Małgorzata Walewska podbiła światowe sceny, ale jej życie naznaczone jest dramatem
Śpiewała na najbardziej prestiżowych scenach operowych świata. Na koncertach Małgorzacie Walewskiej towarzyszyli najwybitniejsi tenorzy, m.in. Luciano Pavarotti i Placido Domingo. By jej posłuchać, polscy melomani zjeżdżali pół globu, bo w ojczyźnie występowała bardzo rzadko. W środowisku muzyków operowym stała się ikoną i jako mezzosopranistka odniosła gigantyczny sukces, ale w jej życiu prywatnym nie brakowało dramatów.
W 2010 roku podczas premiery „Carmen” w Operze Krakowskiej straciła przytomność i trafiła na intensywną terapię. Przeszła dwie operacje serca. Z powodu długiej hospitalizacji i leczenia musiała zwolnić tempo i przerwać karierę. Czas spędzony na szpitalnym łóżku pozwolił jej z dystansem spojrzeć na swoje życie i związek z Piotrem Kokosińskim. Niestety nie przetrwali tej próby. O tym, dlaczego podjęła decyzję o rozstaniu po ponad 30 latach razem, Małgorzata Walewska nigdy nie mówiła zbyt wiele. Dopiero teraz zdecydowała się podsumować ten trudny okres w swoim życiu. W książce „Moja twarz brzmi znajomo” opowiedziała nie tylko o kulisach związku, ale też o swoim niezwykłym dzieciństwie.
Podwórko pełne sław
Miała kilka lat, gdy przeprowadziła się z rodzicami z Leszna do Warszawy. Zamieszkali na Powiślu. Z kuchennego okna Małgorzata namiętnie podglądała Violettę Villas, która często zaglądała do osiedlowej administracji, co wzbudzało sensację wśród lokatorów. „Kiedy mama krzyczała: Villas idzie do spółdzielni, to wszyscy obecni w mieszkaniu rzucali się do okna. Była dla mnie bajkową postacią, która płynęła posuwistym krokiem po chodniku. Cała na biało, w kapeluszu, z białym lisem na ramionach i z białą torebką przewiązaną błękitną kokardą. Czasem z fasonem podjeżdżała białym mercedesem. Mama była wielką fanką jej talentu, więc wychowałam się na płytach Villas”, wspomina w swojej książce Walewska. W tym samym bloku mieszkała Anja Orthodox, z którą Małgorzata się przyjaźniła. „Pamiętam, jak w stanie wojennym szwendałyśmy się specjalnie po godzinie policyjnej, żeby flirtować z młodymi żołnierzami. I to Gośka przodowała w bajerze”, opowiadała na antenie Polskiego Radia Orthodox. W domu Walewskiej nie było tradycji artystycznych. „Jestem przykładem na to, że zwykły człowiek, który nie ma żadnej wiedzy o operze i niewiele wie o muzyce, może wylądować na największych scenach”, powiedziała w programie „W roli głównej”. Zanim podbiła jednak światowe sceny, aż trzy razy usłyszała „nie”.
Zobacz także: Zbigniew Wodecki o swojej karierze: "Gdyby ojciec mnie nie lał, toby nic ze mnie nie było"
„Śpiewałam od urodzenia, nuciłam, gwizdałam. Buzia mi się nie zamykała. W podstawówce nauczycielka dostrzegła mój potencjał muzyczny i poszła ze mną i moją mamą do szkoły muzycznej. Tam… nie umarli z zachwytu. Powiedzieli, że aby rozpocząć edukację muzyczną, musiałabym mieć skończone 16 lat. Potem poszłam do liceum. Zaczęłam pić, palić, bawić się z chłopakami. Cały czas lądowałam u dyrektora na dywaniku. Co chwila chcieli mnie wyrzucić ze szkoły”, wspominała Walewska. Dopiero trzymając w ręku świadectwo maturalne, zaczęła się zastanawiać nad swoją przyszłością. Złożyła papiery do szkoły muzycznej, podeszła do egzaminów i… się nie dostała.
Porażka utwierdziła ją jednak w przekonaniu, że to właśnie jest droga, którą chce pójść. Gdy wreszcie się dostała, usłyszała od profesor: „Dziecko, masz piękny głos, ale śpiewać to ty nie potrafisz”. Dziś Małgorzata powtarza, że jedyna życiowa porada, której zawsze udziela, brzmi: „Podążaj za swoimi marzeniami, nawet jeśli wydają się szalone. Bo za 20 lat będziesz żałował tylko tego, czego nie zrobiłeś. Ja niczego nie żałuję”.
Na podbój świata
Już jako studentka brała udział w międzynarodowych konkursach wokalnych. Najsłynniejsza polska mezzosopranistka miała 26 lat, gdy stanęła na scenie Opery Narodowej. Osiem lat później brytyjski magazyn „The Times” zaliczył ją do grona dziesięciorga najsławniejszych Polaków XXI wieku i nazwał „jedną z gwiazd, które oświetlą Polsce drogę w następne tysiąclecie”. Zachwycał się nią świat artystyczny, wzbudzała podziw, uznanie i pożądanie. Jej serce należało jednak do Piotra Kokosińskiego, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia w wieku zaledwie 17 lat.
W swojej biografii Małgorzata opowiedziała, jak się poznali. „Na imprezie pojawił się śliczny chłopak ubrany w koszulkę z napisem "Kiss me, I’m Polish", zakochałam się w nim na zabój. Był młodszy ode mnie, miał szesnaście lat, ale to się wkrótce wyrównało, bo za dziesięć dni obchodziliśmy jego siedemnaste urodziny. Był piękny, miał blond włosy i zielone oczy. Jak Szwed. Mieliśmy ten sam wzrost i rozmiar butów. Mówił tak samo dobrze po angielsku, jak po polsku. Pisał wiersze”, zdradziła Walewska i dodała: „Był bardzo oczytany i inteligentny, ale też nieśmiały i zamknięty w sobie. Miał skłonność do depresji i ulegał teoriom spiskowym. Fascynował się fantastyką, kochał Lema. Był cyniczny, a z wiekiem coraz bardziej. Kochałam go nad życie. Nadal go kocham i często czuję jego obecność”. Przez lata Małgorzata i producent muzyczny Piotr Kokosiński tworzyli szczęśliwy związek. W 2014 roku artystka zszokowała jednak opinię publiczną, ujawniając, że po trzech dekadach postanowili się rozstać. „Podjęłam decyzję, że po 30 latach muszę się rozstać z miłością mojego życia. Miłością, z której kiedyś czerpałam siłę, a która przez ostatnie parę lat zaczęła mnie niszczyć. Walczyłam, ale okazało się, że jedyne wyjście to rozstanie. Dla mnie to był upadek moich ideałów i koniec wiary w wieczną miłość między kobietą a mężczyzną”, mówiła w magazynie „Viva!”.
Do dziś nie były znane przyczyny rozstania pary, w wywiadach diwa niechętnie poruszała ten temat. Dopiero teraz dowiadujemy się, że ich związek był skomplikowany. Partner Małgorzaty miał problem z tempem jej życia i jej ciągłymi wyjazdami. „Daleko nam było do klasycznego modelu rodziny. (…) Mało się zajmował dzieckiem. Był bardzo pochłonięty pracą. Kiedy Alicja była malutka, skrupulatnie pilnowałam tego, żeby to on ją kąpał. Chciałam, aby zbudowali pomiędzy sobą więź. Pamiętam, że jak Alicji wyrosły zęby, to właśnie przy okazji kąpieli z tatą poślizgnęła się i straciła jedynkę. Ząb był mleczny, więc szybko odrósł”, zdradziła Walewska i dodała, że nie mogła liczyć na partnera w wielu kwestiach. „Zanim jeszcze wszyscy przeprowadziliśmy się do Magdalenki, mieszkaliśmy przez rok w domu moich teściów w Pyrach. My na piętrze, a oni na parterze. Kiedy wyjeżdżałam, Piotrek automatycznie przechodził na garnuszek mamusi, a ja po powrocie z zagranicy robiłam na lotnisku zakupy spożywcze. Wiedziałam, że w domu czekać na mnie będzie pusta lodówka, a wszystkie rzeczy, które zostawiłam dla niego przed wyjazdem, będą spleśniałe”, wspominała.
Partner Walewskiej wiele lat mierzył się z depresją. „On sam często potrzebował pomocy. Nie miał żadnej odporności na świat zewnętrzny. Bardzo starałam się go zrozumieć i wesprzeć. W zasadzie nigdy się nie kłóciliśmy, choć on często prowokował spięcia z innymi domownikami, głównie moją siostrą i nastoletnim siostrzeńcem. Był hipochondrykiem. Wynajdował sobie różne choroby”, zdradziła Małgorzata i dodała, że mimo jej licznych próśb Piotr nie chciał się leczyć. „Szarpałam się parę lat, próbując namówić go, żebyśmy poszli do jakiegoś specjalisty. Bezskutecznie.
W końcu zaszył się w piwnicy, gdzie mamy salę kinową i zaczął łagodzić stres alkoholem. Zupełnie nie potrafiłam tego zrozumieć, bo obiektywnie miał wszystko, czego do szczęścia potrzeba: rodzinę, inteligencję, urodę, pasję, wykształcenie. (…) Kiedy sama zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem, związek, w którym byliśmy od trzydziestu lat, zaczął się rozpadać. Wtedy Alicja powiedziała, że nie będzie miała do mnie żalu, jeśli się rozstaniemy. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu”, przyznała Walewska. W styczniu 2014 roku Piotr się wyprowadził. „Dokładnie dwa lata po naszym rozstaniu usłyszałam w telefonie głos teściowej: "Piotrek nie żyje”, dodała.
Kobieca siła
Odkryła ją w sobie, gdy na świat przyszła jej córka Alicja. Kariera Małgorzaty dopiero się rozpoczynała, musiała więc łączyć życie na walizkach z wychowywaniem dziecka. Na pierwszy kontrakt zagraniczny wyjechała z córką w 1994 roku, gdy ta nie miała nawet dwóch lat. Potem były kolejne kontrakty, m.in. w Wiedniu i Rzymie. Wszędzie zabierała dziecko. „Od dziesiątej do czternastej byłam solistką opery, od czternastej do osiemnastej studentką, od osiemnastej do dwudziestej pierwszej znów solistką – a jak śpiewałam spektakle, to do dwudziestej trzeciej. I jeszcze do tego byłam matką. Dopóki Alicja leżała w nosidełku, zabierałam ją wszędzie, karmiłam między zajęciami. Pójście do szkoły wymogło na nas częste rozłąki. Nie mogłam jej już zabierać ze sobą. Już tylko wakacje spędzałyśmy razem. Kiedy wracałam z kontraktów do domu w Magdalence, spędzałam z nią każdą chwilę. Nawet spałyśmy razem. Nie interesowała mnie zasada, że dziecko powinno spać samo. Powinno spać samo, jak ma rodziców cały dzień w domu. U mnie tak nie było. Codziennie usypiałam Alicję”, wspominała. Przez 14 lat artystka żyła na walizkach i jak dziś mówi, kochała to życie. Pytana o to, czy czuła, że przez swoją ciągłą nieobecność zaniedbuje córkę, odparła: „Myślę, że udało mi się zapewnić Alicji stabilizację i poczucie, że jest kochana”.
Zobacz także: Irena Jarocka walczyła ze złośliwym nowotworem. W jej życiu nie brakowało dramatów
W 2010 roku Małgorzata otarła się o śmierć. Tuż po zejściu ze sceny zasłabła. Sytuacja była na tyle poważna, że diwa zaczęła żegnać się z życiem. Miesiące leczenia i kolejne operacje nie przynosiły poprawy, jej stan wciąż się pogarszał. Wiele lat zajęło zdiagnozowanie u niej boreliozy. Walewska walczy z nią do dziś i często angażuje się w nagłaśnianie akcji informacyjnych o tej chorobie. Dba o formę. Chodzi do siłowni, uprawia jogę, pracuje z oddechem. Podkreśla, że kocha życie i wciąż ma apetyt na więcej.