Marta Manowska deklaruje: uwielbiam Polskę!
Marta Manowska deklaruje: uwielbiam Polskę!
Piękne słowa!
1 z 6
(_gdeaq = window._gdeaq || ).push( 'nc', 'false'); (_gdeaq = window._gdeaq || ).push( 'hit', 'edipresse', 'bIFAexPGRwTnRr58znnMK2YlrhbBSoNgugP8hqwIgZj.77', 'ycmpfimjcy', 'eapdfypajyyvfrfuynjaczunulmq');
Mogła na stałe mieszkać za granicą, ale wolała wrócić do Polski. Nam Marta Manowska mówi, za co kocha nasz kraj, co jej się najbardziej podoba na wsi i jak została kaszubską gburką.
Spotykamy się przed restauracją w centrum Warszawy. Marta Manowska (34 l.) wita się ze mną serdecznie i mówi: „Zobacz, jaki piękny jesienny dzień”. Jest uśmiechnięta, pełna energii i radości życia. Od pięciu sezonów prowadzi najchętniej oglądany obecnie w Polsce program – „Rolnik szuka żony”. Nam opowiada o polskiej wsi i swoich marzeniach.
Ten wywiad ukaże się tuż przed 11 listopada, kiedy będziemy świętować stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Dlatego na początek zapytam: czy czujesz się patriotką?
– Tak, bo zawsze chciałam żyć w Polsce. Kiedyś przez rok mieszkałam w Hiszpanii i było mi tam dobrze. Pojawiała się nawet pokusa, by tam zostać lub chociaż dokończyć studia, a jednak wróciłam.
Dlaczego?
– Dlatego, że uwielbiam naszą waleczność, idealizm, otwartość, romantyzm. Niektórzy mówią, że Polacy są smętni, ciągle narzekają, ale ja uważam, że my mamy ogromne pokłady radości. Jest we mnie też wielka miłość do mojej małej ojczyzny, czyli Śląska, bo tam się urodziłam. Szczególnie kocham też Warszawę, w której mieszkam, i Hel, bez którego dziś nie wyobrażam sobie wakacji.
A za co kochasz Śląsk?
– Urodziłam się tam i mieszkałam przez 25 lat! Uwielbiam to miejsce za szczerość i niezłomność mieszkających tam ludzi, za górnictwo, za naszo ślonsko godkę, za Kalibra i Paktofonikę, za trzepaki na podwórkach, za kominy, za węgiel, za czerń. Za to, jaka jestem.
Tęsknisz za tym regionem?
– Tęsknię nawet za tym pejzażem z kominami. Dziś mam mieszkanie blisko elektrociepłowni na Siekierkach i lubię na nią patrzeć. Co ciekawe, 11 listopada tego roku minie równo dziewięć lat od chwili, gdy zamieszkałam w Warszawie. To było tuż po tym, jak nie dostałam się do szkoły teatralnej. We wrześniu podjęłam decyzję o przeprowadzce, potem spakowałam plecak, a w Święto Niepodległości wsiadłam do samochodu i przyjechałam do stolicy. Zaparkowałam przy pubie Zielona Gęś, wypiłam tam piwo i poszłam do mieszkania, którego wcześniej nawet nie widziałam, niedaleko Pola Mokotowskiego. Zamierzam w tym roku wypić za tę decyzję lampkę szampana, bo wydaje mi się, że całkiem nieźle mi się to życie poukładało.
Zobacz też: Marta Manowska pokazała swoją mamę! Już wiemy po kim odziedziczyła urodę! Podobna? Zobaczcie ZDJĘCIE
2 z 6
Jak wspominasz swoje początki w Warszawie?
– Codziennie rano schodziłam do samochodu, by pracować nad dykcją i nie przeszkadzać współlokatorom. Potem biegałam po teatrach i studiach dźwiękowych, próbując znaleźć jakieś zajęcie. W końcu jakimś cudem dostałam pracę przy produkcjach telewizyjnych i w Teatrze IMKA. I tak się wszystko zaczęło.
Musiałaś się rozpychać, by zrobić karierę?
– Nie, nie rozpychałam się łokciami. Udało mi się bardziej dzięki ludziom, których tu poznałam, i szczęśliwym zbiegom okoliczności. Zawsze intuicyjnie czułam, że mi się powiedzie.
Popularność dał ci program „Rolnik szuka żony”, przy którym pracujesz już prawie pięć lat. Czy zauważyłaś, że polska wieś się zmienia?
– Bardzo się zmieniła, i to zarówno jeśli chodzi o mentalność ludzi, jak i rozwój technologiczny. Wielu rolników dobrze wykorzystało środki unijne i dziś można ich śmiało nazwać bardzo zaradnymi biznesmenami. Ale nawet te malutkie gospodarstwa wyglądają na bardziej zadbane. Niesamowite wrażenie robi choćby klimatyczne gospodarstwo Marka, bohatera piątej edycji programu. Poniemiecka, stara, ceglana zabudowa, niedaleko jezioro, w którym on wiosną i latem codziennie się kąpie. Wszędzie czysto, wszystko ma swoje miejsce, porządek. Dziś między wsią a miastem nie ma już specjalnej różnicy. Rolnicy mają taki sam dostęp do kultury i informacji. Gdy chcą iść do kina czy do teatru, to wsiadają do samochodu i jadą do najbliższego miasta.
Czy podczas swoich podróży po Polsce odkryłaś miejsca, w których się zakochałaś?
– Polska jest pełna niesamowitych, nieodkrytych jeszcze skarbów. Jest w Kotlinie Kłodzkiej taka ponapoleońska wieś Srebrna Góra. Stare domy stoją tam na zboczu góry, na której jest wspaniała twierdza. Można się tam poczuć jak
w Prowansji. Cudownym miejscem są też Kaszuby, gdzie są piękne jeziora, lasy i cisza, bo jest tam znacznie mniej turystów niż na Mazurach. Kiedy zimą jechałam do Zbyszka z pierwszej edycji programu, by pisać swoją książkę, zostawiłam auto przed kościołem, bo nie miałabym szans dotrzeć do jego domu przez zamarznięte koleiny. Wieczorem siedziałam z mamą Zbyszka w kuchni, a za oknem nie było nic widać. Czarna noc, tylko gwiazdy. Poza tym ludzie na Kaszubach są niesamowici. Pamiętam, że podczas pierwszej edycji zostałam obdarowana wódką o nazwie gburka. Powiedzieli mi: „Tyś jest naso, tyś jest gburka”, co po kaszubsku oznacza „gospodyni”.
3 z 6
Skąd w tobie ta zdolność szybkiego nawiązywania kontaktów z ludźmi?
– Jako nastolatka często jeździłam na wakacje na wieś, do zaprzyjaźnionej rodziny. Pamiętam jeszcze ręczne kopanie ziemniaków, żniwa, wiązanie snopków. Kiedy nie szłam na pole, gotowałam obiad dla czternastu osób. Byłam wtedy chyba najlepszą wersją siebie: opalona, radosna, a po całym dniu pracy czułam zmęczenie, ale i niesamowitą satysfakcję. Do dziś mi niestraszne błoto, zapach zwierząt, ciężka praca. Lubię to i szanuję.
Podróżujesz nie tylko po Polsce, ale i w odległe rejony świata. Czego tam szukasz?
– Ciekawe jest to, że wieś tak mocno jest we mnie zakorzeniona, że nawet w moich zagranicznych podróżach szukam prowincji. Najpiękniejsze wspomnienia mam z samotnej podróży po Kambodży, gdzie spałam w maleńkich chatynkach u prostych ludzi. Ciepło wspominam też wyprawę na Filipiny, gdzie razem z koleżanką płynęłam przez 30 godzin łódką na wysepkę, której mieszkańcy tak rzadko widują turystów, że to my byliśmy dla nich atrakcją, więc wąchali naszą skórę, robili sobie z nami zdjęcia. Dziś największe wrażenie robią na mnie nie miasta, ale właśnie natura. Szukam takich momentów, kiedy czuję się wobec przyrody maleńka. To jest taka chwila, gdy piękno odbiera ci dech w piersiach.
4 z 6
Masz jeszcze jakąś pasję oprócz podróży?
– Kocham samochody. Kiedy słyszę ryk fajnego silnika, zawsze się odwrócę. Potrafię wstać skoro świt i jechać sama bez przerwy 1200 km, aż dojadę do Wenecji. Trasę Litwa–Łotwa–Estonia przejechałam w pięć dni. Spakowałam tylko kanapki – i w drogę. Zawsze mnie wtedy piękne rzeczy spotykają, a po tych podróżach wracam silna i nic mnie nie jest w stanie złamać. Uwielbiam jeździć samochodem. Od ośmiu lat mam małego opla corsę, ale marzę o tym, by kiedyś kupić coś szybszego.
Myślałam, że jeździsz wypasionym autem.
– Na razie nie mam wypasionych rzeczy. Mieszkam w niewielkim mieszkanku na Sadybie, mam obok park i ciszę. Sąsiedzi czasem pytają: „Pani to pewnie niedługo się wyprowadzi?”. A ja na to odpowiadam: „Ale dlaczego?”. Lubię to miejsce, lubię swoje życie. Nie otaczam się zbędnymi przedmiotami, niewiele kupuję, nie gromadzę jedzenia, nie wyrzucam go, oszczędzam prąd, nie marnuję wody. Nie jestem ekologiczną wojowniczką, ale uważam, że jeśli każdy zrobi takie małe gesty, to poprawa stanu środowiska może się dokonać.
Wierzysz w ludzi?
– Bardzo, czasem nawet za bardzo. Widzisz, jak szybko na to pytanie odpowiedziałam! Kompletnie bez namysłu. To chyba znaczy, że nic nie jest mi w stanie wiary w drugiego człowieka podkopać. Nie wiem, skąd tak mam. Bo przecież, jak wszyscy ludzie, przeszłam różne emocjonalne zawody i kryzysy. Każdy z nas ma
jakieś swoje demony, z którymi musi walczyć, przepracować je. Ja też swoje przepracowuję.
5 z 6
Myślisz, że dziś trudno jest znaleźć miłość?
– Bardzo trudno. I na wsi, i w mieście. W dużych aglomeracjach statystycznie mamy szansę poznawać więcej ludzi, ale kłopot polega na tym, że żyjemy tu w ogromnym pośpiechu. Natomiast na wsi liczba potencjalnych partnerów jest mniejsza, ale kontakt z drugim człowiekiem jest tam bardziej autentyczny.
Możesz mi zdradzić, czy jesteś zakochana?
– Konsekwentnie tego nie robię od lat. Wytłumaczę ci dlaczego. Ja daję z siebie innym tyle emocji, że jakąś część swojego życia muszę zostawić tylko dla siebie. Mogę jedynie powiedzieć, że fakt, iż dobrze rozumiem bohaterów z „Rolnika...”, wynika z tego, że sama mam za sobą trochę emocjonalnych komplikacji. Ale teraz jestem w dobrym momencie – czuję siłę, mam dużo energii, którą chcę się dzielić. Przez lata żyłam życiem trochę jak z filmu – z zakrętami emocjonalnymi, w dużym tempie, na wysokim diapazonie uczuć.
Co dokładnie to znaczy?
– (śmiech) Nic więcej nie powiem. Widzisz, jestem dość skomplikowanym człowiekiem.
I chyba upartym?
– Bardzo konsekwentnym, ambitnym, upartym. Lubię rozmawiać z ludźmi. Mam coś takiego, że mogę usiąść na krawężniku i rozmawiać o życiu z dopiero co poznaną osobą. I jeszcze jedno: nie jestem zawsze perfekt.
6 z 6
W jakim momencie życia jesteś teraz?
– Teraz przyszedł czas na wyciszenie, spokój i dbanie o siebie. Mam 34 lata i po raz pierwszy w życiu zaczęłam naprawdę o siebie dbać.
Dlatego tak mocno zeszczuplałaś?
– Nie! Sporo schudłam dlatego, że miałam taki czas. Nie usłyszysz więc ode mnie jakiegoś przepisu na cudowną dietę lub trening. Teraz jedynie ćwiczę swoją kondycję duchową. Ale nie chcę już o tym rozmawiać, bo poradziłam sobie i wyszłam jeszcze silniejsza.
Warto mówić głośno o swoich marzeniach?
– Warto. Jest takie powiedzenie: „Uważaj, o czym marzysz, bo ci się to spełni”. I ja tak mam. Oczywiście, nie wszystko w moim życiu dzieje się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Chciałam być aktorką, a przyszedł „Rolnik...”. Chciałam być w jakiejś relacji, a może pojawi się inna. Myślę, że trzeba się pogodzić z tym, że Bóg czy los wie lepiej od nas. To była dla mnie trudna lekcja pokory i cierpliwości, z którą miałam ogromne problemy. Ale powoli się tego wszystkiego uczę.
Rozmawiała Iwona Zgliczyńska
Materiał powstał we współpracy z Telewizją Polską