Monika Kuszyńska w szczerym wywiadzie o dzieciach, macierzyństwie i życiowych trudnościach!
Monika Kuszyńska przełamuje stereotypy związane z niepełnosprawnością.
Jak dojrzewała do decyzji, by zostać mamą? Co czuła, gdy 14 lat po wypadku zaczęła znów prowadzić autor? Monika Kuszyńska przełamuje schematy o niepełnosprawności prywatnie i w nowym programie.
W tym roku skończyła 40 lat i w końcu czuje się szczęśliwa. Jest mężatką, ma dwójkę wspaniałych dzieci, jest spełniona na scenie. Ale Monikę Kuszyńską będziemy też mogli oglądać w nowym programie TTV „Usłyszcie nas!”, którego bohaterami są idący pod prąd artyści, wykluczeni, niepełnosprawni. Monika jest jednym z mentorów w programie, bo choć od jej wypadku minęło 14 lat, nie da się o nim zapomnieć, a sama Kuszyńska każdego dnia udowadnia, że bariery można przełamywać, słabości pokonywać, a o szczęście walczyć.
Niedawno na Facebooku zobaczyliśmy cię za kierownicą samochodu. Uśmiechałaś się, a wielu osobom zakręciła się łza w oku. Jak się czułaś, kiedy po tylu latach usiadłaś za kółkiem?
Miałam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony czułam wielkie szczęście, z drugiej – strach. Prowadzenie auta daje mi dziś ogromne poczucie wolności, mogę sama pojechać na rehabilitację albo do sklepu. Wolność zawsze była i jest dla mnie bardzo ważna. Jej utrata po wypadku była dla mnie chyba bardziej przerażająca niż ból fizyczny.
Dziś czujesz się wolna?
Powiem szczerze, moja wolność nadal jest ograniczona. Nie mogę, jak kiedyś, po prostu pójść w góry i pochodzić po plaży, co bardzo lubię. Muszę wszystko wcześniej starannie planować. Kiedyś mogłam spontanicznie wyjść z domu, a dzisiaj muszę pamiętać, by zabrać ze sobą wiele rzeczy. Zaakceptowałam to jednak, nauczyłam się z tym żyć.
A masz odwagę zabierać dzieci samochodem na przejażdżkę?
Jeszcze się na to nie odważyłam. To wyzwanie potrzebuje czasu.
Zdecydowałaś się za to wystąpić w roli mentorki w nowym programie TTV „Usłyszcie nas!”. Dlaczego wybrałaś akurat ten format?
Zawsze interesowali mnie ludzie, a jeśli czegoś w nich nie rozumiałam, to pytałam, z taką ciekawością dziecka, bo chciałam czegoś nowego o nich dowiedzieć i zwyczajnie ich zrozumieć. To dlatego ten program mnie zaintrygował, bo wychodzi naprzeciw „osobom niestandardowym” – takim, które przez różną formę sztuki wyrażają siebie i swoje poglądy. A ja przecież też w jakimś sensie jestem „człowiekiem niestandardowym”.
Z czym zmagają się bohaterowie programu?
To utalentowani ludzie, którzy nie pasują do standardów i do klasycznych formatów talent show. Mają ciekawe historie, a u wielu osób pojawia się wątek nietolerancji i niezrozumienia. Do programu zgłosiły się np. piękne dziewczyny plus size, które opowiadały, że słyszą na temat swojego ciała mnóstwo obraźliwych słów. To jest okropne! Za każdym razem, kiedy się z czymś takim spotykam, jestem zszokowana. Wierzę jednak, że poznając historię takiego „niestandardowego człowieka”, zauważamy też, że on jest do nas w czymś podobny. Może jego opowieść nas wzruszy i wtedy będziemy mieli szansę przełamać bariery? Bo my, ludzie, boimy się tego, czego nie znamy.
Czy pojawią się także bohaterowie z niepełnosprawnościami?
Tak. Wielu z nich mówiło mi właśnie o swoim poczuciu wykluczenia. Jako osoba popularna mam świadomość, że jestem w uprzywilejowanej sytuacji. Przyzwyczaiłam się, że publiczność wita mnie przychylnie. Bohaterowie „Usłyszcie nas!” opowiadają natomiast, że są postrzegani przez swoją niepełnosprawność i że nikt nie zadaje sobie trudu, żeby dowiedzieć się o nich, jakimi są osobami, co mają do powiedzenia.
Ciebie fani podziwiają za to, że udowadniasz, że można pokonywać słabości i ograniczenia.
Każdy z nas przecież je ma! Tak naprawdę jednak najgorsze ograniczenia to nie te fizyczne, ale te, które mamy w swoich głowach. Ja w dużej mierze już sobie z nimi poradziłam, choć nie do końca.
O jakich ograniczeniach mówisz?
Przede wszystkim nabrałam do siebie dystansu. Dzisiaj, po 14 latach od wypadku, nie mam problemu, by pokazywać się na wózku, ale kiedyś wydawało mi się to nie do przejścia. Czułam się nawet z tego powodu gorszym człowiekiem, a z pewnością gorszą kobietą. Zajęło mi wiele lat, by zaakceptować nową sytuację.
Czy urodzenie dzieci pomogło ci inaczej spojrzeć na siebie?
Przeciwnie. Gdybym wcześniej siebie nie zaakceptowała i nie odnalazła się jako kobieta, nie zdecydowałabym się na urodzenie dzieci. W moim przypadku to była bardzo świadoma decyzja i dlatego musiałam do niej dojrzeć. Trwało to kilka lat.
Musiałaś odnaleźć w sobie dużo siły, żeby móc wychowywać dzieci.
Musiałam być nie tylko silna, ale też taka, która nie będzie miała problemu, by wyjść naprzeciw specyficznym wyzwaniom związanym z moją sytuacją. Bo przecież inne dzieci mogą moim zadawać trudne pytania na temat niepełnosprawności. Mogą nawet z niej szydzić lub jakoś próbować wykorzystać ten fakt. Muszę nauczyć Jeremiego i Kalinę, że to nie problem mieć mamę na wózku i że taka mama nie jest gorsza od innych. Do tego potrzebuję silnego poczucia własnej wartości i wspólnoty w rodzinie.
Bałaś się zostać mamą?
Zastanawiałam się, czy poradzę sobie ze wszystkim fizycznie, bo przecież mam spore ograniczenia. Ale cóż… trzeba ryzykować! Nauczyłam się też, że jeśli sobie z czymś nie radzę, mogę prosić o pomoc. A to nie było dla mnie takie oczywiste.
Zawsze możesz liczyć na męża.
Tak, mam fajnego męża i wiele obowiązków domowych dzielimy między siebie, ale muszę podkreślić, że bardzo pomagają mi również siostra i rodzice. Mam silne przekonanie, że z nimi nie zginę, bo nie jestem sama.
Dlaczego powiedziałaś, że kiedyś miałaś trudność w proszeniu o pomoc?
To była jedna z pierwszych rzeczy, z którymi musiałam się zmagać tuż po wypadku, kiedy nie mogłam niczego zrobić sama: przekręcić się z boku na bok, ubrać ani umyć. Teraz z wieloma rzeczami już sobie radzę, ale wtedy byłam zależna od innych. To było dla mnie okropne uczucie, uwłaczające, jakbym straciła wolność. Dopiero z czasem zrozumiałam, że słabość nie jest niczym wstydliwym i że trzeba umieć przyjmować pomoc, bo ludziom takie gesty sprawiają przyjemność. Kiedy to do mnie dotarło, miałam już z górki.
Oglądałam ostatnio twoje filmiki na Facebooku, w których mówisz, jak sobie radziłaś po wypadku. Wiesz, że te nagrania teraz pomagają wielu osobom przetrwać pandemię?
Na początku lockdownu wszyscy odczuwaliśmy silny niepokój. Wtedy pomyślałam sobie, że ja już coś podobnego przeżyłam 14 lat temu. Zaczęłam więc nagrywać te filmiki. Dziś wiele osób mówi mi, że pandemia pozwoliła im się zatrzymać i przemyśleć wiele ważnych spraw. Ja podobnie patrzę na swój wypadek. Oczywiście to był ogromny koszt, ale wiele się nauczyłam i poukładałam priorytety tak, że teraz z tą wiedzą łatwiej mi się żyje.
Co masz na myśli?
Nie przejmuję się tak bardzo niepotrzebnymi rzeczami, choćby swoim wyglądem. Ta zmiana mnie uwolniła, np. dzisiaj wolę spożytkować energię, inwestując ją w relacje z przyjaciółmi, które są dla mnie bardzo ważne.
Jak wygląda twoja codzienność?
Bardzo przeciętnie (śmiech). Na razie wszystko kręci się wokół naszych dzieci, ponieważ są malutkie: Jeremi ma trzy i pół, a Kalinka półtora roku. Wcześniej byłam bardzo skupiona na sobie, a dziś mój grafik wyznaczają swoimi potrzebami moje maluchy. I muszę powiedzieć, że to przekierowanie uwagi z siebie na dzieci również pozwoliło mi złapać dystans.
Zmieniłaś się?
Przestałam mieć takie ciśnienie na karierę i na to, że muszę wszystkim coś udowadniać. Skupiam się na dzieciach i czuję większy spokój. Polubiłam nawet to zmęczenie młodego rodzica, bo jest w nim coś pierwotnego, naturalnego i organicznego. Oczywiście bycie mamą to nie tylko przyjemność, bo zajmowanie się dziećmi bywa wyczerpujące, zwłaszcza gdy są małe.
Czy Jeremi i Kalinka mają talent muzyczny?
Jeszcze nie wiadomo do końca (śmiech). Wydaje mi się, że oboje mają słuch, bo ładnie powtarzają dźwięki, ale my z Kubą nie urządzamy im jakichś egzaminów. Dajemy im po prostu pole do zabawy.
A czy jako artyści obawiacie się w czasie pandemii o swoją przyszłość finansową?
Dla mnie to nie jest nowa sytuacja, bo po wypadku miałam podobne refleksje. Wydawało mi się, że nie wrócę na scenę i że będę musiała zmienić zawód. Wtedy do mnie dotarło, że w życiu trzeba mieć różne pomysły i być otwartym na nowe rzeczy. Nieustająco jednak optymistycznie wierzę, że niedługo sztuka wróci do łask i znowu ruszymy na koncerty. Wiem, że dziś można włączyć dowolny utwór na telefonie, ale każdy, kto choć raz słyszał ulubionego artystę na żywo, wie, że żadna elektronika nie zastąpi mu emocji z takiego występu.
Kiedy usłyszymy twoją nową płytę?
Bardzo chciałam ją wydać jeszcze w roku 2020, bo w styczniu obchodziłam 40. urodziny. Tuż po nich miałam w planach nagrania z artystami, ale przyszła pandemia i musieliśmy zamknąć się w domach. Cóż, muszę to odłożyć. Na szczęście już nie mam takiego ciśnienia.
Na twoje urodziny przyjechało wielu twoich znajomych.
Postanowiłam zaszaleć i zorganizowałam przyjęcie. Niektórzy z powodu 40. urodzin popadają w marazm i czują lęk, że przekraczają magiczną granicę, a ja nie! Postanowiłam na opak się z tego cieszyć. Przecież jestem szczęśliwą kobietą, która ze swojej dojrzałości czerpie wiedzę i doświadczenie. Teraz dopiero świadomie decyduję o wielu sprawach, co jest dla mnie cenne.
Często mówisz, że jesteś szczęściarą i wierzysz w to, że świat dąży do równowagi.
Cały czas doświadczam dobrych rzeczy, jakby los chciał mi wynagrodzić to, co przeszłam. Odpukać! Wszystko teraz fajnie się układa. Wiem, że moje słowa często przynoszą ludziom ulgę, zwłaszcza gdy są w kryzysowym momencie. Warto w takich chwilach pamiętać, że w życiu może być bardzo źle, a potem wszystko się odwraca na lepsze.
Niektórzy mówią, że nie należy szczęścia…
…popędzać! Cierpliwość to jest ogromna cnota. Dzisiaj wierzę, że wszystko przychodzi w swoim czasie. Trzeba tylko wyluzować, nie cisnąć, nie reagować zbyt impulsywnie. Ja sobie tłumaczę, że to, czego pragniemy, ma przyjść do nas w odpowiednim czasie, że gdzieś tam jest ktoś, kto lepiej od nas wie, czego potrzebujemy.