchodów w hali Staples Center, które mogli obserwować fani muzyka z całego świata. Lionel Richie czy Stevie Wonder podkreślali, że był największym twórcą w historii muzyki pop. Z przemówień pastorów i listu kondolencyjnego od Nelsona Mandeli wynikało, że był niemal nadczłowiekiem, którego jedynym celem było ratowanie świata. Nawet rodzina Jacksonów została przedstawiona jako niezwykle kochające się rodzinne stadło. A przecież to dopiero narodziny legendy Michaela Jacksona, który wraz ze swoją śmiercią rozpoczął właśnie, tak jak wiele innych przedwcześnie zmarłych gwiazd, zupełnie nowe życie.
Bo we mnie jest seks
Kiedy Elvis Presley wychodził na scenę i zaczynał swoim „czarnym”, zmysłowym głosem śpiewać „That’s All Right, Mama” i kręcić biodrami, doprowadzał tłumy fanów do histerii. Do pojawienia się Elvisa biali mieli country, jazz i radiowy pop Franka Sinatry i Binga Crosby’ego, czarni – gospel i bluesa. Ale tylko on potrafił połączyć te gatunki, tworząc w muzyce zupełnie nowy wymiar.
A Jimi Hendrix? Niewielu było takich wirtuozów gitary jak on. Nie tylko dlatego, że potrafił grać lewą ręką na instrumentach przeznaczonych dla praworęcznych muzyków. Ubrany w kolorowe koszule, z opaską na włosach, dawał koncerty, o jakich nikomu wtedy się nie śniło. „Jimi potrafił przełożyć na instrument brzmienia, jakie powstawały w jego głowie. Wizualizował muzykę. Mówił, że do tej partii trzeba dodać trochę czerwonego, a tamtej zagrywce brakuje niebieskiego”, wspominał jego kuzyn, Bob.
James Dean zagrał tylko w trzech filmach: „Na wschód od Edenu”, „Buntownik bez powodu” i „Olbrzym”. Premiery trzeciego nawet nie dożył. Ale „kradł” utytułowanym kolegom z planu wszystkie sceny. Mimo że w “Olbrzymie” miał za partnerów Rocka Hudsona i samą Liz Taylor, jego drobna charakterystyczna sylwetka i łobuzerskie spojrzenie spod oka elektryzowało nie tylko damską, ale męską część widowni. Jako pierwszy aktor w historii dostał pośmiertnie nominację do Oscara. Marilyn nie miała takiego szczęścia. Za życia krytycy nie chcieli uznać jej talentu, mimo że w “Przystanku autobusowym” czy „Skłóconych z życiem” pokazała wielki kunszt aktorski. Ale miała w sobie tyle kobiecości i seksapilu, że nie musiała nawet grać, by hipnotyzować publiczność.
Spacer po linie
Każde z nich brało z życia, ile się tylko dało. Janis Joplin, Jim Morrison czy Jimi Hendrix żyli w czasach, kiedy „witano się” na przyjęciach skrętem, strzykawką albo pigułką. Janis przez większą część życia nie trzeźwiała. Przez jej łóżko przewijały się tłumy mężczyzn. Gdy nie miała pieniędzy, spała na ulicy, jadła ze śmietników i oddawała się za kawałek chleba. Jim Morrison wiedział, do czego prowadzi takie życie. Kiedy pijąc z kumplami, usłyszał o śmierci Janis Joplin (Jimi Hendrix wówczas już nie żył) stwierdził jedynie: „Pijecie z trzecim”. Kilka miesięcy potem nie było go już między żywymi. Dla Jamesa Deana nie było lepszej używki niż szybka jazda samochodem. Za pierwszą gażę od razu kupił sobie porsche 555 spydera, chociaż agent i filmowi producenci zabraniali mu udziału w wyścigach. Jeszcze za życia aktora mówiło się o jego homoseksualnych skłonnościach. Podobno jako 15-latek przeżył gorący romans z 40-letnim wielebnym Jamesem De Weerdem, który zastępował mu ojca. Krążyły plotki, że miał przydomek „Pan popielniczka”, bo w trakcie ostrego seksu przypalał partnerów papierosem. Romanse z partnerkami z filmów, jak choćby z Natalie Wood, miały być tylko przykrywką.
W latach 80. nie było już dzieci kwiatów. Ci, którzy nie umarli, wiedli drobnomieszczańskie życie. Ale nie Freddie Mercury z Queen. „Chcę robić rzeczy, których nigdy nie doświadczałem. Chodzić po linie, żyć bajecznie. Wtedy nieważne, ile to potrwa”, mówił. Dziennie wypijał butelkę wódki, wypalał 40 papierosów. Jego apetyt seksualny nie miał sobie równych. Sypiał z kilkoma mężczyznami naraz. Byli wśród nich także kierowcy ciężarówek. „Czuję się jak seksualnie wyzwolone zwierzę”, mówił. Urządzał orgie, tak jak ta na 35. urodziny w apartamencie w Nowym Jorku. Wchodzących gości witał słowami: „Kochani, nie martwicie się o koszty. Jedyne, za co będziecie musieli sami zapłacić, to kondomy”.
Zmierzch bogów
Intensywne życie groziło chorobami, depresją, wypaleniem. Marilyn Monroe w wieku 36 lat nie przypominała piękności z filmu „Mężczyźni wolą blondynki”. Miała już zmarszczki. Nosiła perukę, by ukryć placki łysiny powstałe na skutek rozjaśniania włosów wodą utlenioną, i duże ciemne okulary, które miały tuszować opuchliznę po zażywaniu kilogramów leków przepisywanych jej przez lekarzy i psychoanalityków. Kiedy kręcono „Skłóconych z życiem”, była tak uzależniona od środków nasennych i antydepresantów, że pojawiała się na planie z kilkugodzinnym opóźnieniem. Michael Jackson jeszcze przed śmiercią miał kłopoty nie tylko jako człowiek, ale także jako artysta. Od 2001 roku nie mógł napisać żadnej piosenki. Kurt Cobain nie potrafił stworzyć płyty na miarę „Nevermind”. Nagrany z wielkim trudem kolejny album „In Utero” był już tylko kopią pierwszego.
Z wielu ikon pop kultury tylko John Lennon był w dobrej formie. Właśnie odnalazł swoją nirwanę. Tyle że nie jako muzyk, ale jako... gospodyni domowa. Dopiero w wieku 36 lat przy Yoko Ono i młodszym synu Seanie zaczął się spełniać życiowo. Nim padły śmiertelne strzały, to Yoko dbała o ich karierę i finanse, podczas gdy Lennon prał, gotował i opiekował się Seanem. Mawiał: „Mam nadzieję, że umrę przed moją żoną. Jeśli Yoko umrze, nie będę wiedział, jak przetrwać”.
Jak zatem wyglądaliby dzisiaj, gdyby dożyli starości? Czy tak jak Mick Jagger z The Rolling Stones, który niczym dobre wino z każdym rokiem wydaje się coraz bardziej interesujący? A może raczej jak Marlon Brando, który z superprzystojnego faceta zmienił się w górę tłuszczu. Nie sposób sobie wyobrazić Marilyn jako niedołężnej babci z nadwagą czy Jima Morrisona, który na Florydzie hoduje róże i gra w golfa.
Narodziny legendy
W pewnym sensie dla nich wszystkich śmierć była wybawieniem. I przepustką do nieśmiertelności. Na wieść o zabójstwie Lennona pod jego domem zebrał się tłum. Pogrzeb Morrisona odbył się w tajemnicy, by nie doszło do rozruchów i nie próbowano skraść trumny ze zwłokami. Miejsce żywych ludzi szybko zajęły legendy. Okazuje się, że już w dzieciństwie przejawiali wielkie zdolności. Dean był wyjątkowo wrażliwy, a Jimi Hendrix tachał wszędzie gitarę niemal od chwili, gdy nauczył się chodzić. Ich geniusz rozwinął się mimo traumy dzieciństwa.
Po śmierci Marilyn stała się ikoną kobiecości, czystym seksapilem, którego nie jest w stanie przebić do dziś żadna aktorka czy modelka. Śmierć Lennona zrobiła z niego rockandrollowego świętego. Symbol walki o pokój i ikonę Nowego Jorku. Choć od lat już tylko pozował na kontestatora. Przywódcom światowych mocarstw rozsyłał żołędzie, z których miały wyrosnąć dęby pokoju.
W tajemniczych okolicznościach
Nawet śmierć legendy nie może być zwyczajna. Jak utrzymują niektórzy, Marilyn padła ofiarą spisku Johna F. Kennedy’ego i jego brata Bobby’ego, bo rzekomo poznała jakieś tajemnice państwowe. Cobaina zabiła żona Courtney Love, z którą zamierzał się rozstać. Elvisovi zaś pękło serce z bólu po odejściu Priscilli. O ile w ogóle umarł. W mniemaniu wielu fanów Presley żyje nadal. Widziały go setki ludzi. Tyle że w ich relacjach nie jest ważącym 120 kilogramów, uzależnionym od leków człowiekiem, którym był przed śmiercią, lecz pięknym chłopakiem z Memphis, który z czarującym uśmiechem śpiewał „Love Me Tender”.
Prawdopodobnie żyje także Morrison. Nikt przecież poza jego kochanką Pamelą Courson, nie widział zwłok muzyka, który umarł w wannie po przedawkowaniu alkoholu i narkotyków. Kiedy menedżer grupy The Doors przybył do Paryża, trumna była już zamknięta. Sam przecież w 1967 roku, kiedy The Doors długo nie miało przeboju, proponował sfingowanie swojej śmierci, by zdobyć rozgłos.
Życie po życiu
Prawdopodobnie podobny los czeka Michaela Jacksona. Jego płyty sprzedają się jak świeże bułeczki. I jeśli dobrze pójdzie, Jackson pobije rekord Elvisa Presleya, który sprzedał do dziś miliard płyt i jest najlepiej zarabiającym nieżyjącym artystą. Wkrótce powstaną dziesiątki biografii artysty, analizy jego twórczości, zostaną opublikowane ostatnie wywiady. Bo wszystko, co ostatnie, w przypadku legendy nabiera szczególnej mocy. Wokół jego śmierci narosną tajemnice. Przecież od chwili, gdy wieziono Michaela karetką do szpitala, niewiele osób widziało jego ciało. Wprawdzie do Staples Center wniesiono trumnę. Ale czy król popu w niej był? Skoro całe życie człowieka legendy jest niezwykłe, zwykła śmierć byłaby przecież banałem.
Magda Łuków