Maria Prażuch i Marcin Prokop - Dwa magnesy o tych samych biegunach
Związek Marii Prażuch i Marcina Prokopa oparty jest na sprzecznościach. Marysia chciałaby powiększenia rodziny, Marcin woli poczekać, aż ich córeczka Zosia dorośnie. Ją ciągnie do ludzi, on jest samotnikiem. Ona wierzy w porywy serca, on bywa cyniczny. Dzieli ich tak wiele! Co więc łączy?
Tylko nam opowiadają o miłości „z przeszkodami”, trudnej sztuce kompromisu i o tym, dlaczego mimo wszystko chcą ze sobą być.
– Patrząc na Was, można pomyśleć: „Skrajności”. Pasujecie do siebie?
Marcin Prokop: Nasz związek od samego początku przypomina dwa magnesy o tych samych biegunach. A osią jego symetrii jest konflikt buzujący gdzieś w tle. Różni nas widzenie świata, zjawisk, stosunek do ludzi. Właściwie wszystko, co nas łączy, dzieli jednocześnie. Uważam, jak Nick Cave śpiewający „People ain’t no good”, że ludzie są z natury źli. Marysia, że dobrzy. Jestem z natury nieufny, nie wierzę w bezinteresowną ludzką dobroć i empatię. Marysia przeciwnie. Ma dość liczne grono znajomych i przyjaciół, ja tylko kilka bliskich osób. I tego grona nie poszerzam.
Marysia Prażuch: Otaczam się przyjaciółmi, ludźmi, których kocham. Marcin nie rozumie potrzeby przebywania z nimi. Różnimy się. Zawsze miałam dom otwarty. Przewijało się przez niego mnóstwo ludzi. Gotowało się razem, rozmawiało. Przy projektowaniu mieszkania zapytałam Marcina, gdzie zrobimy pokój gościnny. „Jacy goście, jaki pokój gościnny?”, usłyszałam. „Dom to jest moja cisza, mój spokój”.
Marcin Prokop: Dla mnie to jest proste. Szukam samotności i ciszy po to, żeby wewnętrznie coś przeżyć. Na zewnątrz panuje chaos, a dom powinien być jaskinią, w której liże się rany i odzyskuje równowagę. Nie znoszę sytuacji, kiedy budzę się rano i ktoś obcy chodzi przede mną po moim domu.
Marysia Prażuch: Muszę tak organizować życie, by pani, która pomaga sprzątać, opiekunka przychodziły wtedy, kiedy Marcin wyjdzie.
Marcin Prokop: Taki jestem, nawet przyjaciół też mam w pewnym momencie dosyć. Po trzech dniach spędzonych z tą samą osobą, czwartego muszę od niej odpocząć. Kiedy wyjeżdżamy na zdjęcia z ekipą i przez trzy dni pijemy, bawimy się i „jajczymy”, czwartego muszę zniknąć, zresetować się jak mnich w eremie. Inaczej jestem kulą złej energii.
– Mówicie zgodnie, że jest tyle rzeczy, które Was dzielą. Co łączy?
Marcin Prokop: Zawsze, jak widzisz, mamy o czym rozmawiać.
Marysia Prażuch: Nie nudzimy się, to ważne. Ścieramy, ale nie towarzyszy temu, jak na początku naszego związku, wielkie napięcie. Dziecko nas łączy. A poza tym robimy to wszystko, co inne pary – bywamy w knajpach, spotykamy się ze znajomymi, kotłujemy na kanapie...
Marcin Prokop: Marysia jest świetną matką. Myślałem, że kiedy urodzi się nasze dziecko, będę z przerażeniem obserwował jakiś rodzaj emocjonalnej niedojrzałości, niekompetencji z jej strony. W moich oczach była rozwichrzona i niepoukładana życiowo. Raczej jeszcze dziecko, a nie kobieta. Zaskoczyła mnie.
Marysia Prażuch: Pamiętam, jak przez pierwsze miesiące przeżywałam totalny strach o Zosię, o to, czy nie umrze. Miałam paranoję. Bałam się na przykład przechodzić z nią na rękach koło okna, bo myślałam, że potknę się i wyrzucę ją przez to okno niechcący. Było lato, a ja nawet na balkon nie wychodziłam. Całe szczęście to hormonalne chyba wariactwo minęło. Została szalona miłość. Ostatnio małą bolał brzuch, opiekunka dała jej banana, choć prosiłam, by tego nie robiła. Trzy godziny ją ochrzaniałam. Kiedy chodzi o moją córkę, wciąż staję się totalną wariatką.
Marcin Prokop: Marysia ma energię jak jednoosobowa armia.
– A Marcin wciąż spędza noce na kanapie z korkami w uszach?
Marysia Prażuch: Marcin głośno chrapie. Traktory nie potrafią wydawać takich dźwięków. Budzi Zośkę. Poza tym jest wielki, a my nie mamy łóżka zamawianego na wymiar. Kiedy on się w nim położy, to jest jeszcze miejsce dla mnie, ale dla naszej trójki już niekoniecznie. Jednak dziś na kanapie śpi już tylko od czasu do czasu. Kiedy musi być wypoczęty przed porannym programem. Ale to naprawdę bardzo pragmatyczne rozwiązanie. Kanapa jest dłuższa niż łóżko.
– Zawsze spaliście z Zosią w łóżku?
Marcin Prokop: Tak, i do tej pory razem z nią śpimy.
Marysia Prażuch: Ma swoje łóżeczko obok naszego. Usypia w nim, ale w nocy wędruje do nas. Uwielbiam to. Odkąd pracuję, nie widzę się z nią cały dzień. Wychodzę rano i wracam do domu wieczorem. W nocy mogę przelać miłość macierzyńską na tę małą osóbkę. Przytulać, głaskać, śpiąc razem.
Marcin Prokop: Prawdziwą pasją Marysi jest w tej chwili macierzyństwo. Nie czymś, co na nią spadło i musi sobie z tym radzić.
– Marysiu, wróciłaś do pracy. Długo byłaś z Zosią w domu?
Marysia Prażuch: Rok. Te dwanaście miesięcy podróżowałam między Stanami, gdzie się wychowywałam, gdzie mieszkają moi rodzice, a Polską. Trzy miesiące tu, trzy tam, szybko zleciało.
– Marcin, a Ty miałeś święty spokój?
Marcin Prokop: Już po trzech dniach rozłąki wiesz, że czegoś brakuje. Czułem się dziwnie, siedząc przez trzy miesiące sam i wiedząc, że moje dziecko gdzieś tam z każdym dniem zmienia się. A ja w tym nie uczestniczę. Ale rozumiem, że rodzice Marysi mieszkający w Ameryce też mają prawo nacieszyć się wnuczką. Czasem trzeba poświęcić swoje potrzeby w imię tego, by parę osób mogło zrealizować własne. Nie ma innej możliwości, mieszkając na dwóch kontynentach.
– Zastanawialiście się, czy nie stworzyć domu za oceanem?
Marcin Prokop: Po pierwszej wizycie w Stanach byłem zachwycony. Stwierdziłem, że chcę tam mieszkać, żyć, a praca w Polsce nie ma sensu. Po drugiej mój entuzjazm nieco osłabł. Dwa dni temu wróciłem ze Stanów i tak naprawdę widzę, że dom jest tam, gdzie jest serce. Moje z całą pewnością w Polsce.
– Marysiu, a jak jest z Twoim sercem?
Marysia Prażuch: Tam mam rodziców. Ale Marcin ma moje serce.
– Powiedziałaś: „Zosia jest Prokopem, Marcin jest Prokopem, a ja jestem Prażuchem”. Masz z tym problem?
Marysia Prażuch: Mam problem z tym, że nie jestem „Prokopem”. Nie lubię już być „Prażuchem”. Ani tłumaczyć komukolwiek, że w Polsce jest to przyjęte, że się kochamy…
– Marcin, trudno Ci tego słuchać?
Marcin Prokop: Przyzwyczajam się. Ja nie mam w domu takich napięć, jak Marysia. Nie muszę unikać rozmów o ślubie, żeby nie zestresować jakiegoś przewrażliwionego członka rodziny... Szczerze mówiąc, jestem zaskoczony, bo nie sądziłem, że moi rodzice okażą się tak dojrzali do zaakceptowania moich wyborów. Rodzice zawsze w jakiś sposób próbowali na mnie wpływać. Tym razem nie. Zamykając temat ślubny i pytania z cyklu: „Kiedy wreszcie TO zrobicie?”, odpowiem cytatem z Brzechwy: „Ten słoń ma na imię Bombi / ma trąbę, lecz na niej nie trąbi / dlaczego – nie bądź ciekawy / to jego prywatne sprawy”.
– Marcin, jesteś wystawiany na pokuszenie. Bywasz obiektem westchnień, podejrzewam, że i adoracji. Jak sobie z tym oboje z Marysią radzicie?
Marcin Prokop: Widzę, jak ludzie łamią sobie życie dla jednego „wystrzału z armaty”. Nie wierzę, że istnieje taki rodzaj emocji, których nie jesteś w stanie ogarnąć umysłem i wykazać wolnej woli: czy chcesz w to wejść, czy nie, ze świadomością konsekwencji. Myślisz, że to wygląda tak: staje przede mną jakaś kobieta, mydli mi oczy, otwieram je szeroko, z ust cieknie mi ślina, rzucam się na nią, a potem się budzę i mówię: „O Boże, co ja narobiłem”. Nie widzę takiej możliwości. Tak samo nie interesuje mnie związek z kimś, kto wykazuje się słabością charakteru. Ja jestem mocny i oczekuję tego samego.
– Trudne sytuacje zdarzają się w każdym związku. Jaki macie sposób na wychodzenie z nich? Przemilczeć i przeczekać czy raczej przegadać?
Marcin Prokop: Miałem zwyczaj przemilczania problemów, ale to nie było skuteczne. Dziś w naszym domu panuje ekstrawertyzm w wyrażaniu emocji. Przejawia się tym, że czasem nie przebieramy w słowach, wyrażając wobec siebie uczucia, które nam w duszy grają.
Marysia Prażuch: Moja rodzina jest taka właśnie, bardzo włoska w charakterze. Dużo się gestykuluje, głośno mówi.
Marcin Prokop: Mieszkając z Marysią, nieświadomie przejąłem część jej cech. Na przykład pokrzykuję, bo nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego moje kochanie ciągle nie wie o tym, że drażni mnie sterta ciuchów leżąca w różnych miejscach mieszkania? Kiedy czytałem wywiady, zwierzenia z natręctw związkowych, zawsze wydawało mi się dosyć idiotyczne, kiedy ktoś się wkurzał o to, że druga osoba zostawiła skarpetkę na podłodze czy nie zamknęła kibla. A teraz czuję, że jest to dla mnie samego ważne.
Marysia Prażuch: Złości mnie cała masa drobnych rzeczy. Ale odpuściłam. Trudne bywa, gdy widzę, że Marcin zaczyna traktować mnie i swoją córkę jak dwa koty domowe. Miło jest, jak się takiego pogłaszcze, powie: „śliczny”, a potem szurnie się kotka gdzieś w kąt. Bo teraz ja się zajmuję sobą, jestem skupiony nad sobą. I przez 35 godzin z rzędu nie miej, proszę, wobec mnie oczekiwań. Tak się zdarza, wtedy mówię: „Marcin, halo! Jestem kobietą. Nie wystarczy mnie raz na trzy dni podrapać za uchem”.
Marcin Prokop: Są sytuacje, w których chciałbym mieć święty spokój. W pracy muszę być fajny na zawołanie. Moją rolą jest bycie publicznym kumplem na akord. Osobą, którą tak naprawdę na co dzień nie zawsze mam ochotę być. Nie jest też tak, że wychodzę z telewizji i nagle znikam z życia publicznego. Często mam więc dużą potrzebę ucieczki do swojej skorupy.
Marysia Prażuch: Staram się to zrozumieć. Ludzie mają pracę i pasje. One rzadko się krzyżują. Dla Marcina praca jest pasją. Oddaje jej swoją energię. Nie dręczę go więc, by w domu pomagał mi karmić, kąpać Zosię. Patrzę, jak odpisuje na trzydzieści maili, które się w ciągu dnia nazbierały, oddzwania do kilkunastu osób, a za chwilę przygotowuje się do porannego programu w telewizji. Nie zawracam głowy, to byłoby zwyczajnie głupie.
Marcin Prokop: A ja mam wtedy uczucie wdzięczności, że Marysia pozwala mi na ten moment oddechu. Chociaż to nie jest tak, że ona robi przy dziecku wszystko, a ja nic.
– Ale macie też chwile tylko dla siebie?
Marysia Prażuch: Najczęściej śledzimy aukcje samochodów w Internecie. Marcina to naprawdę relaksuje. „A co byś zrobiła, gdybym kupił taki?”, pyta co chwilę. Kiedyś mnie to irytowało, ale on się w ten sposób naprawdę wycisza po pracy. Odkryłam, że całkiem miło jest przytulić się do niego, zadawać dziesiątki pytań i słuchać, jak tłumaczy.
Marcin Prokop: W pracy są momenty, choćby kiedy startuje nowy program, gdy tak mocno się spalam, że potem mam ochotę pobyć przez chwilę „warzywem”, by nabrać sił. Niestety, ten moment regeneracji następuje najczęściej w domu, w zaciszu, w schowaniu, kiedy tylko bliska osoba ma do mnie dostęp. I może mieć wtedy wrażenie, że jestem najmniej atrakcyjnym człowiekiem na ziemi, ale tak już jest. Marysia jest świadkiem mojego procesu ładowania baterii, który nie jest zbyt spektakularny. Ale chyba lepsze samochody niż biała kreska. Takich rytuałów nie miewamy.
– Miałeś inne rytuały. Byłeś wolny, mogłeś robić, co chciałeś. Dziś wracasz do domu. Bałeś się związku i tego, że zostaniesz ojcem. Bałeś się utraty wolności, tego, że nie zrealizujesz marzeń. Co myślisz dziś?
Marcin Prokop: Myślę, że niepotrzebnie panikowałem (śmiech). Bo tak naprawdę, pewnie nawet gdyby nie było Zosi, i tak nie przeżyłbym tego, co potencjalnie straciłem. Wiem, że nie odzyskam nigdy pewnej chłopięcej niefrasobliwości, nieodpowiadania za siebie. Powiem ci, że to jest coś, za czym być może wciąż podświadomie tęsknię. I czego tak naprawdę nigdy nie miałem. Nigdy nie umiałem żyć bez konsekwencji. Gdybym miał powiedzieć, czego mi brakuje? Może tego, że rozluźniła się więź z moimi starymi kumplami. Tworzyli w paru taką męską komunę, do której się przyłączałem. Mieszkali razem, tworzyli ośrodek towarzyski. To wspólne siedzenie, przyjmowanie różnych substancji, wypady. I każdy z nich podryfował w swoją stronę. Większość pozakładała rodziny, mają dzieci, żony, narzeczone. Ale wiesz, co? Uznałem, że pewnych rzeczy nie da się ocalić. To naturalny proces, którego można żałować, ale już się go nie odwróci.
– A teraz o świcie budzi Was dwuletnia dziewczynka. Odkrywacie w Zosi samych siebie?
Marysia: Zosia, podobnie jak jej tata, też potrafi się zajmować sobą.
Marcin Prokop: To prawda, ona nie oczekuje ciągłego kontaktu z ludźmi.
Marysia Prażuch: W ostatni weekend byłam u przyjaciółki, gdzie bawiło się całe grono dzieci. Wszystkie się ze sobą integrowały, a Zosia wolała być z boku. Pomyślałam: „To dziecko jest antyspołeczne, jak jej ojciec. Co ja zrobię?”. Mam w oczach takie obrazki. Mój dom w Stanach, wszyscy siedzą sobie na głowie, kłócą się, śmieją się, płaczą, histeryzują. Pełno emocji, życia, a Marcin siedzi sam przy komputerze w salonie.
Marcin Prokop: Nie uczestniczę aktywnie w życiu emocjonalnym rodziny, wolę obserwować je jak reality show, które się odbywa na moich oczach. Nigdy nie rozumiałem takiej mentalnej i emocjonalnej komuny, gdzie twoja dusza jest otwartymi drzwiami, przez które wszyscy mogą zajrzeć, wejść, zrobić, co im się tylko podoba. Akurat to, że Zosia jest do mnie w tym względzie podobna, tylko mnie zadowala. Aczkolwiek jak za pięć lat stwierdzi, że chce być podobna do mamy, to też nie będzie krzywo. Nigdy nie pomyślałem, że dziecko będzie spełnieniem moich marzeń, niezrealizowanych ambicji, że zaplanuję jej życie. Cieszę się myślą o niej jak o autonomicznej osobie, która sama wybierze, co będzie chciała w życiu robić, z kim być, jak żyć. A jeśli w przyszłości okaże się lesbijką mieszkającą na Antarktydzie, jeżdżącą czołgiem, z ogoloną głową, też będzie dobrze. Kontakt z nią jest doświadczeniem bezwarunkowej akceptacji.
– Zosia faworyzuje dziś któreś z Was?
Marysia Prażuch: Przegrywamy ze Shrekiem.
Marcin Prokop: Budzi się rano i pierwsze, co słyszymy, to: „Shrek”. Spróbuj nie włączyć filmu. Gotowa histeria. Zosia idzie spać w ciągu dnia, budzi się… i znowu Shrek. Tak od miesiąca. Nasze dziecko jest wychowywane, jak na mój żandarmerski styl myślenia o rzeczywistości, bardzo liberalnie. Robi, co chce, kiedy chce i na wszystko jej pozwalamy.
– Myśleliście o drugim dziecku?
Marcin Prokop: W tym względzie odrobinę się z Marysią różnimy. Nie myślę o kolejnym dziecku, ponieważ swoją energię skupiam na tym jednym.
Marysia Prażuch: A ja to potępiam.
– Zanim urodziła się Zosia, też nie było między Wami zgody co do tego, że to jest dobry moment na dziecko. Może więc pojawi się kolejne nieplanowane?
Marcin Prokop: Chciałbym po odchowaniu istoty, która teraz buszuje po moim życiu, znowu przez jakiś czas pobyć człowiekiem mającym więcej swobody. To celebracja egoizmu? Tak, wciąż we mnie istnieje.
Marysia Prażuch: Robisz krzywdę swojej córce. Kochasz ją, ale wychowując jako jedynaczkę, robisz jej krzywdę.
Marcin Prokop: Znam wielu jedynaków, którzy mają fantastyczne i szczęśliwe życie... No widzisz, co temat, to nowa dyskusja. To nas napędza, nakręca nasz związek jak sprężynę.
Marysia Prażuch: Problem w tym, że dla Marcina nie istnieje nic, co nie jest zapisane w jego kalendarzu. Spontaniczność nie gra roli w jego życiu. Jeżeli dzieją się rzeczy, na które nawet odrobinę traci wpływ, wpada w szał. Nie znosi niespodzianek.
Marcin Prokop: To nieprawda. Uwielbiam spontaniczność, ale zbyt często bywa ona utożsamiana ze zwykłą głupotą i brakiem odpowiedzialności. A niespodzianki mogą być, pod warunkiem, że zaskakują mnie pozytywnie. Oczekuję korka, a jest pusta droga. Moje życie nie jest tak ciasno pozapinane, jak zamek błyskawiczny, który rozsypuje się, gdy wpadnie w niego ziarenko piasku.
Marysia Prażuch: Ale przyznaj, że masz wstręt do spontaniczności. Wszystko powinno być uzgodnione, zaplanowane, przedyskutowane.
Marcin Prokop: Nie zgadzam się, że wszystko, ale na przykład wolałbym zaplanować, z czego będę żył na emeryturze, niż liczyć w tym względzie na jakieś spontaniczne rozwiązania. Spontaniczny to ja mogę być w programie telewizyjnym, gdzie jest huzia na Józia i odpuszczają hamulce, albo wracając po pijaku przez park do domu.
– A wydatki? Planujecie razem. Macie wspólne konto i karty kredytowe?
Marcin Prokop: Każde z nas ma swoje pieniądze. Razem uzgadniamy zakupy typu mieszkanie, samochód… Marysia jest antytezą laski, która wychodzi na miasto i wraca z piętnastoma torbami pełnymi zakupów. To mi się w niej podoba.
– Czym Cię ta dziewczyna porusza, ujmuje?
Marcin Prokop: Tym, że próbuje mnie zrozumieć, mimo że jest to dość trudne. I, mimo całej złożoności mych dziwactw, mimo wszystko twierdzi, że chce ze mną być. Gdy czasem sam nie chciałbym być własnym partnerem.
Marysia Prażuch: Pomimo różnic, sporów nie miałam ani jednego dnia wątpliwości, czy chcę być z Marcinem. Czy go kocham? Tak.
– Ten facet ma warstwy. Ile ich obrałaś? Ile pozwolił Ci odkryć?
Marysia Prażuch: Nie sądziłam, że to się uda, ale chyba doszłam do samego środka.
Rozmawiała Monika Kotowska
Zdjęcia Marta Pruska/MAKATA
Stylizacja Michał Kuś
Makijaż i fryzury Alicja Stempniewicz
Produkcja Tomasz Czmuda