A umie pani przyjmować prezenty, słuchać rad i pozwalać się rozpieszczać?
– Czasami, robiąc pewne gesty, chciałabym, żeby ktoś, kto mnie kocha, je odwzajemnił. Nie zawsze się to udaje. Ale ma się to, co się ma, i nie można wymagać niczego na siłę. Życie jest jedno i trzeba doceniać
drobiazgi, dobre chwile. Od problemów należy uciekać, a nie ich szukać, często na siłę.
Skąd w pani tyle optymizmu? Przecież los pani nie oszczędzał.
– To prawda, moim życiorysem można by obdarować kilka kobiet. Jestem potwornie kochliwa. Zakochiwałam się bez pamięci i mnie kochano na zabój. Każda z tych miłości pozostawiła we mnie wspomnienia, dzięki niej mam też wspaniałe dzieci. Mój charakter ukształtowały też niepowodzenia i życiowe dramaty: śmierć trzech ukochanych
mężczyzn, strata dziecka...
Śmierć dziecka to największy dramat, jaki może spotkać matkę...
– Tak, ale to traumatyczne doświadczenie nauczyło mnie jeszcze bardziej kochać życie, nie odkładać ważnych spraw na później. I, co najważniejsze, nie szukać winnych.
Ale jak znaleźć w sobie taką siłę?
– Należy iść dalej. Myśleć o następnym dziecku, o zachowaniu rodziny, o tym, żeby ból nie przesłonił nam świata. Oczywiście to mój sposób, bo każdy na takie tragedie reaguje inaczej.
Podobno pani nie do końca w siebie wierzy?
– To prawda. Wiele momentów w moim dzieciństwie odebrało mi wiarę w siebie, bo żyłam w cieniu brata. Dziś swoje sukcesy mierzę liczbą dobrych ludzi wokół mnie. Wtedy czuję spokój i pewność siebie.
Czy te doświadczenia miały wpływ na to, jak wychowywała pani swoje dzieci?
– Dawałam im wolność, ale nie ograniczałam swojej. Dzieci, widząc szczęśliwą matkę, potrafią dążyć do własnego szczęścia. Był czas, że jako rodzina byliśmy w rozsypce, bo ani Lara, ani Tadeusz nie zawsze zgadzali się z moimi wyborami. Dziś rozumieją, że trzeba być wobec siebie szczerym. Nie udawać miłości, bo złe relacje między rodzicami zawsze odbiją się na dziecku. Moje dzieci dostały ode mnie wszystko, co mogłam im dać. Dziś najważniejsze jest to, że jestem obok, ale niczego im nie narzucam.