Reklama

Od wypadku samochodowego minęło już czternaście lat. W jego wyniku życie Moniki Kuszyńskiej zmieniło się diametralnie - artytka nie chodzi i porusza się na wózku. W wywiadzie dla "Party" zdecydowała się opowiedzieć o początkach swojego macierzyństwa. Dziś jest mamą Jeremiego i półtorarocznej Kalinki.

Reklama

Dlaczego tak długo dojrzewała do decyzji, by zostać mamą? Czy musiała odnaleźć w sobie dużo siły, żeby móc wychowywać dzieci?

"Musiałam być nie tylko silna, ale też taka, która nie będzie miała problemu, by wyjść naprzeciw specyficznym wyzwaniom związanym z moją sytuacją. Bo przecież inne dzieci mogą moim zadawać trudne pytania na temat niepełnosprawności. Mogą nawet z niej szydzić lub jakoś próbować wykorzystać ten fakt. Muszę nauczyć Jeremiego i Kalinę, że to nie problem mieć mamę na wózku i że taka mama nie jest gorsza od innych. Do tego potrzebuję silnego poczucia własnej wartości i wspólnoty w rodzinie.

A czy bała się zostać mamą? Jak przyznała, zastanawiała się, czy poradzi sobie ze wszystkim fizycznie.

Ale cóż… trzeba ryzykować! Nauczyłam się też, że jeśli sobie z czymś nie radzę, mogę prosić o pomoc. A to nie było dla mnie takie oczywiste.

Dziś pomagają jej nie tylko mąż, ale cała rodzina: mam i rodzice. Monika wie, że z nimi nie zginie. Jak wygląda ich codzienność?

Bardzo przeciętnie (śmiech). Na razie wszystko kręci się wokół naszych dzieci, ponieważ są malutkie: Jeremi ma trzy i pół, a Kalinka półtora roku. Wcześniej byłam bardzo skupiona na sobie, a dziś mój grafik wyznaczają swoimi potrzebami moje maluchy. I muszę powiedzieć, że to przekierowanie uwagi z siebie na dzieci również pozwoliło mi złapać dystans", mówi.

Więcej w najnowszym magazynie "Party"

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama