Michał Piróg: Moja ziemia obiecana
„Ludzie widzą we mnie tylko Żyda i geja. Myślą, że w Izraelu jest wieczna wojna. Chcę pokazać Izrael, jaki znam, i siebie, jaki jestem naprawdę”. Tylko w VIVIE! wyjątkowy pamiętnik Michała Piróga z podróży życia.
Michał Piróg zapytany, czy to prawda, że chce przenieść się do Izraela, odpowiedział, że jest za stary na to, żeby tak diametralnie zmieniać życie. Ale że za wszelką cenę będzie dążył do tego, by spędzać tam jak najwięcej czasu. „W Izraelu jest pięknie i spokojnie. Jest tam wszystko, co kocham – cudowne plaże, słońce, koszerne jedzenie i fantastyczni ludzie. Spadające bomby, nienawiść do gejów i konserwatyzm to tylko stereotypy. Wiem, że to jest moje miejsce”, zapewniał. A potem napisał pamiętnik z podróży, by udowodnić, że wszystko to prawda.
30 października, Tel Awiw
Totalna fascynacja
„W Tel Awiwie zawsze świeci słońce. Są cudowne plaże, fantastyczne knajpki i zabawa 24 godziny na dobę”, opowiadałem moim współtowarzyszom w samolocie. Okazało się jednak, że w Izraelu, który kocham za to, że zawsze jest słoneczny, pada deszcz. Byliśmy jedynymi zmartwionymi. Inni się cieszyli, bo deszcz jest u nich na wagę złota. I tak zaczął się jeden z najbardziej intensywnych tygodni, jaki przeżyłem od dwóch lat, czyli od momentu, kiedy miałem wypadek. Ale o tym później.
Gdybym kiedyś miał zamieszkać na stałe w Izraelu, to tylko w Tel Awiwie. To miasto, w którym każdy czuje się wyzwolony – obyczajowo, kulturowo. Jak mówi powiedzenie: „Tel Awiw jest do zabawy, Hajfa do pracy, a Jerozolima do modlitwy”. Nie ukrywam, że jestem zabawowy. Dlatego to moje miasto. W mojej ulubionej knajpce na plaży Metzitzim zapytano mnie kiedyś, po co płacę za hotel, skoro całe dnie spędzam na plaży, a noce u nich. Plaże w Tel Awiwie to fenomen na skalę światową. Obok specjalnie wydzielonej i osłoniętej plaży dla ortodoksyjnych żydów znajduje się plaża dla gejów. Są plaże dla nudystów i dla tych, którzy chcą uprawiać sport czy czytać książkę. Paradoksalnie jest to kraj, w którym robi się wszystko, by uniknąć konfliktów.
Mój pierwszy raz
Gdy pierwszy raz znalazłem się w Izraelu, nie wiedziałem o swoim pochodzeniu. Stanąłem na plaży w Ejlacie i pomyślałem, że czuję się jak u siebie. Wiele razy zagadywano mnie, skąd są moi znajomi. Odpowiadałem, że z Polski, tak jak ja. I zawsze słyszałem: „Nie! Ty tylko tam mieszkasz. Tutaj jesteś u siebie”. Faktycznie, nigdy nie czułem się tu tylko turystą. Na samym początku wiele rzeczy mnie dziwiło. Na przykład przetrzepywanie toreb przy wejściu do większych sklepów czy restauracji. Szybko się przekonałem, że dzięki temu mogę czuć się bezpieczniej. Nie robi już na mnie wrażenia kobieta w eleganckiej sukience czy mężczyzna w cywilnym ubraniu z karabinem na plecach. Oni nie różnią się od policji. Mają broń, żeby bronić cywilów.
W balowej sukni na siłowni
Kiedyś w środku nocy stałem na plaży i zastanawiałem się nad fenomenem darmowych siłowni pod chmurką, rozsianych wzdłuż wybrzeża. Nagle z pobliskiej restauracji wyszły kobiety w wieczorowych kreacjach i w szpilkach. Wsiadły na rowerki i zaczęły ćwiczyć. Wyglądało to przekomicznie. Ale tylko dla mnie. Na nikim innym nie robiło wrażenia, bo Tel Awiw to miejsce, w którym każdy żyje, tak jak chce. Istnieje stereotyp, że w Izraelu homoseksualiści mają przerąbane. Nic bardziej mylnego. Owszem, w Tel Awiwie jest tylko jeden klub dla gejów, ponieważ nie ma takiej potrzeby, gdyż wszystkie kluby otwarte są na każdego. To miejsce, gdzie każdy, bez względu na religię, kolor skóry, orientację, może robić wszystko, na co ma ochotę. Tak długo, jak długo nikomu nie wyrządza krzywdy.
3 listopada, Hajfa i Morze Martwe
Sztorm, marcepan i chanukowe zabawki
Dlaczego nie lubię Hajfy? Próbowałem znaleźć odpowiedź na to pytanie, siedząc w hotelu na górze Karmel. Bo jest poukładana i zapracowana, a może ze względu na to, że przywitała mnie sztormem.Bez wyrzutów sumienia mogę pojechać dalej. Chciałbym tu wrócić, żeby zobaczyć, jak w jednym czasie ludzie będą obchodzić Boże Narodzenie, święta Chanuki i zbliżający się ramadan. Chcę zobaczyć to, co znam tylko z opowieści. Wspólną imprezę trzech religii.
Ludzie w Izraelu wciąż mnie zaskakują. Na przykład mój znajomy, z którym widzieliśmy się może ze dwa razy. Wiedział, że tu jestem. Dzwoni: „Michał, jest zimno, a ty na pewno nie masz ciepłych ubrań, bo byłeś przygotowany na inną pogodę. Potrzebujesz czegoś?”. „Dziękuję, ale mam wszystko. A poza tym jestem w Hajfie”, odpowiadam. „To nie szkodzi, z Tel Awiwu nie jest aż tak daleko”. Albo właściciel fabryki marcepanu, z którym po godzinnej rozmowie czuliśmy, jakbyśmy znali się od dawna, pozwolił mi zrobić z marcepanu chanukowe zabawki. A potem zaproponował pracę. Myślę, że w ten sposób buduje się międzyludzkie relacje. Szkoda, że musiałem pojechać do Izraela, żeby się o tym przekonać.
Kolejnym punktem podróży jest Morze Martwe. Świetnie się tam bawię! Choć miałem tam też niezłą wpadkę. Kiedyś, chodząc w Morzu Martwym, nie wiedząc, że w pobliżu jest polska wycieczka, pozwoliłem sobie na żart. Wykrzyczałem do znajomych leżących na plaży: „A oni Jezusa potrzebowali, żeby chodził po wodzie, jak ja też tak potrafię!”. Nie muszę dodawać, jakie komentarze padły pod moim adresem. Uwielbiam Morze Martwe, dlatego że nawet tam, gdzie jest dziesięć metrów głębokości, byłem w stanie przemieszczać się w pozycji pionowej. I nie potrzebowałem do tego żadnego cudu.
4 listopada, Masada
Nowe życie
Wiele razy przejeżdżałem obok Masady, ale nigdy nie wjechałem na górę. Tym razem postanowiłem to zmienić. Nie zdziwiłbym się, gdyby to właśnie tu nakręcono film z lądowania na Księżycu, pomyślałem, patrząc stamtąd na Morze Martwe i pustynię. Kiedyś usłyszałem ponurą historię tego miejsca. Podobno kiedy Rzymianie zdobywali Izrael, przez wiele miesięcy okupowali starożytną żydowską twierdzę. Izraelici, wiedząc, że nie dadzą rady dalej się bronić, popełnili zbiorowe samobójstwo. Gdy Rzymianie weszli na górę, zobaczyli tysiące martwych ludzi i pewni swojego zwycięstwa odeszli. Nie wiedzieli, że w jaskiniach zostało ukrytych kilka kobiet i dzieci z wybranych rodów. Dzięki nim naród Izraela przeżył. To trochę jak ja, bo właśnie sobie uświadomiłem, że wyginając się, wydurniając, biegając po pustyni, pływając w morzu, zacząłem żyć na sto procent. A wiem, że jeszcze rok temu tak intensywna podróż byłaby dla mnie niemożliwa ze względu na kręgosłup, który bolał mnie tak, że nie mogłem tego wszystkiego robić. Stojąc na Masadzie, pomyślałem, że ten wyjazd dał mi podwójną radość. Po pierwsze, jestem w miejscu, które uwielbiam, a po drugie, znowu czuję się dobrze. Dwieście procent przyjemności to chyba grzech? Trudno! Mam zamiar żyć na czterysta! Wiedziałem, że jest to mój przełomowy moment. Dobry, bo przez ostatnie dwa lata spotykały mnie raczej niemiłe niespodzianki.
5 listopada, Jerozolima
Szedłem drogą proroków
Jerozolima. Góra Oliwna. Czuję się trochę tak, jakbym stał pod wieżą Eiffla w Paryżu. Ale jestem tu, bo trzeba. Tylko stąd widać piękną panoramę miasta. I tu znajduje się najważniejszy żydowski cmentarz. I najdroższy. Podobno stawki za groby są tu horrendalne. To miasto jest wyjątkowe. Tłumy pielgrzymów. Setki języków. Można od tego zwariować. I niektórzy faktycznie wariują. Kiedyś spotkałem kilku Jezusów, Heroda i Salomona. Wszyscy ci ludzie, z tak zwanym syndromem jerozolimskim, lądują w szpitalu psychiatrycznym. Gdy pierwszy raz szedłem uliczkami, po których chodzili prorocy, poczułem się, jakbym żył w tamtych czasach. Zresztą Stare Miasto, nieco niechlujne, rozwrzeszczane, z małymi kramikami, ciemnymi uliczkami, ma coś z tamtych lat. Bywam w Jerozolimie, choć nie z powodów religijnych. Fascynują mnie wszystkie budynki religii całego świata, o które przez tysiące lat zabijali się ludzie. Patrzę na Ścianę Płaczu i uświadamiam sobie, jak ważne jest to miejsce, skoro przez tysiące lat za kawałek muru umierali ludzie. Jak prawdziwy turysta wtykam więc karteczkę z życzeniem i modlę się. Mam swoją własną modlitwę. I mój własny kodeks moralny. Nie jest mi do tego potrzebna żadna religia. Tego się nauczyłem, studiując filozofię. Gdybym chciał wierzyć, to chybabym musiał wybrać najfajniejszą historyjkę z dużą ilością akcji i koloru, bo tak naprawdę wszystkie religie są do siebie podobne. Nie wiem, w co mam wierzyć. Dla mnie ważne jest, żeby ludzie postępowali według własnego sumienia, tak by nie szkodzili innym. Dopóki tak postępują, nie obchodzi mnie, w co wierzą.
Żyd nie Żyd
Jestem niepokorny. Wychowany jako katolik, który odkrył żydowskie korzenie i który jest agnostykiem. Kiedyś pewien rabin powiedział mi, że nieważne, kim jesteś, a ważne, co czujesz. Ja czuję, ale nie mam potrzeby całkowitego zmieniania swojego życia. Nie wyobrażam sobie, że co piątek pędzę do synagogi. Że nie idę do knajpy, że w sobotę nie jem śniadania z przyjaciółmi. Ale mam potrzebę dowiedzenia się jak najwięcej na temat historii Izraela, może kiedyś nauczenia się hebrajskiego. Zupełnym przypadkiem trafiłem do gminy żydowskiej. Nikogo nie znałem. A potem zadzwoniła do mnie Grażyna Majer, przewodnicząca gminy, i zaprosiła mnie na święta Chanuki. Myślę: Impreza! Idę! Poszedłem. Spodobało mi się. Poznałem mnóstwo fantastycznych ludzi. I nie poszedłem tam w poszukiwaniu swojej tożsamości. Dobrze wiem, kim jestem. Jestem koczkodanem, który urodził się w Kielcach, zrobił kilka mądrych rzeczy, kilka głupich, polubił kilka miejsc na świecie, a kilka znienawidził. I moje pochodzenie, to, że jestem Żydem, nie ma wpływu na to, że lubię Izrael. Po prostu lubię to miejsce, ten kraj, tych ludzi. I mieszanie tego z religią nie ma najmniejszego sensu. Nie odnalazłem swojej drogi duchowej. Odnalazłem miejsce, gdzie się dobrze czuję.
Wysłuchała Katarzyna Zwolińska
Zdjęcia Bart Pogoda
Produkcja sesji Ewa Kwiatkowska