Mateusz Gessler w szczerym wywiadzie! Dlaczego nie pokazuje żony? Jak naraził się dietetykom?
Mateusz Gessler w szczerym wywiadzie! Dlaczego nie pokazuje żony? Jak naraził się dietetykom?
Jego charakterystyczny francuski akcent znają wszyscy wielbiciele programów kulinarnych. Mateusz Gessler (39), juror „MasterChefa Juniora”, właśnie szykuje się do piątej edycji show. Choć jest surowy, młodzi uczestnicy programu go uwielbiają. Wydaje się stworzony do roli kucharza celebryty i trudno uwierzyć, że tak długo bronił się przed kulinarnym przeznaczeniem. Niewiele osób wie, że Gessler z wykształcenia jest technikiem ogrodnictwa! Ale choć dziś ma cztery restauracje i mógłby już do końca życia zarabiać na gastronomii, ciągle szuka nowych wyzwań. Prowadzi audycję radiową, a ostatnio zagrał w teatrze – z dziadkiem Jackiem Fedorowiczem. Jak przeżył ten debiut? Czy planuje zamienić kuchnię na scenę? I czy wierzy, że znane nazwisko mu w tym pomoże? Spotykamy się w jego restauracji Warszawa Wschodnia tuż przed lunchem.
1 z 4
Co pan zjadł dziś na śniadanie?
Nie jadam śniadań i polemizowałbym z tym, że to niezdrowe. To mit, że śniadanie jest najważniejszym posiłkiem. W medycynie chińskiej nikt tak nie uważa. Organizm potrzebuje czasu, żeby się obudzić. Dodam też kolejne niepopularne wyznanie. Nie zasnę z pustym brzuchem, więc przed snem muszę coś zjeść. I w ogóle jadam raz dziennie, za to duże ilości.
To teraz naraził się pan dietetykom… A co ze smakami? Wyjechał pan jako dziecko do Francji: tam pana mama wyszła drugi raz za mąż i tam spędził pan dużą część życia. Woli pan kuchnię polską czy francuską?
Dzieciństwo kojarzy mi się z polskimi smakami mojej mamy. Pierogi, tarta ze śliwkami, brukselka. Dzięki mamie odkryłem kalafiora po polsku – gotowanego w mleku, posypanego bułką tartą i polewanego masłem. To jest nasz narodowy wkład w światową gastronomię. I zupy! Ogórkowa mojej mamy… U nas zawsze wieczorem jadło się zupę. A u babci we Francji? Owoce morza, w niedzielę musiała być pieczeń. Królik, zając, dużo wołowiny, foie gras, ostrygi… Obie kuchnie mi fenomenalnie smakowały. Była jednak różnica między mamą a babcią. Ta druga gotowała, używając większej liczby garnków i składników. I o wiele dłużej (śmiech).
Ma pan szczęście – już w dzieciństwie poznał pan smak zająca i ostryg… Teraz polskie dzieci jedzą głównie parówki.
Wrzucenie parówek do garnka jest proste. Nie można krytykować rodziców, że dają to najczęściej dzieciom, bo po wielu godzinach pracy nikt nie ma siły stać przy garach. Kiedy mieszkaliśmy z babciami czy ciociami, było inaczej, bo ktoś miał czas codziennie gotować. Zachęcam jednak, by wprowadzać dziecko do świata smaków. Kubki smakowe rozwijają się od czternastego miesiąca do ósmego roku życia. I jeśli nawet coś w dzieciństwie nie smakuje, to potem, w dorosłym życiu, odnajdujemy te smaki i odkrywamy bogactwo różnych kuchni.
Wiosną znowu zobaczymy pana w kolejnej edycji show „MasterChef Junior”, ale chyba nie można powiedzieć, że teraz pan odpoczywa. Prowadzi pan swoje cztery restauracje, jest pan ambasadorem kilku znanych marek, bierze udział w kulinarnych eventach, ma pan też audycję w internetowym radiu… Sporo tego.
Człowiek żyje po to, by się rozwijać, a przede wszystkim mieć pasję. Moja mama jest po szkole filmowej, a też robiła różne rzeczy w życiu. Była modelką, projektantką mody, a po nocach pracowała w radiu. Wierzę, że kierujemy swoim życiem, ale jednocześnie jest nam coś pisane. Radio wyszło przypadkiem. Zostałem zaproszony do Piotra Kędzierskiego do programu na żywo w newonce.radio i tam „na spontanie” powiedziałem, żeby słuchacze pisali, jeśli chcą mnie słuchać co tydzień. Padł jakiś rekord wiadomości na Instagramie z prośbą o audycję dla mnie. Teraz raz w tygodniu zapraszam gości. Ostatnio rozmawiałem z Pascalem Brodnickim – dwa żabojady w Polsce.
2 z 4
I zagrał pan też w teatrze! Udział w przedstawieniu „Biesiada u hrabiny Kotłubaj” to był debiut?
Na deskach tak. Uważam że tyle jesteśmy warci, ile swoich strachów sami pokonamy. Gdy zobaczyłem obsadę – mój dziadek Jacek Fedorowicz, Jan Peszek, profesor Bralczyk – byłem na nie. Ja, kucharz z łamaną polszczyzną, z nimi? Jednak ostatecznie postanowiłem sprawdzić, czy dam radę. W Polsce często boimy się czegoś nowego z powodu wizji porażki. A przecież porażka jest dobra, bo uczy. Ja zaliczyłem ich w swoim życiu kilka.
Jak się pan czuje na scenie?
Świetnie. I to mnie przeraża (śmiech). Zawsze miałem artystyczną duszę. Dziadek aktor, babcia malarka, mama też ma wolny zawód. Chciałbym to kontynuować. Przygotowaliśmy tę sztukę z okazji 50 lat, które minęły od śmierci Witolda Gombrowicza. „Biesiada…” miała być wystawiona tylko raz, ale podobno już kilka teatrów jest nią zainteresowanych. Gombrowicz nie jest łatwy. Mam prawie 40 lat i gdy pierwszy raz przeczytałem tekst, niewiele z niego rozumiałem, nie czułem przekazu tej sztuki. Musiałem to zrobić jeszcze kilka razy (śmiech). I nauczyć się takich słów jak „ścichapęk”.
Granie z dziadkiem było stresujące?
Byłem mokry z wrażenia, ale z dziadkiem to ja dobrze żyję, więc nie czułem, żeby mnie oceniał. Profesor Bralczyk śmiał się z mojego przeinaczania zdań i słów. Stresowałem się za to przed młodymi aktorami. Gdy usiadłem na pierwszej czytanej próbie, byłem przerażony tym, że im nie dorównam. W nerwach uciekam w śmiech, dlatego zrobiłem im dowcip. Zacząłem czytać zdania, jakbym nie znał polskiego. W programach „nauczyłem się kamery”, ale granie na dechach to wielkie przeżycie. To jest już sztuka, a nie rozrywka. Bardzo mi wszyscy pomogli, z reżyserką Magdaleną Piekorz włącznie. Zagrałem wcześniej małą rolę w serialu „Zakochani po uszy”, więc wiem, że chciałbym być aktorem, ale bardziej serialowym niż teatralnym.
3 z 4
Ale na razie trwają castingi do „MasterChefa Juniora”. Coś jeszcze może pana zaskoczyć w tym programie?
Tak, jeśli Ania Starmach przyjdzie z czerwonymi włosami, a Michel Moran ogolony na łyso, to mnie zaskoczą (śmiech). Mam taki luksus w życiu, że kocham wszystko, co robię. Jeśli nie chciałbym być w tym show, tobym zrezygnował. Kiedy mam więcej czasu, dostaję różne propozycje programów, ale je odrzucam, bo mnie nie kręcą.
Wie pan, że pana ciotka Magda Gessler ostatnio znowu tłumaczyła w Party.pl, że nie jest pan jej synem?
Nie jesteśmy przecież nawet podobni! No i nie mam loków. Myślałem, że dla wszystkich jest to już jasne, że Magda jest moją ciotką. Ale może to problem naszej cywilizacji – mamy pod ręką Internet, ale nie chce nam się sprawdzać, tylko zadajemy pytanie i oczekujemy szybkiej odpowiedzi. To mnie trochę bawi. Magda jest kontrowersyjna, dobra w tym, co robi, urocza i jak się ją zna, to się wie, że jest wspaniałym człowiekiem. Nie mam powodu, by wstydzić się naszej rodzinnej relacji.
4 z 4
Czasem pokazuje pan swojego syna Franka na Instagramie. Żony – nigdy.
Nie pokazuję się publicznie z Edytą, bo ona nie należy do show-biznesu. Pracuje razem ze mną w restauracjach, ale chce być anonimowa i mieć święty spokój. Szanuję jej wybór i nigdy w życiu bym jej nie namawiał na ściankę. Moją rolą jest chronić ją przed wścibskimi.
A myśli pan, że Frankowi pomoże znane nazwisko?
Nie wiem, czy Franek pójdzie w stronę gastronomii. Myślę, że sobie poradzi w życiu i nie będzie musiał bazować na rodzinie. Ale im jestem starszy, tym mam większą pewność, że nazwisko pomaga. Choć wiadomo, trzeba pokazać swoją wartość. Jako kolejny restaurator muszę udowodnić, że jestem lepszy od swoich rodziców czy rodziny. Mój syn może mieć podobnie.
Choć może skręci w stronę aktorstwa albo zostanie sportowcem?
Za bardzo lubi jeść, żeby być sportowcem (śmiech). Jeśli już, to bardziej aktorstwo po pradziadku. Ja kieruję się radą, którą kiedyś, na początku mojej przygody z telewizją, dał mi Olivier Janiak: „Mateusz, rób to dla przyjemności i nie zmieniaj siebie”. To święte słowa. Żyjemy raz, więc miejmy frajdę z tego, co robimy. Tak też mówię synowi.
content:0_119296,0_111423:CMNews