Reklama

- W rubryce „zawód” wpisuje Pani…
Małgorzata Rozenek:
Perfekcyjna pani domu (śmiech).

Reklama

– Rozumiem, że to na użytek programu, bo w rzeczywistości nikt taki nie istnieje.
Małgorzata Rozenek:
Ależ istnieje! Popatrzmy na Marthę Stewart, na Nigellę Lawson, na tysiące kobiet i wiele moich koleżanek, które prowadzą dom na bardzo wysokim poziomie, nie zatracając w tym siebie. I nie wstydzą się tego, co robią.

– Ale Pani perfekcja jest na sprzedaż?
Małgorzata Rozenek:
Nie mam nic na sprzedaż, chcę odczarować obraz kobiety zajmującej się domem i pokazać pewien model życia. Często musiałam tłumaczyć się z tego, że marnuję czas. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego dbanie o dom i dzieci jest w takiej pogardzie. Dzisiaj dbamy o wszystko: o swój biznes, o swój orgazm, o wygląd, a przestaliśmy dbać o dom, który jest najważniejszy. Kobieta może robić wszystko, tylko nie sprzątać w domu. Zastanawiam się, czy tylko mnie to dziwi, czy innych też?

– Feministki Pani nie znoszą. Dlaczego?
Małgorzata Rozenek:
Nie mam pojęcia. A konkretnie kto tak powiedział?

– Podpytywana przez dziennikarza Maria Czubaszek. Według niej Małgorzata Rozenek jest tak perfekcyjna, że aż przykro.
Małgorzata Rozenek:
Ubóstwiam ją. Cokolwiek powiedziałaby na mój temat, to i tak się cieszę, że w ogóle o mnie powiedziała.

– Sieje Pani ferment. Nie dość że atrakcyjna kobieta, to jeszcze supergospodyni i nie narzeka! Zawsze jest Pani perfekcyjna?
Małgorzata Rozenek:
Dam przykład. Leżę w łóżku i mój wzrok pada na przekrzywiony obrazek. Przez 15 minut mówię: „Daj sobie spokój!”. Po czym wstaję, poprawiam go i dopiero mogę iść spać (śmiech). Ale proszę mi wierzyć – podczas spotkań z przyjaciółmi nie jestem taka perfekcyjna.

– Słyszałam, że trzy razy zawiązywała Pani kokardkę, a jak nie wyszło doskonale, to się Pani popłakała.
Małgorzata Rozenek:
To taki żart na planie, chyba nazbyt serio potraktowany. Ale nie znoszę sytuacji, kiedy coś mi nie wychodzi.

– Pozwala sobie Pani czasem na luz?
Małgorzata Rozenek:
Nawet często. Ale poprawię teraz pani okulary, bo leżą na szkłach i nie
mogę tego zdzierżyć (śmiech). Ale mam w sobie dużo szaleństwa. Jak się bawię, to na całego. Przed podróżą wszystko muszę mieć zapięte na ostatni guzik. To moje szaleństwo.

– Takie cechy dziedziczy się w genach czy trzeba w sobie wyćwiczyć?
Małgorzata Rozenek:
To wpływ szkoły baletowej, którą po dziewięciu latach ukończyłam z dyplomem artysty tancerza scen polskich. To była szkoła życia, która nauczyła mnie, że co nas nie zabije, to wzmocni. Wiem, że poradzę sobie w każdej sytuacji.

– Wydawało mi się, że tancerki to delikatne istoty!
Małgorzata Rozenek:
To mit. Ich delikatność bierze się z katorżniczej pracy. Jeśli nad czymś się ciężko pracuje, to potem wszystko lekko przychodzi. Wcześnie zorientowałam się, że nie zostanę tancerką. Ale mój tata powtarzał: „Jak coś zaczynasz, to skończ”. A ja nienawidzę odpuszczać. Potem poszłam na wymarzone prawo i napisałam pracę doktorską. W poniedziałek oddałam doktorat do recenzji, a we wtorek dostałam telefon z TVN z propozycją castingu.

– Przyszła doktor nauk prawnych będzie uczyć kobiety, jak z kury domowej przemienić się w księżniczkę?
Małgorzata Rozenek:
Nie w księżniczkę, tylko w kobietę potrafiącą zapanować nad bałaganem. On ma zawsze głębsze przyczyny, do których staramy się w tym programie dotrzeć.

– Istnieje jakiś prosty sposób na uprzątnięcie domu?
Małgorzata Rozenek:
Zasada „3 P”: Trzymać w domu tylko rzeczy Piękne, Pożyteczne, Pamiątkowe. Jedna z uczestniczek zgromadziła 400 kubków, mając trzyosobową rodzinę, inna – tony przeterminowanych kosmetyków. To samo dotyczy szaf – nie założyłaś czegoś przez rok, oddaj, bo już tego nie będziesz nosić. A jeszcze wciąż dokupujemy nowe rzeczy i nakręcamy konsumpcję.

– Myśli Pani, że jak kobiety złapią się za miotły, poczują się szczęśliwsze?
Małgorzata Rozenek:
Na 100 procent tak. Kobieta, która potrafi zapanować nad swoim domem, zaczyna w siebie wierzyć. Zmienia pracę na ciekawszą. Bierze się za dietę i ma efekty. Obraz twojego domu jest dokładnym odbiciem stanu twojego umysłu. To nieprawda, że sprzątają tylko kobiety, które nie mają nic do roboty. Chodzi o to, by wszystko robić z pasją.

– A jak ktoś nie lubi porządków?
Małgorzata Rozenek:
To niech robi to bez naklejania etykiet: koszule białe i koszule kolorowe, jak jest u mnie. Tylko niech posprząta na tyle, żeby nie przeszkadzało mu życie w takim domu. Bo nie wierzę, że to nie przeszkadza. Mnie pomaga silna wola. A bycie pracowitą sprawia mi przyjemność.

– To się nazywa pracoholizm?
Małgorzata Rozenek:
Nie, pracoholizm jest wtedy, jak człowiek poświęca się bez reszty pracy. A ja pracuję po to, żeby moje dzieci miały fajny dom. Sama wychowałam się w cudownym domu, gdzie śniadania podawano na pięknym obrusie. Łokcie nie mogły spoczywać na stole, siedziało się przy nim prosto. Moja mama rzadko pracowała zawodowo i zawsze była perfekcyjną panią domu. Pamiętam, że rodzice mieli wykupione karnety do Teatru Wielkiego i Filharmonii, potrafili korzystać z życia. Są już 40 lat po ślubie, a dla mnie – wzorem małżeństwa. Ale żeby było jasne: nasze relacje są dalekie od głaskania po główce, bo wszyscy mamy silne osobowości. Wiem jedno – nikt za mną nie stoi tak mocno, jak oni. Całą siłę dostałam od nich. To było fantastyczne połączenie miłości z surowym rygorem. Doceniam to po latach. Jako nastolatka buntowałam się, przekłułam sobie nos i nosiłam w nim kolczyk w kształcie muchy. Ale wystarczyło, by tata spojrzał – od razu go wyjęłam. Z tatą mówimy sobie, że się kochamy, przynajmniej raz do roku, na Wigilię, a przy tym oboje płaczemy.

– Udało się Pani stworzyć podobny dom do tego zapamiętanego z dzieciństwa?
Małgorzata Rozenek:
Nie do końca. U nas ja jestem ta surowa, a mąż łagodny. To ja jestem
klasycznym przykładem mężczyzny. Męski świat jest prosty. Nie ma w nim miejsca na emocje, które jako kobieta mam i mnie męczą. Mam identyczny charakter jak mój ojciec, ze wszystkimi wadami i zaletami, więc nie jest ze mną łatwo.

– Rozumiem, że mąż Jacek Rozenek, znany aktor i od jakiegoś czasu również coach menedżerów, zarabia pieniądze, a Pani je wydaje?
Małgorzata Rozenek:
Jest w tym coś. Ja dbam o dom, a on o wszystko inne. Jacek jest wszechstronnie uzdolniony i jak coś sobie postanowi, to realizuje. Ogromnie mi tym imponuje. Realizuje się na różnych polach, choć utrzymanie porządku nie jest jednym z nich. I dobrze, bo od tego ma mnie.

– Oświadczył się Pani z fasonem, przyjeżdżając na białym koniu z zaręczynowym pierścionkiem!
Małgorzata Rozenek:
To był kary koń, poza tym przyjechał podczas burzy, więc obawiałam się, że biedny koń się płoszy. Marny pomysł (śmiech).

– Lepiej, gdyby przypłynął jachtem wyściełanym kwiatami?
Małgorzata Rozenek:
Nie, bo nienawidzę dostawać kwiatów! Kocham patrzeć, jak rosną w ogrodach. Nie lubię niespodzianek, dostawania prezentów, bo tylko ja wiem, co dla mnie jest dobre. Naprawdę, to straszna cecha! Ten pierścionek też był zbędny, ponieważ od dawna wiedzieliśmy, że będziemy razem. Jacek oświadczył mi się 24 godziny po naszym pierwszym spotkaniu.

– Ale zanim zostaliście rodzicami, przeszliście drogę przez mękę?
Małgorzata Rozenek:
Nie myślę o tym w ten sposób. Nie pamiętam tego trudu. Pamiętam jeden trudny moment, kiedy dotarło do mnie, że albo in vitro, albo nic. Był w tym żal za utraconym welonem. Zdałam sobie sprawę, że nie będzie wspomnień: „A pamiętasz, to się stało na tym zamku…”.

– In vitro odarte jest z romantyzmu?
Małgorzata Rozenek:
Tak, ale to nie ma znaczenia. Oczywiście, można usiąść i dramatyzować. Ale łatwiej wziąć się w garść i zrobić to, co należy. I tak nie jestem najbardziej pechową osobą na świecie.

– Udało się za pierwszym razem?
Małgorzata Rozenek:
Od początku wiedziałam, że się uda i że to będzie syn. Mówiłam do niego „chłopczyku”, nim ktoś stwierdził, czy utrzymam tę ciążę. To, jak się myśli, programuje świat wokół nas. W pozytywnym myśleniu jest siła. Chociaż to była ciągła walka, należało zrobić ileś zastrzyków. Aż doszło do transferu zarodka. Na szczęście lekarze zwracają dużą uwagę, żeby odbyło się to w miłych i godnych warunkach, z piękną muzyką w tle. Pamiętam, że byłam bardzo wzruszona. Ta sytuacja okazała się podniosła. Rozmawiałam z moim mężem, że to nawet lepiej wyszło, niż miałoby się wydarzyć naturalnie.

– A potem czekanie bez ruchu?
Małgorzata Rozenek:
Skądże! Drugiego dnia dosiadłam konia. Uznałam, że jak ma się udać, to się uda, że już nic więcej nie można zrobić.

– Pani drugi synek też jest dzieckiem z in vitro?
Małgorzata Rozenek:
Czekaliśmy, że może coś się zdarzy. Po czterech latach zdecydowaliśmy się, żeby nie było za dużej różnicy wieku między dziećmi. Znów udało się za pierwszym podejściem. Dziś Staś ma sześć lat, a Tadzio dwa. Obie ciąże wspominam cudownie – to był dla mnie najpiękniejszy okres jako dla kobiety. Utyłam w każdej 30 kilogramów i jakoś mi to nie przeszkadzało. Macierzyństwo to jest kosmos. Najtrudniejsza w nim jest świadomość, że to będzie już do końca życia. Pamiętam, jak przyjechałam ze Stasiem do domu, wzięłam go na ręce i powiedziałam: „Synku, od teraz jesteśmy na siebie skazani. Zrobię wszystko, żebyś był szczęśliwy”. Ale już nie wyjadę na pół roku do Afryki dokarmiać słoniątek, nie wyruszę gdzieś w październiku, bo Staś akurat wtedy ma szkołę.

– Co Pani powie swoim synom, jak dorosną?
Małgorzata Rozenek:
Oni wiedzą, że lekarze pomogli mamie, aby się pojawili na świecie.

– Jest Pani osobą wierzącą?
Małgorzata Rozenek:
Nie chciałabym o tym rozmawiać, żeby nie wylewać swoich frustracji albo wyjść na hipokrytkę. Moja sytuacja utrudnia mi trzeźwy osąd. Nie mam problemu z Panem Bogiem, mam problem z Kościołem. Ten temat budzi ogromne emocje i każdy ma swoje racje.

– Uważa Pani, że zapładnianie wielu jajeczek jest etyczne?
Małgorzata Rozenek:
O liczbie zarodków decydują lekarze, podobnie jak o tym, które z nich zostaną wykorzystane. Tak stało się w naszym przypadku. Można stworzyć tyle zarodków, ile zostanie wykorzystanych. Rozumiem jednak kobiety decydujące się na ich większą liczbę, żeby zwiększyć swoją szansę.

– Po urodzeniu dzieci zrezygnowała Pani z pracy zawodowej.
Małgorzata Rozenek:
Nie żałuję ani jednej chwili, którą im poświęciłam. Moi synowie są już trochę odchowani, więc mogłam się ruszyć do pracy. Poza tym mają kochanych dziadków i tatę, który akurat dziś wziął ich do zoo.

– „Perfekcyjna pani domu” zajmie miejsce „Szymon Majewski Show”. Jak to jest zostać gwiazdą?
Małgorzata Rozenek:
To żart?! W moim życiu nic się nie zmieni. Może podejdzie do mnie jakaś miła pani, żeby podzielić się swoją radą.

– W kuchni też jest Pani mocna?
Małgorzata Rozenek:
Kocham gotować, bo to mnie odpręża. Ukończyłam kurs gotowania we Francji, dokąd wyjechałam po szkole baletowej. Zakochałam się w kuchni śródziemnomorskiej, którą wprowadziłam potem do swojego domu. U nas nie ma mielonego z kartoflami i buraczkami. A tak naprawdę śmiało mogłabym się obejść bez jedzenia, które w całym gotowaniu jest najmniej ciekawe. To dość oryginalne, co mówię, ale tak mam. Rano piję tylko kawę, potem jem dopiero lunch.

– Wszystko wychodzi Pani koncertowo, zdarzają się jakieś wpadki?
Małgorzata Rozenek:
Każdemu się zdarzają. Ale nie jest ważne, jak upadasz, tylko jak wstajesz. Dlatego nie lubię mówić o tym, co mi się nie udaje. Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą. I to jest dla mnie ogromnie ważne.

– W Internecie o Rozenek piszą: „Elegancja, klasa, szyk!”.
Małgorzata Rozenek:
I piszą w drugą stronę, ale to nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Lubię markowe rzeczy, choć są to głównie „klasyki” – porządny żakiet, spodnie czy sukienki, które służą mi dłużej. Chętnie ubieram się też w „sieciówkach”. Wydanie kilku tysięcy złotych na torebkę czy buty uważam za niemoralne. Ale może tylko mi się tak wydaje, bo mnie na nie stać (śmiech). Wierzę jednak, że można wyglądać dobrze, nie popadając w snobizm.

– Jakieś fajne plany na przyszłość?
Małgorzata Rozenek:
Wszystko, o czym marzyłam, już mam. A co dalej? Jak mówi stare przysłowie: „Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach”. To mnie nauczyło, żeby nie wybiegać w przyszłość. Warto jednak przygotować się na różne sytuacje. Szczęście sprzyja lepszym.

Reklama

Rozmawiała Elżbieta Pawełek

Reklama
Reklama
Reklama